Napisane 26 lipca 2013 roku.
LOOK AT THE STARS, LOOK HOW THEY SHINE
FOR YOU
AND EVERYTHING YOU DO
YEAH THEY WERE ALL YELLOW
*
Tak
naprawdę niewiele jest tu do opowiadania. Gdy poznajesz kogoś, dla kogo
przestajesz zwracać uwagę czy świeci słońce, czy pada deszcz, zaczynasz
wierzyć, że jednak ludzie potrafią zmieniać czyjeś życie. A gdy tego życia
pozostaje stosunkowo niewiele dochodzisz do wniosku, że najlepsze zawsze
zostaje na koniec. Bo nieważne jak kiedyś było źle i w jak głębokim dołku
siedziałeś, jedna osoba potrafi sprawić, że o tym zapomnisz. Nawet na chwilę. A
potem zaczynasz się zastanawiać, dlaczego
nie poznałem jej wcześniej? Ale czy to ważne? Ważne, że teraz, gdy stoisz
już na krawędzi i widzisz jej twarz to masz świadomość, że przeszła z tobą
najgorsze i jest obok aż do końca. O wiele łatwiej odejść mając pewność, że coś
po tobie zostanie. Nawet, jeśli jest to dobre, nienamacalne wspomnienie, które
przywoła na czyjeś usta uśmiech.
* * *
Jak
nie przyciągać swojej uwagi? Bardzo proste. Stań nieco dalej od
rozentuzjazmowanego tłumu ludzi ubranych w żółto-czarne
koszulki i nie śpiewaj razem z nimi czegoś typu „Mamy żółte serca…”, a na pewno pozostaniesz niezauważona. Oczywiście to
był mój plan zanim zorientowałam się, że w skórzanej kurtce, naciągniętej na
uszy czarnej czapce i papierosie w dłoni wzbudzam o 99,9% więcej zainteresowania
niż powinnam.
Odwróciłam
się plecami do wyjścia z hali, co pozwoliło mi na uniknięcie wielu
zaciekawionych spojrzeń. Zresztą, zamiast na mnie powinni wytrzeszczać gały na
swoich bohaterów, którzy przegrali drugi z rzędu mecz finałowy.
-
Nie wierzę, ty tutaj?
Gdy
poczułam obejmujące mnie ramię automatycznie zaczęłam iść przed siebie. To taki
nawyk, by uniknąć rozwrzeszczanej hordy ludzi błagającej o autograf.
-
Jak już w drugim secie dostaliście w dupę to stwierdziłam, że nie chce mi się
oglądać i przyszłam. Nie myśl sobie, cały czas stałam przed halą.
Wypuścił
przez nos powietrze, które ugodziło w mój policzek, po czym ciaśniej objął mnie
ramieniem. Nie odpowiedział, bo nie chciał. A ja nie naciskałam. Mogłabym
powiedzieć: hej, nie łam się, nic
straconego!, ale oboje wiedzieliśmy, że po pierwsze to nie było w moim
stylu, a po drugie, że to nieprawda. Poza tym oboje byliśmy głodni, więc nie
było sensu rozmawiać o czymkolwiek, co miało związek z przegranym do jednego
meczu.
Mieliśmy
niepisaną umowę: nie zadawaliśmy sobie zbędnych pytań. Potrafiliśmy wyczytać ze
swoich twarzy, gdy coś było nie tak, ale nigdy nie pytaliśmy. I to było bardzo
wygodne. Przynajmniej dla mnie, bo nigdy go o to nie zapytałam. Ale wtedy chyba
bym złamała tę umowę. Tylko, czy ja chciałabym znać odpowiedź? A co, gdyby
nagle zaczął się przede mną otwierać, a ja po prostu nie potrafiłabym mu pomóc
i zginęłabym przytłoczona jego problemem i swoją nieporadnością topiąc się w
misce z wodą? Chociaż on był niegroźną osobą. Uśmiechał się częściej od
wszystkich, wszędzie go było pełno i miał naturę gaduły. Czasem wydaje mi się,
że w ten sposób dostosował się do życia ze mną, ale chciałam wierzyć, że był
taki od zawsze. A ja po prostu byłam inna.
- Jesteś piękna.
Spojrzałam w lustro
na jego twarz, powoli wyłaniającą się w słabym świetle łazienkowej żarówki. A
potem znów przeniosłam wzrok na swoje chude, wręcz kościste ciało i bladą twarz
i nie omieszkałam nazwać go kłamcą, bo nie było we mnie ani grama piękna.
- Wyglądam jak Lord
Voldemort przed odrodzeniem.
Wymieniliśmy
krótkie spojrzenia, a wargi nam zadrgały. W końcu parsknęliśmy śmiechem. Wiecie
jakie to było cudowne, że nie widział we mnie tej osoby, którą byłam na
zewnątrz? Wiecie, jakie to wspaniałe, gdy ktoś nie zwracał uwagi na twoją
fizyczność i potrafił sprawić, że i ty sama zaczynałaś się z siebie śmiać?
- Udowodnić ci, że
jesteś taka sama jak wszyscy?
- Próbuj.
- Jeden, dwa, trzy…
- Zaczął liczyć moje wystające żebra, dotykając każdej pary z osobna. Obserwowałam
jego skupioną twarz, gdy sunął palcami po moim ciele i blado, ale uśmiechnęłam
się. Cudem powstrzymałam dłoń, mając chęć zanurzenia jej w jego włosach, gdy
pochylał głowę nad moim ramieniem. Bo przecież nie byliśmy swoi. – …
jedenaście, dwanaście. Dwanaście? Tyle powinno być, prawda?
Zadrżałam ze
śmiechu, gdy zaczął łaskotać mnie pod bokami. A potem złapał za skrzyżowane pod
piersiami ramiona i mocno przytulił do siebie, całując w czubek gładkiej głowy.
W lustrze nie wyglądało to tak wspaniale, jak wspaniale się czułam. On -
wysoki, dobrze zbudowany, przystojny i cały naj i ja - choć wysoka, to chuda i
koścista, jedynie ze wspomnieniem o sięgających ramion blond lokach.
- Ula. Ty znów się
uśmiechasz.
- Spokojnie,
Bartuś. Zaraz mi przejdzie.
Ale nie przeszło.
Nawet wtedy, gdy każde poszło do swojego pokoju i położyło się we własnym
łóżku.
*
* *
Doskonale
wiedziałam, jakie postępowanie powinno się wszcząć, gdy w swoim pokoju
barykaduje się czternastolatka z miesiączką, ale nigdy nie przerabiałam
podobnej sytuacji z dwumetrowym dorosłym mężczyzną. Dorosłym, nie dojrzałym. W
dojrzałość Bartosza wątpiłam nie tylko ja, bo i ponad połowa bełchatowskiej drużyny.
Tylko podejrzewam, że żaden z nich nigdy nie zmagał się z Bartkiem w okresie
tak, jak ja musiałam. No dobrze, przegrali wielki mecz, nie zostali mistrzami
Polski, Resovia górą i tak dalej, ale to ja musiałam kołysać to przerośnięte dziecko
w ramionach i uspokajać herbatką koperkową. W przenośni oczywiście, bo odkąd
wrócił z Rzeszowa to widziałam go tylko przez ułamek sekundy, w drodze
przelotowej do jego pokoju.
- A może on umarł?
– Oliwier spojrzał na mnie wielkimi oczami i zakrył buzię rączkami. – Wujku!
Wujku, żyj!
Oddział
interwencyjny w postaci dwóch Winiarskich, Możdżonka i Bąkiewicza motał się po
naszym mieszkaniu i nie jestem do końca pewna czy pomagał, czy jeszcze bardziej
pogarszał sytuację. Zresztą, Marcin i Bąku bardziej niż Bartoszem, byli zajęci
lodówką.
- Wątpię by umarł.
Zza tych drzwi dochodzą dźwięki i zapachy, jakich nie chciałbyś nigdy poznać.
- Och, chcesz o tym
porozmawiać? - młody Winiarski spojrzał wymownie na swojego ojca, na co ten
tylko uniósł ręce w geście obronnym.
A z kuchni w końcu
wychylił się Bąkiewicz z wypełnionymi sałatką jarzynową ustami.
- B-Bartek,
ch-chodź do n-nas!
- Przemówił… -
dodał mrukliwie Możdżon.
- P-pomagam, nie to
c-co t-ty.
Ani dagmarowy
jabłecznik, ani obietnica pójścia na striptiz („A co to jest stritiz?” – Olek),
ani nawet pół litra Krupnika („Przecież pomidorowa lepsza!” – ponownie Olek)
nie wyciągnęło Bartka z pokoju. Ale można mówić o postępie, bo po próbie
wyważenia drzwi krzyknął, że jak ktokolwiek przestąpi próg jego pokoju, to dostanie
z bani.
- Z wyjątkiem Olka,
bo to dobry chłopak.
A gdy w domu znowu
zrobiło się pusto i cicho, na dworze już się zmierzchało. Nie licząc na to, że
tego dnia uda mi się nawiązać jakikolwiek kontakt z Bartkiem, usiadłam w kuchni
z nową książką Alex Kavy i czytałam.
- Teren czysty?
Siedem nieszczęść
to za mało na opisanie kurkowego stanu, w jakim prezentował się w wejściu do
kuchni. Blady, z podkrążonymi oczami wyglądał jak ja po ostatniej chemii. To
był jeden z tych momentów, kiedy chyba miałam go wziąć na kolana i nafaszerować
bzdurami typu „wszystko będzie dobrze”.
Uśmiechnęłam się
kwaśno i posadziłam go na krześle, stawiając pod nos swój żółty kubek z jagodową herbatą. No i resztki tego nieszczęsnego
jabłecznika, które Marcinowi i Michałowi Be. Udało mi się odebrać siłą.
Następnie usiadłam naprzeciw niego i patrzyłam w jak nędzny sposób miesza
łyżeczką w herbacie. Miałam zapytać jak się trzyma? Nie mogłam. Poza tym gołym
okiem było widać, że jest krucho. Na miłość boską, to tylko przegrany mecz
- Ulka, musimy
pogadać.
Z tyłu mojej łysej
pały zapaliło się światełko z napisem „Wstań i wiej!”, ale zmartwiony i
kompletnie wyblakły z jakichkolwiek uczuć bartkowy głos kazał mi siedzieć na
tyłku i przyjąć na klatę to, czym chciał się podzielić. Tak więc wyprostowałam
się, przyjęłam pozę obronną i nadstawiłam ucho.
-
Przynyszysiedmskwy.
- He?
Nie byłam pewna, czy
to ta mucha, którą wczoraj zabiłam ożyła na parapecie, czy Kurek próbował mi
coś właśnie przekazać. Wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że coś
przeskrobał.
-
Nodmskwysieprzynyszy.
- Bartosz!
- PRZENOSZĘ SIĘ DO
MOSKWY.
Kiedy byłam mała,
moi rodzice się rozwiedli. Matka zostawiła ojca dla kolegi z pracy, a w
gratisie podarowała mu mnie i moją młodszą siostrę. Miałam wtedy piętnaście
lat, Mela sześć, więc rozumiałam o wiele więcej. „Mamusia odeszła, ale zawsze będziecie mogły ją odwiedzić” zabrzmiało
tak, jakby zabrano mi psa i oddano go komuś innemu. Oczywiście, zawsze mogłabym
pójść i się z nim pobawić, ale nie był już mój, miał inną rodzinę. Tak samo jak
moja matka, której oczywiście nie mogłam zobaczyć wtedy, kiedy chciałam. Rok po
jej odejściu dowiedziałam się, że mam białaczkę. I to jaką. Wygrałam na loterii
ostrą białaczkę promielocytową, z która użeram się już osiem lat. A po co to
wszystko mówię? Bo już dwa razy w życiu rzucono mi prosto w twarz informacje,
które prawie mnie złamały. Bartek podbił ten wynik do trzech.
- Mam nadzieję, że
to jakaś wioska na Podlasiu.
- Nie. Moskwa.
Dynamo Moskwa. Rosja. Matrioszka. Wódka. Putin.
- Czy ty mi właśnie
przyłożyłeś w twarz?
- Ulka no, chciałem
ci wcześniej powiedzieć, ale nie wiedziałem jak.
Więc kłamałeś, ty
podła podróbo mężczyzny. I jeszcze próbujesz wcisnąć kit, że to było dla ciebie
tak trudne, że prawdopodobnie wie o tym już cały klub i wszyscy w pezezesie,
jak to mówił Olek.
- Przepraszam
bardzo, ale czy ja za mało razy leczyłam twój ból brzucha, byś miał stawiać
przede mną prawie podjętą decyzję?
- Właściwie, to ona
jest już podjęta całkowicie.
- Czy naprawdę za
te wszystkie wyprane brudy nie zasługuję na to, byś wziął pod uwagę moje
zdanie?
- Ale to moja
decyzja.
- A ja ci skręconą
kostkę masowałam!
Wstałam,
przewróciłam przy tym krzesło i ruszyłam do wyjścia z domu. Za bardzo
śmierdziało tam kłamstwem i pokojem Bartka.
- Ale Ulka!
- Wychodzę! I wiesz
co? Bon voyage, czy jak to się tam mówi!
I trzasnęłam
drzwiami. Szkoda, że nie wyleciały z zawiasów.
* * *
No przecież wiem,
że to nie było po rosyjsku, ale byłam zła, a nawet wściekła. W dodatku bolała
mnie głowa, a Winiar wcześniej powiedział, że świetnie wyglądam, choć
wiedziałam, że mówi tak tylko po to, abym poczuła się lepiej. Wszystko jedno. Przecież
to nie potrwa już długo.
Jakimś cudem dźwięk
tłuczonego szkła mnie uspokajał. Niekoniecznie podobała mi się wizja sprzątania
wszystkiego, co pod moimi stopami zamieniało się w drobny mak, ale przynajmniej
czułam na duszy mniejszy ciężar.
- Ul… - Refleks
siatkarza. Gdy tylko wszedł do kuchni, od razu wycofał się i zamknął drzwi, na
których rozbryzgnął się jeden z talerzy. – Ulka!
Ale ja dalej robiłam
swoje. Cisnęłam kolejny kubek w białe kafelki, a widząc, że szafka z naczyniami
świeci pustkami kucnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Bartek stał nade mną i
całym tym szklanym burdelem, ale jego twarz była ostatnim, na co chciałam
patrzeć.
- Coś ty narobiła?
O dziwo jego ton
był tak łagodny i tak spokojny, że gdy poczułam ciepło dłoni na kolanach nie
cofnęłam się. Jakimś cudem przekopał się przez pobite naczynia i kucnął obok.
Odciągnął dłonie od mojej twarzy i kazał otworzyć oczy. Ale zacisnęłam je jeszcze
mocniej, czując pod powiekami pieczenie.
- Spójrz na mnie.
Ulka, mówię do ciebie! – Potrząsnął moimi ramionami, co zawsze skutkowało, gdy
próbował wybić mi z głowy jakiś głupi pomysł. – Spójrz na mnie.
- Nie chcę. Nie
chcę patrzeć na twoją twarz, gdy będziesz oglądał jak umieram.
- Ula?
- To wróciło,
Bartek.
* * *
Wróciło i już nie
zamierzało odejść. Miałam dwa wyjścia. Pierwsze: poddać się terapii, która
wydłużyłaby życie o kilka tygodni, może miesięcy, które spędziłabym sama w sterylnym
szpitalu, podpięta do kroplówki i usychająca na oczach lekarzy. Drugie:
odpuszczenie i przeżycie ostatnich miesięcy po swojemu tak, aby na końcu
żałować odrobinę mniej.
Bartek? Uszanował
moją decyzję. W zamian obiecał najlepszy okres mojego życia. I słowa dotrzymał.
*
* *
- Przecież ty
kompletnie nie potrafisz tańczyć! – krzyknęłam, widząc przed sobą wyciągniętą
bartkową dłoń. Utkwiłam swój wzrok w jego twarzy, na której widniała
zdecydowana pewność i determinacja.
- Ale ty tak.
Zmrużyłam oczy, ale
chwyciłam go za rękę i pozwoliłam pociągnąć się na parkiet jednej z dyskotek na
wolnym powietrzu w Port Grimaud. Bartosz teatralnie odchrząknął i delikatnie
skłonił głowę, po czym jedną rękę położył na moich plecach, a drugą lekko
zgiętą w łokciu uniósł do góry. Cudem powstrzymywałam parsknięcie śmiechem
prosto w jego twarz. Rozejrzałam się po otaczających nas ludziach, ale każdy
był zajęty sobą. A gdy do moich uszu doszły pierwsze takty „Because the night”
automatycznie powróciłam wzrokiem do twarzy Bartka, po której błądził delikatny
uśmieszek.
- Gotowa?
Nim zdążyłam
odpowiedzieć wirowałam wśród inny turystów Lazurowego Wybrzeża. Było cudownie
lekko, finezyjnie, z gracją. Nie tańczyłam tak długo, że nie przypuszczałam, że
moje nogi będą tak poddane rytmowi piosenki. Rzuciłam taniec dwa lata temu, a
wydawało się, jakbym ostatni raz to robiła zaledwie dzień wcześniej. W dodatku
długowłosa mulatka w żółtej bluzce,
która stała na czele wokalu w przygrywającym gościom zespole miała tak podobny
głos do Patti Smith, że nie mogłam oprzeć się wrażeniu, jakby to ona sama stała
na scenie i śpiewała. Gdy znów spojrzałam na Bartka, jego twarz znajdowała się
tuż nad moją, gdy próbował spektakularnie wygiąć mnie do tyłu, opierając moje
plecy o swoje kolano. Błysnął uśmiechem i sprowadził nas z powrotem do pionu,
by dokończyć taniec. I niech mnie piorun trzaśnie, ale tańczył świetnie.
* * *
- I to jest bezpieczne?
- Ależ oczywiście,
37% polskich nastolatków to robi.
- No ale jesteś
pewna?
- Bartuś, czy ja
ciebie kiedykolwiek okłamałam?
- A myślisz, że uwierzyłem
w historyjkę, że Wilfred wypadł z akwarium i wyskoczył przez okno?
- Mówiłam, że nie
jestem dobra w opiece nad rybkami. To co, gotowy?
Bartosz niepewnie
spojrzał na mnie, potem na spokojne nocne morze i znów na mnie. Jego cnotliwy
strach przed nieznanym był rozczulający.
- A jak coś sobie
uszkodzę?
- Cóż, gorzej już chyba
być nie może…
Kilka dotknięć ust,
głębokich zaciągnięć, wydmuchany dym i wszystko było takie proste, przejrzyste
i kolorowe. Czułam, jak kąciki moich warg samoistnie unoszą się do góry, a po
chwili z gardła wyrywa głośny śmiech. Nie było choroby, nie było rozbitej
rodziny, ani zbliżającej się śmierci. Tylko błoga radość. Spojrzałam na Bartka,
który zaśmiewał się pod nosem i niewinnie pociągał za jointa, jakby ktoś miał
mu go ukraść, po czym znów chichrał pod nosem z zaciśniętymi powiekami.
- Bartuś, otwórz
oczy! Spójrz jak tu jest wspaniale!
I Bartuś otworzył
te swoje oczęta, a gdy popatrzył przed siebie spoważniał tak, że i ja sama
przez chwilę nie śmiałam wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Ojej. O-ojej.
- Co?
Ale on tylko
wyprostował rękę i z tępym wyrazem twarzy wskazał na jakiś punkt w ciemnej
otchłani morza. Zmrużyłam oczy i wyciągnęłam szyję, ale nie zauważyłam nic, co
mogłoby wyglądać podejrzanie. Tylko jakieś sto metrów od brzegu stał okręt
piracki, nic nadzwyczajnego.
- Tam jest Piter! –
I znów wskazał w to samo miejsce, ale drugą ręką już się rozbierał. Ściągając w
podskokach spodnie, trzy razy wylądował tyłkiem w gruboziarnistym piasku, a
przy samym wejściu do wody wyrżnął pięknego orła na wodorostach. – Piter, ja
już płynę! Nie ruszaj się! Płynę!
I popłynął. Usiadł
na dnie dwa metry od brzegu i machał rękoma jak do żabki. W dodatku zawodził do
księżyca Lady Pank, zwracając tym uwagę spacerujących po deptaku turystów. Szczerze
mówiąc nie wiem kiedy usiadłam obok niego, pozwalając swojej żółtej sukience unosić się na wodzie.
Cudowna wolność i lekkość jakie wtedy czułam były nieopisane. Po prostu
siedzieliśmy w tym morzu i śpiewaliśmy, że zawsze będziemy tam, gdzie ta druga
osoba.
* * *
Korony drzew
rosnących tuż obok spalskiego ośrodka uginały się we wszystkie strony pod
wpływem wiatru. Kołysały się tuż pod niebem i przepuszczały między liśćmi
promienie słoneczne, który kołatały w moją twarz i przyjemnie ją grzały. Wdychałam
czyste, majowe powietrze, zdając sobie sprawę, że to ostatnie wiosenne wrażenia,
którymi mogę się cieszyć.
Tak samo, jak tym
niespodziewanym pocałunkiem w policzek, którym zostałam zaskoczona. Za plecami
stał Bartek, uśmiechnięty i rozbrajająco nieziemski w krótkich spodenkach i
koszulce polo z biało-czerwoną flagą.
- Jedyne, czego
mogę ci życzyć to to, byś była wytrwała i odważna. I do końca pozostała moją
najlepszą przyjaciółką.
Autentycznie poczułam
się, jakby dał mi w twarz. Ale on tylko wsunął w moją dłoń bukiet żółtych tulipanów i pocałował tym razem
w czoło, przytrzymując przy nim usta nieco dłużej niż wcześniej. Przełknęłam jego
ostatnie słowa jak gorzką pigułkę i zamrugałam nerwowo, powstrzymując cisnące
się do oczu łzy. Z trudem podniosłam głowę i spojrzałam na promiennego Bartka i
wymusiłam blady uśmiech. Zamiast cichego „dziękuję” chciałam krzyknąć, że jest
idiotą i skończonym kretynem. Że zamiast tych kwiatów powinien pocałować mnie
tak cholernie gorąco i czule, bym nie czuła gruntu pod stopami. Że go tak
bardzo nienawidzę, bo pozwolił mi się w sobie zakochać i to bez opamiętania. A
w zamian dostaje deklarację najlepszej przyjaźni. To tak jakbyśmy cały czas
krążyli autem wokół Paryża, a ostatecznie zawrócili i pojechali do Wąchocka.
*
* *
Mogłabym sobie
wmawiać, że nie mam czasu na zamartwianie się i siedzenie w dołku, który
wykopałam sobie na zamówienie, ale rzeczywistość była inna. Zresztą, czego ja
się spodziewałam? Że ktoś spróbuje pokochać MNIE, gdy nie wiadomo ile czasu mi
pozostało? Gdy ktoś taki jak on może mieć każdą? I… I to było nie fair, bo dał
mi nadzieję. Jedyną rzecz, której nie chciałam.
- Oczom nie wierzę.
Wieczorne słońce schowało
się za kolejnym wieżowcem, którego głos rozpoznałabym wszędzie. Otworzyłam jedno
oko, zerknęłam niechętnie na przysłaniającego mi słońce osiłka i ponownie je
przymknęłam.
- To przemyj
okulary.
- Zimna, jak
zawsze.
- A ty nie w porę,
jak zawsze.
A mimo to usiadł
obok mnie, objął silnym ramieniem i zaśmiał się perliście, gdy wcale nie
zaprotestowałam i wtuliłam się w jego bok. Chyba nie miałam wyjścia,
potrzebowałam tego. Nawet jeśli równało się to z byciem miłą dla Zbyszka.
- Czekasz na niego?
Tak. Nie. Nie wiem.
Chyba nie było w tym sensu.
- Macie jeszcze
jakiś trening? – Zdecydowanie musiałam zamknąć temat Kurka na ten dzień.
- Na dzisiaj
koniec. Jak chcesz, to poszukam z tobą Bartka.
- Nie trzeba. Mam
ochotę zjeść z tobą kolację.
Słuchanie
bezsensownej paplaniny Bartmana zawsze pomagało oderwać się od nieprzyjemnych
myśli. Nawet jeśli w jego opowieści porównywał zmianę przyjęcia na atak,
chwalił świetną robotę, jaką wykonuje z Anastasim i zachwycał się swoją Asią. I
nawet jeśli nie przeszkadzało mu, że jedyną reakcją z mojej strony było kiwanie
głową i pomruki potwierdzające, że słucham.
- Długo myślałem… O
tym, co kiedyś było. No wiesz.
- Zbyś, po co do
tego wracać?
- Bo ja chcę o tym
pamiętać. Mimo wszystko. Nawet jeśli dla ciebie to nic nie znaczyło.
- A dla ciebie tak?
- Wbrew pozorom nie
jestem kompletnie pozbawionym uczuć durniem.
To przywróciło mi
wiarę w Zbyszka i pozwoliło się szeroko uśmiechnąć. Bo takiego wyznania od
niego potrzebowałam. Kiedyś nawalił, pozwolił by coś, co miało szansę na
przyszłość szybko posypało się, ale zrozumiał. To najważniejsze.
*
* *
Bartkowy wzrok
pozostał długo nieodgadniony, gdy przypadkiem natknęliśmy się na niego na
korytarzu spalskiego ośrodka. Spojrzenie, które padło na wsuniętą pod ramię
Zbyszka moją rękę również. Mruknął coś pod nosem o trenerze szukającym
atakującego i odwrócił się w stronę swojego pokoju. Chciałam coś powiedzieć,
ale gdy tylko otworzyłam usta zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie
przychodzi mi do głowy. Długo wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknął
Bartek. Nawet nie zwróciłam uwagi, gdy Zbyszek pożegnał się ze mną i zostawił
samą na środku półciemnego, pomalowanego na żółto
korytarza. Okej, pora złamać umowę.
- O co ci chodzi?
Ale w drzwiach
zamiast Bartka pojawił się Piotrek.
- Nie podoba mi się
kolor pościeli, pogryzły mnie komary, a w dodatku skończyły mi się czyste skarpetki.
– Ale widząc moją minę, zacisnął w powietrzu dłoń, na której wyliczał swoje
niezadowolenia w pięść i głęboko westchnął. – Nowakowska, czy ciebie
uprzejmości nie uczyli?
- Wybacz, drogi
kuzynie, nie mam na to czasu. Gdzie Bartosz?
- Uszczypnij mnie.
- Co?
- Uszczypnij mnie,
no!
Czy ja nawet w tak
trudnych momentach muszę znosić ułomność tego pacana?
- I my niby
jesteśmy rodziną?
Nie określił
konkretnego miejsca. Cały poczerwieniał i aż łzy stanęły mu w oczach, gdy
złapałam go za lewy sutek i wykręciłam go w drugą stronę.
- Kurczę blade! – wypiszczał
przez zaciśnięte zęby, ale oto w tej samej chwili zza jego pleców wyskoczyło
wspomniane Kurczę.
- Co chcesz?
Ale Piotrek cały
popłakany tylko wskazał na mnie palcem i ukrył się w czeluściach pokoju. Bartek
odprowadził go wzrokiem, a gdy znów spojrzał na mnie, odskoczył do tyłu.
- O CO CI CHODZI?!
- Co ja?
Zacisnęłam mocniej
szczęki, by powstrzymać grzęznącą w gardle wiązankę łaciny podwórkowej. Proszę
państwa, oto kretyn.
- Co ty? Co… Ty…? Jeszcze
pytasz?
- Ula…
- Dlaczego ty mnie
tak traktujesz? Kim ja w końcu dla ciebie jestem? I jak długo będziemy udawali?
Aż będzie za późno? – rzucałam kolejnymi pytaniami z prędkością Ewy Drzyzgi.
Każde z nich kotłowało się w mojej głowie i nie potrafiłam znaleźć lepszej
sytuacji, aby je zadać. Nawet jeśli miałby mi trzasnąć drzwiami przed nosem i
pozostawić bez odpowiedzi. Wszystko byłoby lepsze od jego milczenia. – Bo ja w
końcu odejdę, Bartek. Nie będzie mnie tu, a ty zostaniesz sam. I nie chcę
myśleć o tym, co może być potem, bo nie mam już na to czasu. Jedyne, o czym
teraz marzę to mieć pewność, że jak to wszystko już się skończy, to nikt nie
będzie miał wyrzutów sumienia, że czegoś nie zrobił.
Zostawiłam go tam
ze wszystkim tym, co leżało mi na sercu. Mógł zrobić z tym co tylko chciał. I
cokolwiek by to nie było, modliłam się w duchu, by wybrał jak najlepiej dla
siebie. Bo z naszej dwójki to on jedyny miał przed sobą jakąkolwiek
perspektywę.
Zatrzasnęłam za
sobą drzwi swojego pokoju i dopiero pozwoliłam moim policzkom moknąć. Grunt to
pogodzić się ze wszystkim, co miało nadejść. Czułam, że jestem gotowa na to, co
miało stać się w najbliższym czasie, bo cokolwiek by to nie było, mojego losu
już by nie zmieniło. Chciałam po prostu, by wszystko zakończyło się w zgodzie z
nami samymi, bez ślepego błądzenia między sobą i oszustwami własnych uczuć.
Nadzieja powróciła
wraz z pukaniem do drzwi.
- Ty naprawdę
myślisz, że mi jest łatwo? Że to takie cholernie proste żyć ze świadomością, że
gdy kładę się spać, to rano może cię już nie być? Mylisz się, jeśli twierdzisz,
że to wszystko nie znaczy dla mnie tak wiele, jak dla ciebie. Znaczy o wiele
więcej. Bo gdy już… Gdy już odejdziesz, to ja zostanę z tym wszystkim sam. To
ja będę składał siebie na nowo, próbując nauczyć się żyć bez ciebie. Gdybym był
w stanie zrobiłbym wszystko, byś zaczęła się znowu leczyć, byś została ze mną
trochę dłużej, ale zamiast tego mogę jedynie modlić się, bym mógł spędzić z
tobą o jeden dzień więcej! Tylko to mi pozostaje, bo boję się, że gdy
zorientuję się jak bardzo cię kocham, to będzie już za późno.
- To na co czekasz?
Ja wciąż tu jestem. A póki jestem, to kochaj mnie tak mocno, jakby nie było
jutra. Kochaj mnie, bo to będzie ostatni raz, gdy to poczuję. Widzisz? Stoję tu
i może nie mam wiele, ale chcę ci to dać.
- I to mi
wystarczy.
A potem pocałował
mnie mocno, aż zabolały usta.
* * *
Zapomniałam, jak cudownie jest
móc ponownie być w wypełnionej po brzegi hali i trzymać kciuki za swoją
drużynę. Choć w połowie spotkania z Brazylijczykami straciłam siły, by razem z
innymi skakać i krzyczeć ciesząc się z kolejnych świetnych akcji i zdobytych
punktów, to uśmiech nie schodził z mojej twarzy. I to właśnie on zdołał
przekonać Olę i Hanię, że czuję się świetnie i świeże powietrze nie jest mi
potrzebne. Tak jak inni gryzłam paznokcie podczas tie-breaka i tak jak inni
czułam ogromną ulgę, gdy na tablicy wyników trójka pojawiła się po stronie
polskiej.
- Zmęczona?
- Ale szczęśliwa.
I zdziwiona, że w miejscu, w
którym staliśmy po obu stronach barierki nie pojawiły się jeszcze zwarte grupy
kibiców. Oparłam się ramionami o stalową poręcz i spojrzałam na boisko, które w
telewizji zawsze było takie ogromne i lekko się uśmiechnęłam. Już dawno
powinnam była wrócić na halę i mu kibicować.
- Bartoszu, chyba utraciłeś na
sławie. Nikt nie chce do ciebie podejść.
- Jakoś mi to nie przeszkadza.
Odwrócił wzrok od tłumu
otaczającego Igłę i Miśka Kubiaka i przeniósł go na mnie. Coś było w tym, jak
na mnie patrzył, bo nawet wtedy, gdy odkryliśmy przed sobą wszystkie karty,
potrafił sprawić, że czerwieniłam się jak nastolatka.
- Moim małym okiem widzę buraka.
- Oh, zjeżdżaj.
Strzepnęłam jego palec ze swojego
policzka, a gdy zauważył, że chcę coś dodać, po prostu zamknął mi usta swoimi.
Czy było to warte tych wszystkich pisków i westchnień dookoła nas – nie wiem,
ale wtedy Bartek stracił życie między żeńską częścią kibiców, a przede
wszystkim resztą drużyny. Bo jak to powiedział Winiar, w końcu ktoś Uszatego za ucho złapał.
* * *
-
To nie do pomyślenia.
-
To ty śpiewasz mi do ucha Coldplay, kiedy ja próbuję zasnąć.
Wtuliłam się bardziej w bartkowe
ramię, które mogłoby szczelnie otulić trzy razy mnie. Zaśmiał
się i znów zaczął wyć.
- Your skin, your skin and bones turn into
something beautiful. Ej,
ale oni obstawiali zakłady, kiedy się zejdziemy!
- Wiem. Postawiłam trzy dychy i
kupon na Big Maca, że to będzie jeszcze
zanim polecicie do Kanady.
- Więc co? Że niby wygrałaś?
- Nieoficjalnie.
- Co?!
- And it was all yellow! – zapiałam i ugryzłam go w ramię. Pisnął,
jak to tylko Bartek piszczeć potrafił i obrócił mnie w swoją stronę, delikatnie
układając na swej piersi. Kreślił szlaczki po moich nagich ramionach i
świdrował twarz wzrokiem, jakby uczył się jej na pamięć. A ja tylko
obserwowałam jego błądzący wzrok i nie mogłam nadziwić się temu, że gdy mówiłam
„mój Bartek”, nie brzmiało to śmiesznie i nierealnie.
- Mogę cię o coś prosić?
Zatrzymał sunącą wzdłuż pleców
dłoń i spojrzał na mnie tak, jakby już wiedział, co chcę powiedzieć. Zacisnął
wargi, podłożył obie ręce pod głowę i przez chwilę wpatrywał się tępo w sufit,
jakby w ogóle mnie obok nie było. Tylko, że byłam i w dodatku bałam się, że
postawi między nami dźwiękoszczelną barierę, by nie słyszeć tego, co mówię.
- A sprawi to, że poryczę się jak
jakaś baba?
Pokręciłam głową z pełnym
wdzięczności uśmiechem i pocałowałam go zapewniająco.
- Gdy będzie już po wszystkim, po
prostu żyj. To wszystko.
* * *
- Ula?
Powieki nigdy nie były tak
ciężkie jak wtedy, gdy tak bardzo chciałam je podnieść. Nie umiałam
odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę tu był, czy jego głos po prostu
odbijał się echem w mojej głowie. Przełknęłam z trudem ślinę i powoli
otworzyłam oczy. Obraz, z początku rozmazany, wyostrzał się i z każdą sekundą
coraz dokładniej go widziałam. Uśmiechnęłam się, choć spękane usta sprawiły mi
przy tym trochę bólu.
- Hej, przecież to mój złoty chłopiec.
Sama przeraziłam się swojego
ochrypłego głosu, ale Bartek nie uciekł. Pochylił się i dotknął wargami mojego
czoła i poprawił zsuwającą się z niego żółtą
chustę. A potem usiadł obok mnie na łóżku i chwycił za dłoń, lodowatą i kruchą
w porównaniu do tej bartkowej.
- Do końca w ciebie wierzyłam.
Ale on nie odpowiedział. Zaciskał
mocno wargi, oddychając płytko przez nos. W jego oczach dostrzegałam łzy, choć
pewnie gdybym o nie zapytała powiedziałby, że to nowe szkła. Westchnęłam
głęboko mimo, że podawany tlen miał ułatwiać oddychanie. Nie w sytuacji, gdy
patrzyłam na obnażonego z emocji Bartka, który lada chwil był gotów osmarkać mi
rękę. A mówiłam: bądź silny, pamiętaj o lekarstwach na alergię.
Obróciłam lekko głowę i
spojrzałam przed siebie. Piotrek stał za szybą i trzymał w ręku przyklejonego
do niej misia. Widząc mój wzrok pomachał jego łapką. Zdołałam tylko poruszać
dwoma palcami wolnej dłoni i delikatnie uśmiechnąć się do kuzyna, który
zauważalnie próbował być dzielny.
- Mógłbyś chociaż powiedzieć, że
świetnie wyglądam.
Uśmiechnął się tak, że mogłam
przysiąc, iż w tym ciasnym szpitalnym pokoju zrobiło się jakby jaśniej, choć na
zewnątrz zbierało się na burzę.
- Jak zawsze.
- Bartuś?
- Tak?
- Chyba Piotrek się rozkleił.
Spojrzeliśmy zgodnie w stronę
miejsca, w którym stał Piter. Odwrócony tyłem, zgarbiony, zakrywał oczy dłonią.
Nawet nie protestował, gdy Kurek prawie wniósł go do sali. Ale wtedy już sam
odzyskał nad sobą kontrolę i przytulił mnie z braterską czułością, której
zawsze mi żałował. Różnie bywało. Ale zawsze był moim ulubionym kuzynem. Bez
względu na wielkie stopy i jeden rok różnicy między nami, którym się szczycił.
Z obietnicą, że kiedyś znów
skopie mi tyłek wybiegł, bo coś mu wpadło do oka.
- Mam coś dla ciebie. Zasłużyłaś
o wiele bardziej.
Gdy wyjął z kieszeni swój złoty medal wstrzymałam na chwilę
powietrze. Bartek spojrzał na niego z uśmiechem, przesunął po nim palcem, a
potem położył na mojej piersi.
- Przecież przegrałam.
- Dopóki walczysz… - urwał i choć
uniósł kąciki ust, to z lewego oka uciekła mu jedna łza. Pokręcił głową jakby
chciał powiedzieć, że nie da rady, choć bardzo chce. Złapałam go mocniej za
rękę, chcąc dodać mu otuchy. Ja już się pogodziłam z tym, co nadejdzie.
Chciałam, by i on czuł to samo.
- To już? – szepnął ledwo
dosłyszalnie.
Podążyłam spojrzeniem za wzrokiem
Bartka, który zatrzymał się na ekranie monitorującym funkcje życiowe. Niskie
ciśnienie i coraz wolniejsza praca serca malowały na jego twarzy przerażenie,
choć nieukrywalnie starał się być dzielny. Splótł nasze palce ze sobą, jakby w
ten sposób chciał przytrzymać mnie przy sobie.
- Hej…
- Tak?
Ale słowa utknęły mi w gardle,
choć tak bardzo chciałam je powiedzieć. W oczach z bezradności wezbrały się
łzy, a z ust wydostał się tylko cichy świst powietrza.
- Ula?
A więc tak to jest? Powoli, jak z
materaca, uchodzą z ciebie resztki sił, a głowa uwalnia się od wszelkich myśli.
Nie czujesz już niczego oprócz szczęścia, że on jest obok ciebie. Jest dobrze,
spokojnie. Naprawdę przyjemnie. Tylko serce rozrywa ból, który przeszywa każdą
tkankę do cna.
- Fajnie mi z tobą było.
____________________
Chyba nie potrafię pisać o innym siatkarzyku, niż Kurek. *le rzyg*
Napisałam to w tym samym czasie, co Przypadek, dlatego obie te historie mogą być do siebie nieco podobne. Samo jakoś tak wyszło, bo słuchałam wtedy dużo Coldplaya i miałam dość płaczliwy nastrój, przez co obiecałam sobie, że nigdy tego nie opublikuję. Ale Wy już przecież wiecie, że w kwestii pisania nie posiadam silnej wolnej. Do tej pory Yellow przeczytała tylko jedna osoba (ściskam!), więc to dobry moment, aby Bartek - tym razem w duecie z Ulą - został przedstawiony nieco szerszej publiczności. Odkopałam ten tekst z dna dysku, odkurzyłam, poprawiłam w wielu miejscach i cóż... Oto i on.
PS. Oddajcie mi czasy, gdy potrafiłam pisać jednoparty!
o boże, no i będę wyć. podoba mi się, jak podchodzisz do tematu tej choroby i śmierci, bo jest jakoś inaczej niż zwykle, bez ckliwych pożegnań i w ogóle. a poza tym, to czemu ja nie wiedziałam o tym blogu, zaraz pójdę nadrobić drugie opowiadanie.
OdpowiedzUsuńTO JEST MOJE MIEJSCE. W sumie to mam nadzieje, że rozumiesz dlaczego.
OdpowiedzUsuńWrócę tu, wrócę tu, bo znam to na pamięć i mam ci o tym wiele do powiedzenia. I za cholerę nie wiem dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej.
Ugh, czuje się już na wstępie skreślona, bo jestem tutaj z marzeniem, żeby ten komentarz był idealny, a do określenia go wyrazem "zajebiście" będzie mi bardzo daleko. Piszę to na raty, ponieważ nie chcę pominąć niczego, absolutnie niczego. Wczoraj to wszystko było w mojej głowie naprawdę idealne, ale teraz nie pamiętam już ani jednego słowa i bardzo mnie to irytuje.
UsuńW sumie, nie pamiętam okoliczności w jakich dostałam kiedyś Yellow, ale pamiętam, że w wiadomości ostrzegłaś mnie, że to jest zue i bardzo smutne (do tej kwesti wrócę później). Doskonale pamiętam też, że z niewiadomych przyczyn przez długi czas nie przeczytałam tego, naprawdę nie wiem dlaczego, nie mogę tłumaczyć tego lenistwem, bo zwykle kiedy mi się nudzi - czytam, uwielbiam czytać pliki, które kradną mi miejsce na karcie pamięci. Jednak z kolei, kiedy już poznałam historię Uli i Bartka przez bardzo długi czas nie chciałam do niej wracać, aż w końcu o niej zapomniałam.
Moją, według mnie, wielką wadą jest przewrażliwienie na punkcie czystości w dokumentach i wiadomościach, co przyczyniło się do odkopania Yellow na poczcie. To było fajna chwila i uczucie, ponieważ doskonale pamiętałam wiele elementów tej historii. Przeczytałam ją drugi raz i naprawdę wiele zrozumiałam.
Teraz zrobiłam to po raz trzeci.
Kiedy pisałam w poniedziałek(?) tweeta, nie miałam wcale na celu spiskować przeciwko tobie, absolutnie, chciałam tylko troszeczkę przyczynić się do tego, żebyś Yellow opublikowała. Bo, kiedy kiedyś mi je wysyłałaś okłamałaś mnie w 75%, wiesz? Yellow nigdy nie było zue i nigdy koło czegoś złego nie leżało. Rzeczywyście, było smutne, ale tylko w połowie, bo główny wątek był przeplatany i maskowany wieloma sytuacjami, które rozpaliły moje serce (przecież Pitera pogryzły komary, no heeeeeej). Bo wiedziałam, że argumenty, którymi się zasłaniałaś były nieprawdziwe. A przede wszystkim, chciałam żeby wszyscy mieli możliwość poczucia tego wszystkiego, co czułam ja kiedy otworzyłam Yellow po raz pierwszy, a poczułam naprawdę wiele.
To jasne, że tematy chorób są oklepane, blablablablabla, trutututu, srutuzdrutu, ja się pytam - JAKIE TO MA ZNACZENIE? Nie liczy się, że coś jest popularne, powtarza się tysiące razy, liczy się sposób w jaki coś się przedstawia. Magiczny sposób, piękna jest świadomość, że wystarczy kilka idealnie dobranych wyrazów by ze zwykłej miłości, uczynić ją wielką i nieprzezwyciężoną, naprawdę. To zawsze mnie inspirowało i sprawiało, że traciłam oddech.
Dla mnie, osoby, która jest przewrażliwiona na punkcie swojego zdrowia i potrafi na zwykłe zadrapanie wylać pół butelki wody utlenionej, ta historia była naprawdę ważna. Nie umiem wyrazić nawet tego słowami. Mogę powtarzać - genialne, piękne, Emms, jesteś wielka, ale to nie o to tutaj chodzi, nie tego chcę. Nie wiem o co dokładnie chodzi - nie potrafię też tego opisać.
W tym wszystkim zabrakło mi tylko jednego zdania, kiedy ona mówi, że nie ma siły walczyć. Zauważyłam jego brak, ponieważ pamiętam, że trochę zabrakło mi tchu, kiedy przeczytałam tą jej wypowiedź, zrobiło mi się wtedy tak trochę pusto i smutno. Nie trochę, bardzo pusto i smutno.
Na pewno o czymś zapomniałam, eh, mam ochotę na Drób.
Dziękuje Emms.
uwielbiam to! i nie jestem w stanie nic więcej w tym momencie napisać. milion na dziesięć.
OdpowiedzUsuńa o Kurku to mogę czytać godzinami, nie przejmuj się. a jak w zestawie jest Coldplay to już w ogóle.
PS wisisz mi paczkę chusteczek.
Nie wiem, czy bardziej mam ochotę nosić cię na rękach (Bartka Kurka) czy kopnąć w tyłek ze trzy razy. No, bo gdzie to jest "zue"? GDZIE?
OdpowiedzUsuńJesteś ge-nial-na. Bo to opowiadanie nie jest najszczęśliwsze, a ty nawet tutaj umiałaś wpleść ten swój humor, który zawsze tak samo mnie bawi (a naprawdę z reguły nie śmieję się podczas czytania). I chyba własnie to ten humor, twój i po części Ulki sprawił, że mimo wszystko od początku do końca czytałam to opowiadanie z uśmiechem. Bo taka była Ula, nie? Przynajmniej taką ją odebrałam; przeskakującą przez wszystkie kłody, ktore życie rzucało jej pod nogi. I jeszcze potrafiła się przy tym uśmiechnąć. No, bo fajnie jej było, prawda?
Ja już pomijam Olka i Pita, którzy cholernie mnie rozczulili. I Bąkiewicza, który zaprezentował tutaj typowe zachowanie Zuzy.
I myślę, że czasem to dobrze, że taką osobę ma się na sam koniec, bo gdyby miało się ją przez cały czas, to ona by tak spowszedniała i przestała być tak bardzo wyjątkowa i szczególna. A tak - najlepsze przychodzi jako ostatnie, jest zwieńczeniem wszystkiego i dociera w odpowiednim momencie, tak by je docenić i zdążyć się nim choć przez chwilę nacieszyć.
Ile z tego, co napisałam ma sens - nie wiem. Ale tak to czuję.
Są takie blogerki, co do których mam pewność, że przeczytam wszystko, co napiszą i jedną z nich jesteś właśnie Ty. Kurek nie należy do szczególnie lubianych przeze mnie siatkarzy, ale po tych dwóch onepartach chyba zaczynam patrzeć na niego przychylniejszym okiem. I w sumie sama nie wiem, które z tych dwóch opowiadań podoba mi się bardziej, bo obydwa są zupełnie inne, ale na swój sposób wyjątkowe. Nie da się wybrać. Ktoś mógłby powiedzieć, że motyw śmiertelnie chorej bohaterki został przerobiony 98575708956 razy i że trudno doszukiwać się w nim czegokolwiek nowego i świeżego, ale moim zdaniem wiele zależy od sposobu jego przedstawienia. U Ciebie jest nienachalnie, niepatetycznie, wręcz minimalistycznie, a co za tym idzie, cholernie ujmująco. Bo nie sztuką jest "wywalić wszystkie emocje na wierzch", uciekając w ckliwość i czułostkowość. Najlepszy efekt jest wtedy, gdy właśnie owe emocje można odczytać między wierszami.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Twoja "szuflada" skrywa jeszcze jakieś skarby tego pokroju, ale jeśli tak, to wyciągaj je czym prędzej! ;)
Pozdrawiam :)
Cieszę się, że odkopałaś tego jednoparta z otchłani swojego komputera i zdecydowałaś się go opublikować. Dziękuję. Dziękuję, że dałaś nam poznać historię Uli i Bartka. Chociaż wiele blogerek podejmuje temat raka, to chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką jego interpretacją. I to mi się niesamowicie u ciebie podoba - jesteś nieszablonowa, potrafisz sprawić, bym najpierw się roześmiała, a potem popłakała. Ale ostatecznie i tak się uśmiechnęłam - bo w końcu Ula byla szczęśliwa, prawda? Ostatnie miesiące żyła pełną piersią, zrobiła rzeczy, o których zawsze marzyła i zaznała prawdziwej miłości. To jest ważne.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno.
coś sie tak uwzięła na tego kurka? podpadł Ci chyba mocno.
OdpowiedzUsuńgłówna bohaterka była taka... ciepła. i on też. smutno mi się jakoś zrobiło. popłakiwanie sobie darowałam, ale w serduchu mam pewną dziwną pustkę. biedactwo. chociaż tę ostatnią prostą miała chyba szczęśliwą. a mnie sie jednak wydaje, że trudniej kogoś chować niż być chowanym. z drugiej strony co to za wybór.
dobrze, że to wrzuciłaś. ładnie sobie poradziłaś z tematem. strasznie podobał mi się ten żółty wątek, te małe, drobne szczególiki składające się na ich historię.
nie umiem komentować takich rzeczy. tak czy siak... to było świetne. przychodzi mi do głowy, że oni od początku byli dla siebie stworzeni, bo dwie tak wojownicze osoby po prostu musiałyby skończyć razem, bez względu na wszystko.
przepraszam, ja po prostu nie mam tutaj nic do dodania. dzięki, że się tym podzieliłaś. jakbyś coś jeszcze miała w szufladach to zawsze jestem chętna.
dobrze wiesz, że od kilku miesięcy nazwisko 'Kurek' sprawia, że zaciskam usta. albo klnę. ale cóż, wdech-wydech i czytam.
OdpowiedzUsuńi dobrze, że przeczytałam. bo Ty potrafisz pisać tak, że nawet największego buraka (hihihihihi1) dobrze słowami przyprawisz, że zjem go niczym Kuraka (hihihihihi2). a ja lubię mięso.
może to ta marihuen? nie wiem. ale coś sprawiło, że uśmiechałam się przez cały rozdział. chociaż joint był dopiero w połowie. trudno, ja wyczułam go już na początku, o! i dopiero pod koniec coś mnie ścisnęło w żołądku, zbiłam pionę z Cichym i coś zapiekło mnie pod powiekami. bo to boli, kiedy cały czas masz nadzieję, że jeszcze jest szansa, że zdarzy się cud, ale ostatecznie nadchodzi to, co nadejść musiało - koniec.
'Moskwa. Dynamo Moskwa. Rosja. Matrioszka. Wódka. Putin.' druga i trzecie rzecz od końca brzmią całkiem sympatycznie, więc z czym problem?
ściskanko :*
To jest za smutne, ciężko się czyta te ostatnie zdania, szczególnie dla mnie, bo bliska mi osoba też zmarła na raka. Doskonale wiem co czuli Bartek z Piotrkiem. Sama Ulka z kolei miała trudne życie, widać, że raz po raz los dowalał jej cierpień i to jest smutne. Dobrze natomiast, że znalazła szczęście chociażby w tym ostatnim życiowym momencie. To nie Uli należy współczuć, a Bartkowi, bo to on został sam. Tego już się nie dowiemy, ale wierzę, że Kurek w końcu znalazł spokój, a może nawet drugą miłość.
OdpowiedzUsuńLiczę na więcej jednopartów, bo wychodzą CI świetnie! Poinformuj mnie, gdy coś napiszesz nowego ;) Jeśli masz ochotę, zapraszam też na mojego nowego bloga, http://wbrew-rozsadkowi.blogspot.com/ :)