in
this world full of people there’s one killing me
and
if we only die once i wanna die with you
*
Można
było pomyśleć, że za każdym razem gdy Bartek wychodził na ulicę, nad
Bełchatowem od razu zaczynało świecić słońce. To nie do końca wytłumaczalne
zjawisko, ale tak właśnie było. Gdy tylko przekraczał próg swojej klatki
schodowej i brał głęboki oddech, wokół niego natychmiastowo robiło się jaśniej.
Tak
było i tego dnia.
Szedł
w swoim ulubionym dresie przez bełchatowskie ulice i posyłał wszystkim
promienne uśmiechy. I choć większość ludzi, która z takim entuzjazmem witała go
i życzyła miłego dnia, była mu kompletnie obca, to jego imię i nazwisko znali
wszyscy. Machał ręką do kierowcy autobusu linii numer siedem, którego codziennie
mijał przechodząc obok przystanku autobusowego o ósmej czterdzieści osiem, a
mężczyzna od razu zyskiwał więcej energii na początku porannej zmiany. Przybijał
piątki dzieciakom, które biegnąc do szkoły otaczały go z każdej strony i chwaliły
jego akcje w ostatnim meczu. A potem przebiegał przez jezdnię i odbierał
poranną kawę w ulubionej kawiarni z rąk ulubionej kelnerki, która każdego dnia
posyłała mu znaczące spojrzenie spod wachlarza długich rzęs i uśmiechała się
łobuzersko licząc, że znów zaprosi ją do siebie.
I
nawet gdy spóźniał się na trening nikomu to nie przeszkadzało. Gdy wkraczał na
halę z wypiekami na twarzy trener tylko machał do niego ze spokojem i dawał
tyle czasu, ile mu było potrzeba do przygotowania się do zajęć. Podczas rozgrzewki
koledzy z drużyny żartowali, że pewnie znowu spóźnił się przez jedną ze swoich
tajemniczych koleżanek, a potem pół-żartem, pół-serio podziwiali łatwość, z
jaką przyciągał kobiety. Czasem czuł się, jakby szczęście kopnęło go z taką
samą mocą, z jaką Grozer posyłał na niego zagrywki, gdy nie mógł znieść
kolejnych skutecznych ataków ze strony Bartka.
Prawda
była taka, że wszyscy go uwielbiali. A Bartka bardzo to cieszyło. Popularność,
pieniądze, gra w jednym z najlepszych klubów na świecie, bogate życie
towarzyskie, powodzenie u pięknych kobiet i fakt, że gdziekolwiek by się nie
pokazał wzbudzał sensację niczym królowa angielska, dawały mu poczucie, że
mając wszystko, może mieć jeszcze więcej. No chyba, że w grę wchodziła
nauczycielka gimnastyki w osiedlowym przedszkolu koło hali.
-
Wujku, a co ty tu robisz?
Oliwier
został zaszczycony tylko krótkim spojrzeniem Bartka, które jak magnes było
przyciągane przez unoszące się i opadające opięte getrami pośladki panny
Mirabeli.
-
Cii, Olek, cii. Wracaj do grupy, ćwicz dalej.
Ale
Olek, choć blondynka, nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć co się kroi. Przez
ramię rzucił Kurkowi oskarżycielskie spojrzenie i powrócił do robienia
przysiadów. Z miną „wiem, o co ci chodzi” spoglądał na Bartka co jakiś czas, a gdy
Bartek przypadkowo trafił na wzrok małego Winiarskiego tylko uniósł ręce w
geście niewinności.
-
Kurek?
Kolejny, przebiegło mu przez myśl i
odwrócił się do Michała, który spoglądał na niego z taką samą miną, jak Olek
przed sekundą. I wtedy Bartek doszedł do wniosku, że gdyby miał taką młodszą
kopię siebie, to o wiele łatwiej byłoby skupić na sobie uwagę Mirabeli. Bo
trzeba dodać, że ta choć na widok Kurka robiła maślane oczy, to całkowicie
traciła głowę, gdy obok niego stał Winiar z synem.
-
Mogę spytać, co ty tu robisz? – Michał uniósł brwi i kąciki ust w taki sposób,
jakby chciał powiedzieć „mam cię!”.
-
J-ja? Ja… Ja po Olka przyszedłem.
-
Aha. – Misiek pokiwał głową ze zrozumieniem, głęboko nad czymś się
zastanawiając. – Dlaczego?
-
Dlaczego? No j-jak to… Bo my się z Olkiem lubimy, no nie? Wiesz, chciałem go
zabrać do siebie, w jakieś gry pograć, no wiesz. Jak to kumple, no nie?
-
Jesteś zbokiem, no nie?
Ale
Bartek już nie odpowiedział, bo oto w jego stronę szła panna Mirabela. Wysoka,
zgrabna, opalona, z zaróżowioną buzią i włosami koloru pszenicy. Bartkowi od
razu cała krew odpłynęła do… do uszu i zaczął tak prędko mrugać oczami, jakby
zaatakował je rój muszek owocówek. Już startował, już chciał coś powiedzieć,
ale wtedy zauważył kroczącego obok niej Olka, który widząc jego minę wystawił
język i podbiegł do ojca. A Mirabela ruszyła za nim. Ominęła Bartka jakby był
powietrzem i już po chwili wychwalała pod niebiosa ruchliwość i sprawność
fizyczną Oliwiera przed Michałem. Z założonymi rękoma obserwował całą tę
scenkę, mrużąc oczy za każdym razem, gdy któryś z Winiarskich posyłał mu
triumfalne spojrzenia. I choć na Michale długie nogi Mirabeli nie robiły
wrażenia, a wszystkie komplementy przyjmował z naturalną grzecznością, to widok
pieklącego się Bartka sprawiał mu dużo zabawy. W całej drużynie nie było
nikogo, kto nie wykorzystałby okazji do zrobienia mu na złość, gdy wreszcie
Bartek nie mógł mieć wszystkiego. Ale i tak go bardzo lubili. Bo to w końcu był
Kurek… No nie?
Tak
więc Bartek choć znany, kochany i w ogóle cały naj zazwyczaj miał wszystko na
wyciągnięcie ręki, to nie mógł przeboleć, że Mirabela ma go w nosie i bardziej
od niego woli zaobrączkowanego i dzieciatego Winiara, który nie był
zainteresowany dodatkowymi zajęciami fizycznymi z udziałem rodziców, ani
prywatnymi lekcjami jogi. A Bartek bardzo chętnie ułożyłby z nią pozycję
spętanego kąta.
I
jeśli wydaje wam się, że Mirabela była jedyną osobą, na którą kurkowy urok nie
działał, to jesteście w błędzie. Tylko ten przypadek jest zupełnie inny i
Bartek bardzo go lubił, bo jest to Przypadek przez duże „P”.
Gośka
Przypadek zajmowała mieszkanie na ostatnim piętrze starej kamienicy zaraz za
centrum miasta. I trzeba zaznaczyć, że było to najulubieńsze miejsce Kurka na
ziemi. Lubił te niezbyt duże pomieszczenia, w których mieściło się wszystko to,
co najpotrzebniejsze. Lubił te puste pastelowe ściany, a najbardziej tę, która
była inna, bo cała obklejona zdjęciami, wycinkami z gazet i tekstami piosenek
lub wierszy. Lubił zapach kadzidełek, od których nieraz kręciło mu się w
głowie, pomieszany z aromatem najlepszych czekoladowych ciastek na świecie. I
lubił samą Gośkę. Zwłaszcza wtedy, gdy leżała z nim na podłodze, wlewała w
niego herbaty różnej maści i słuchała Beatlesów.
Gośka
miała to do siebie, że denerwowało ją usposobienie Bartka wobec życia i
usposobienie ludzi wobec Bartka. Dostawała białej gorączki, gdy nadwyżkę za
kurs taksówką miał na koszt firmy, a z rachunkiem w restauracji dostawał także
numer kelnerki. Jako jedyna nigdy mu nie pobłażała i tylko u niej musiał zmywać
po obiedzie. A gdy chciał podarować jej pod choinkę zmywarkę nie odzywała się do
niego aż do Nowego Roku. Mimo to, Gośka była najlepsza, bo zawsze go słuchała i
nigdy nie powiedziała mu, że jako Bartosz Kurek nie powinien mieć żadnych
problemów.
-
Jesteś moją myślodsiewnią – stwierdził kiedyś, gdy stanął w drzwiach Gośki o
czwartej nad ranem. Patrzył na nią wzrokiem zbitego psa, a w ramionach ściskał
„Czarę Ognia”, którą od niej pożyczył, bo miał dość jej niezrozumiałych aluzji
wyciągniętych z książek o Potterze. Był wtedy nieco pijany, w dodatku na głowie
miał to durne sombrero z Buenos Aires, ale Gośka i tak trzasnęła mu drzwiami
przed nosem. Jednak dwie minuty później wprowadziła go do środka, ułożyła na
swoim łóżku i stwierdziła, że to najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek jej
powiedział. I od tamtej pory nazywała go swoim przyjacielem.
* * *
-
Nawet nie wiesz jakie to piękne.
-
Moje nieszczęście cię bawi?
-
Nieszczęście jest wtedy, gdy ktoś nie ma z czego zapłacić za rachunki. Ty,
Bartuś, po prostu nie możesz znieść myśli, że ktoś cię nie zauważa.
Kurek
spojrzał na Gośkę tak, jak małe dziecko na kogoś, kto właśnie zdeptał mu
idealny zamek z piasku. Przecież wcale nie uważał, że wszyscy muszą być na jego
skinienie. Po prostu nigdy nie spotkał się z kimś, kogo nie interesowałaby
choćby krótka rozmowa z nim.
-
I powiedz mi, że się mylę – wycelowała w niego opakowaniem po płycie Pink
Floyd, którą włożyła do szufladki wieży i zamknęła. – No. Albo potraktuj ją
jako wyzwanie.
-
Wyzwanie?
-
No wiesz, trudnodostępny obiekt, o który trzeba się mocno postarać.
-
Ale co ja mam zrobić? Jeszcze bardziej urosnąć? – jego ton był równie bezradny jak
jego mina, która sprawiała wrażenie, jakby miał się zaraz rozpłakać. Oklapł na
stojącą za nim kanapę za pewne przygnieciony ciężarem swojego problemu i oparł
głowę na ręce. Przez chwilę wydawało się, jakby nad czymś głęboko myślał, ale
skończyło się na cichym westchnięciu zagłuszonym początkiem „In the Flesh”,
które wydało się Bartkowi ciekawym tłem dla jego nastroju.
* * *
Przez następny tydzień Bartosz
był mieszkańcem poddasza, co przypłacał obowiązkiem robienia obiadu i
opuszczania deski sedesowej. Ale przynajmniej nie musiał tłuc w sobie złości
związanej ze sprawą Mirabeli i gdy tylko wpadał w wir myśli dotyczących
zwrócenia uwagi blondynki, od razu zrzucał je na Gośkę. Polubił nawet spanie na
podłodze, byleby tylko móc wygadać się do woli.
Sama Gośka miała już dosyć Bartka
i jego cudownej nimfy. W nosie miała to, że w poniedziałek miała włosy spięte w
koński ogon, a w czwartek nosiła koszulkę w kolorze indygo. Skąd w ogóle Bartek
znał takie wyrazy? Mniejsza o to. Tolerowała go tylko dlatego, bo była
cierpliwa i wiedziała, że nikt inny mu nie pomoże. Oczywiście, był jeszcze
Piter, ale Bartek potrzebował kogoś na miejscu, a nie prawie trzysta kilometrów
od niego. Co przecież nie stanowiło trudności w erze telefonów komórkowych i
darmowych minut w Plusie.
Nie powiedziała nic, gdy wchodząc
do mieszkania załadowana projektami z pracowni architektonicznej, zobaczyła jak
Kurek biega od jednego końca mieszkania do drugiego z komórką przy uchu. W
wolnej ręce dzierżył drewnianą łyżkę, którą prawdopodobnie (o ile nie zapominał)
mieszał ich potencjalną obiado-kolację, a na szyi zawieszony miał o wiele za
mały fartuch w krowie łaty. Gośka strzepnęła z ramion resztki styczniowego
śniegu, który prószył na zewnątrz i przez chwilę kręciła głową za przyjacielem,
który kilkakrotnie mignął jej przed oczami.
- I wiesz, mówię do niej, że mogę
jej załatwić dobre miejsce na hali, a ona, że w soboty nie ma czasu. Jezu, w
sobotę? A co ona może mieć do roboty w sobotę? Szydełkuje, czy jak? Myślałem,
że się zgodzi, bo to wiesz, pierwszy rząd, miejsce po środku… I znowu będę
musiał oddać bilet sąsiadce spod piątki. O, hej Gosia – urwał na dosłownie
sekundę i powrócił do swojego monologu. – I znowu będzie krzyczała na pół hali,
że ten z siódemką pożycza od niej cukier. Próbowałem pogadać o tym z Marcinem,
ale… Co? … Gośka? … No tak, przyszła
właśnie z pracy. … Co? Oh, w porządku. Piter chce z tobą pogadać.
Gośka spojrzała na podsuniętą jej
pod nos bartkową komórkę, jakby był to co najmniej granat z oderwaną zawleczką.
Na twarzy Bartka malowało się zdecydowanie i lekkie zniecierpliwienie, więc
zamachał w powietrzu łyżką przypominając, że coś mu się właśnie przypala. Nie
spuszczając więc oczu z Kurka chwyciła zdecydowanie iPhone’a i przyłożyła do
ucha.
- Halo?
- Proszę, jeśli tylko masz pod
ręką rondel, cegłę czy choćby suchą bułkę z Biedronki, która sprawi, że on się
zamknie i przestanie nawijać o tej Mozzarelli, to użyj jej, zatrzyj ślady i
przyjeżdżaj do Rzeszowa! – Głos Piotrka był równie zrozpaczony, co Bartka
wtedy, gdy powiedział jej, że Mirabela nie przyjęła od niego Rafaello, bo była
na diecie. Poczuła jak jej humor poprawia się, gdy zdała sobie sprawę, że nie
tylko ona męczy się z Bartkiem.
- Po pierwsze to Mirabela, a nie
Mozzarella, a po drugie, to bardzo bym chciała, ale w tej chwili to on ma
przewagę – wyznała szczerze, widząc stojącego obok siebie Bartka z wypełnioną
warzywami rozgrzaną patelnią, przysłuchującego się jej z zaciekawieniem –
Poważnie.
„Co mówi?” wyczytała z bartkowego
ruchu warg, ale tylko machnęła ręką, przyjmując teraz na siebie żale
Nowakowskiego.
- On oszalał na punkcie tej
wuefistki! Ale co ja mogę mu poradzić będąc tu, kiedy on jest tam! Szczerze
obawiam się przyjazdu do Bełchatowa w tę sobotę. Gdyby to nie był mecz ze Skrą,
to bym się rozchorował, albo coś… Co to za szmery?
- Nic, nic.
Ale to był tylko Bartek, który za
wszelką cenę chciał dowiedzieć się, o czym konspiruje dwójka jego najlepszych
przyjaciół. Próbował przycisnąć ucho do drugiej strony swojej komórki, ale
Gośka skutecznie mu to uniemożliwiała. Z próby podsłuchania wywiązała się
krótka przepychanka, z której Bartek wyszedł z obolałym lewym sutkiem, a Gośka
stratą kępki włosów, która została w dłoni Kurka.
Gdy skończyła w końcu rozmowę z
Piotrkiem i odkluczyła się w łazience, Bartek od razu zaatakował ją milionem
pytaniem, na które nie uzyskał żadnej odpowiedzi. W sumie nic z Cichym nie
ustalili. Doszli tylko do wspólnego wniosku, że Bartosz oszalał i jeśli nie
przejdzie mu do końca stycznia (a zostały cztery dni), to wtedy wyślą do
Bełchatowa Bartmana. A ten już wiedziałby co dalej zrobić.
* * *
Minęły rzeczone cztery dni, a
Bartek coraz bardziej przypominał żałosne stworzonko, niezdolne do opieki nad
samym sobą. Mirabela znów mu odmówiła – tym razem pójścia na koncert Perfectu w
Łodzi. Gośka wiedziała, że znajdował się na pozycji straconej, ale jakoś nie
miała odwagi powiedzieć mu, by odpuścił. Za bardzo wziął sobie do serca ten
tekst o wyzwaniu. Stwierdził, że dopóki Mirabela nie wyjdzie z nim
gdziekolwiek, choćby na przedszkolny parking, to on nie odpuści.
Nawet wygrany do zera mecz z
Resovią nie poprawił mu humoru, bo na miejscu, w którym miała siedzieć jego
piękność, siedziała sąsiadka z drugiego piętra i wymachiwała klubowym szalikiem
jak lassem. Piotrek też próbował coś zdziałać, ale kto wie, czy nawet nie
pogorszył Bartkowi samopoczucia. Ocenił tylko, że sprawa jest na tyle
beznadziejna, że i Zbyszek tu nie pomoże.
- Gosia, ja nie chcę spędzić
Walentynek sam – jęknął, gdy tylko przekroczył próg mieszkania przyjaciółki.
Niedbale rzucił torbę na ziemię,
na nią kurtkę, po czym poczuł, że coś jest nie tak. Wypuścił przez usta
powietrze, a gdy zobaczył swój oddech autentycznie ogarnęło go takie samo
zimno, jakie panowało na dworze. Ruszył w głąb mieszkania, skąd zauważył palące
się światło i przystanął w miejscu. Gośka, ze słuchawkami w uszach, okryta
czterema kocami i w grubych skarpetkach, siedziała przy stole i przy słabym
świetle kuchennej lampy zajmowała się jakimiś projektami. Wtedy w Bartka coś
uderzyło i mógł przysiąc, że nigdy nie czuł w sobie takiej przykrości.
I wcale nie chodziło tu o niego.
Spojrzał, jak Gośka drżącymi i skostniałymi rękoma przytrzymuje ołówek i
linijkę przy kalce i przypomniał sobie, że siedzi jej na głowie od ponad
tygodnia, a ani razu nie zapytał co u niej. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co
dzieje się w jej życiu, czy radzi sobie w nowej pracy, czy nie potrzebuje jego
pomocy. Wiedział, że ona sama mu nie powie, bo ze wszystkimi swoimi demonami
walczyła sama, ale to nie zmieniało faktu, że jako przyjaciel powinien dawać
coś od siebie. A jeśli Gośka miała go już dość? Nie skarżyła się na głos, a sam
był zbyt zajęty sobą, by dostrzec jakiekolwiek znaki. Cóż, musiał to naprawić.
Wrócił do przedpokoju i nałożył
na siebie kurtkę, bo zdążył porządnie zmarznąć. Potem za plecami Gośki, której
ze słuchawek grała Metallica na tyle głośno, by Bartek mógł razem z nią słuchać
„Whiskey in the jar”, włączył czajnik elektryczny i do dwóch kubków wrzucił po
torebce malinowej herbaty. Przez cały czas rzucał okiem na spięte do góry w
niedbały kok kruczoczarne włosy panny Przypadek i stwierdził, że o wiele
bardziej lubił ją w rozpuszczonych falach sięgających połowy pleców. W sumie
taka Gośka, w za dużej koszulce i krótkich spodenkach, które spełniały funkcję
piżamy, nieumalowana i budząca go z rana z kubkiem zielonej herbaty w ręce
podobała mu się najbardziej. Bo była taka zwyczajna i normalna. Po prostu
fajna.
Z tych, jak stwierdził, dosyć
dziwnych myśli wyciągnęło go strzelenie pstryczka w popsutym (za sprawą Bartka)
czajniku, który nie wydawał już irytującego „dzyń!” za każdym razem, gdy
zagotowała się woda. Zalał herbatę, chwycił kubki w dłonie i usiadł naprzeciw
Gośki przy stole. Gdy go w końcu zauważyła, choć w mieszkaniu był już od
dwudziestu minut i kilkakrotnie przechodził za jej plecami, uśmiechnęła się
szeroko, marszcząc przy tym nosek i zdjęła z głowy słuchawki.
- Ogrzewanie nawaliło. Dopiero w
poniedziałek się tym zajmą – oznajmiła takim tonem, jakby w ogóle nie
przeszkadzała jej bliska zeru temperatura. – Jak mecz?
Ale Bartkowi odpowiedź na to
pytanie zajęła trochę czasu. Bardziej niż na słowach skupił się na tym, jak
Gośka zbiera ze stołu wszystkie kartki i odkłada w jednej kupie na krzesło,
następnie szczelniej opatula grubym kocem i chwyta w dłonie parujący kubek.
Przesunął wzrok na jej twarz, a Gośka uśmiechnęła się pogodnie, choć z
dostrzegalnym zmęczeniem. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że Bozia wyposażyła
go w język.
- Dobrze. Dobrze. Bardzo dobrze.
Trzy do zera. MVP.
- Piter płakał?
- Jak małe dziecko.
A tak naprawdę Piotrek cieszył
się, że mimo tego, że Bartek potrafił dzwonić do niego dwa razy dziennie i na
jednym wdechu opowiadać o swym ósmym cudzie świata, zachował zimną głowę i
rozegrał dobry mecz. Tylko wciąż nie rozumiał sensu słów wypowiedzianych przez
Pita pod siatką, a konkretnie „Bierz co masz pod nosem, a nie szukasz w
niedostępnym”. Bo niby co Bartek miał pod nosem? Westchnął głęboko, napił się
herbaty i spojrzał na Gośkę, która podsypiała na stole.
- Chyba pójdę spać. Idziesz?
- C-co?
- Spać, Bartek, spać. Już po północy.
Bartek spojrzał na ścienny
zegarek i stwierdził, że rzeczywiście już późno, a on jest padnięty po meczu.
Może gdyby nie to, że lubił z nią siedzieć, to w ogóle by tego nie poczuł.
Zupełnie machinalnie wstał, odłożył puste już kubki do zlewu, a nawet je umył,
choć trzymanie zdrętwiałych z zimna dłoni pod lodowatą wodą nie było przyjemne.
Mógłby w sumie wrócić do swojego nagrzanego mieszkania w ocieplonym bloku, ale
wolał zostać tu z nią i choć raz nie mówić o sobie.
W najgrubszym dresie jaki posiadał
wszedł do pokoju Gośki, która skulona jak embrion leżała pod kołdrą i kocami na
materacu. Zgasił lampkę, położył się na swoim uklepanym miejscu na dywanie i
zakopał się w śpiworze po sam nos, choć i tak było mu piekielnie zimno. A potem
przez pięć minut gapił się bez sensu w sufit, na którym przylepione był
fluorescencyjne gwiezdne konstelacje i analizował słowo po słowie wszystko, co
powiedział mu Piotrek i stwierdził, że niczego głupszego już nie mógł wymyśleć.
- Bart?
- Nooo?
- Bez sensu byś tam leżał. Chodź,
na materacu jest trochę cieplej niż na podłodze.
- Jest… Jest dobrze.
- Nie wygłupiaj się, przecież się
zmieścisz.
A gdy Bartek już ułożył się obok
Gośki, a ona wcisnęła swój niewielki tyłek w jego bok, poczuł, że jest całkiem
miło. Niezręcznie, ale miło. Trochę czasu mu zajęło wygodne ułożenie się, a gdy
już całkowicie przylegał do jej pleców, niepewnie otoczył ją ramieniem.
- Gocha… Wszystko u ciebie w
porządku?
- Mmmhm. Czemu pytasz?
- Tak po prostu. Dobranoc.
* * *
Tak więc Bartek bardzo lubił
Gośkę i lubił też, gdy przychodziła na jego mecze. Bo fajnie było widzieć
znajome twarze na trybunach, a mimo, że tłumy ludzi skandowały jego imię, to
tak naprawdę żadna z tych osób nie była tam dla niego personalnie. Uwielbiał te
spotkania z fanami po każdym meczu, ale co z tego, skoro potem do domu wracał
sam? A gdy na mecz przychodziła Gośka od razu robiło mu się przyjemniej na
sercu, bo nie opuszczał hali w pojedynkę.
A potem szli do niej i znów byli
anonimowi dla całego świata, gdy gapili się w sklepienie i śpiewali piosenki z
„Gorączki sobotniej nocy” dopóki sąsiadka z dołu nie zaczynała tłuc miotłą w
sufit.
Ale tym razem było inaczej, bo
Bartek i Gośka pokłócili się. A zaczęło się właśnie po meczu z Politechniką, na
który Gośka postanowiła przyjść, by Kurkowi było miło. I choć zostawiła na
stole niedokończony projekt centrum kulturalnego na ważny przetarg, to
zdecydowała, że to może poczekać – Bartek ma mecz. I wszystko byłoby okej, gdyby
nie jeden szkopuł. Na mecz przyszła także Mirabela. Może nie zorientowałaby
się, że to właśnie ona, gdyby nie fakt, że Bartek co chwila patrzył w kierunku
trybuny, na której siedziała. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ona zawsze wtedy
machała i uśmiechała się tak słodko, że Gośce do gardła podchodził popołudniowy
kebab od Turka. Musiała przyznać, że nawet on był bardziej strawny, niż ponad
dwie godziny siedzenia w Energii, mając doskonały widok na lubą swego
przyjaciela. W opowieściach była całkiem znośna, ale na żywo należała do tych
osób, których sam widok irytuje. Dlatego Przypadek była jedną z pierwszych,
którzy opuścili halę. Choć na zewnątrz było mroźno, a niska temperatura
szczypała w twarz, wolała tam poczekać na Bartka i jak najszybciej udać się w
jakieś ciepłe miejsce. Czekała i czekała. Miała wrażenie, że Energię opuścili
już wszyscy kibice i obie drużyny, ale wciąż stała z kieszeniami wciśniętymi
głęboko w kieszenie kurtki i deptała w kupce śniegu.
- Gośka? – Usłyszała za sobą głos
Możdżonka i odwróciła się w jego kierunku. – Jedno zasadnicze pytanie: czy
tobie nie zimno? – I by zwrócić jej uwagę na temperaturę, mocniej objął
wciśniętą w jego bok Hanię. – Co tak stoisz?
- Na Kurka czekam. Znowu noga mu
utknęła w odpływie?
- Na Kurka? Ale Bartek wyszedł
jakieś dwadzieścia minut temu tylnym wyjściem. – Chrząknął znacząco. - Z
Mirabelą.
Gdzieś w swojej głowie Gośka
usłyszała dźwięk walącego się muru. Przez chwilę wpatrywała się w Marcina,
jakby właśnie opowiedział jej najbardziej żenujący żart świata. Z wzajemnością,
bo Marcin, inteligentna bestia, wiedział, że dla Bartka Gośka jest numerem
jeden i żadna Mirabela, Żonkila czy inna Opuncja nie były ważniejsze.
Uśmiechnął się tak, jak ludzie uśmiechają się w niezręcznych sytuacjach i
żegnając się pobiegł do swojego samochodu. Gośka prze chwilę stała w miejscu
jak figura lodowa i nie wiedziała, co z sobą zrobić. Bo oto Bartek właśnie
znowu dostał to, co chciał i miał w nosie wszystko i wszystkich. I w normalnych
warunkach znów by to olała, a potem przełożyła go przez kolano i dała lekcję
życia. Ale zdecydowanie nie miała na to ochoty tego dnia.
- Wszystkiego najlepszego, Gocha.
Sto lat – mruknęła pod nosem i ruszyła ośnieżoną ścieżką w stronę swojego domu.
Następnego ranka Bartek pojawił
się w drzwiach mieszkania Gośki. Szczęśliwy, promienny i wyższy niż
kiedykolwiek. Prawdopodobnie ostatnią noc spędził o wiele przyjemniej niż
Przypadek, która w porównaniu do niego prezentowała się nieciekawie. Łypnęła na
Bartka podkrążonymi oczami i bez słowa udała się do kuchni, by zaparzyć dzbanek
zielonej herbaty. Słuchała w ciszy, jaka Mirabela jest cudowna, miła, ma uroczy
śmiech i wcześniej odmawiała mu, bo bała się jego popularności. A wczoraj
poznała prawdziwego Bartka i cały ten strach przeszedł. Za każdym razem, gdy
rozpływał się nad nimfą, Gośka zaciskała zęby, by czasem nie palnąć czegoś
głupiego.
- I zgodziła się pójść ze mną na kolację
Czternastego.
- Ty skretyniały do szpiku kości
młocie! Ty niedojrzały, pozbawiony jakiegokolwiek taktu idioto! Ty… Ty… -
Szukając kolejnych eufemizmów na określenie kurkowej postaci, Gośka
zapowietrzyła się tak bardzo, że z jej ust wydobyło się tylko wilcze
warknięcie.
Bartek patrzył na nią przerażony,
mrugając oczami z niezrozumieniem. Przez głowę Przypadek przeleciało tylko
krótkie „jak zwykle” i zacisnęła mocno pięści jakby szykując je do ataku. Ale
Bartosz w końcu zapytał głosem suchym i bezpretensjonalnym:
- A to niby za co?
-
Jeszcze pytasz? Ty głupi, głupi, głupi głupku! – Warto zaznaczyć, że po każdym
nazwaniu Bartka głupim, ten obrywał w ramię z chudej piąstki Gośki. –
Zapomniałeś! Wystarczyło, że ta twoja bogini pokazała się po całym tym olewaniu
ciebie, a ty już straciłeś głowę i wyłowiłeś zdobycz, która sama wpadła ci do
sieci!
-
Zapomniałem? O czym ja, Gośka, zapo… Ooo kurwa.
Kurek
zasłonił sobie pół tworzy swoją wielką dłonią i szeroko otwartymi oczyma
wpatrywał się w purpurową twarz Gośki. Zapomniał, choć codziennie przechodził
obok kalendarza, w którym data 11 lutego była wzięta w kółeczko i oznaczona
dużym wykrzyknikiem.
-
Już? Już wiesz? To teraz idź sobie do Mirabeli, pozdrów ją ode mnie, a ja wrócę
do pracy.
-
Ale… Ale jest niedziela.
-
Wybacz, ale cały wczorajszy wieczór poświęciłam na powstrzymywanie odruchu
wymiotnego, podczas gdy ty prawie zamrugałeś się na śmierć patrząc na tę swoją…
Tę… Ropuchę!
-
Nie mów o niej tak, jakbyś była zazdrosna!
Gośka
myślała, że zaraz cała opluje się ze śmiechu. Oskarżenie jej o zazdrość było
dosyć zabawne, zwłaszcza rzucone z ust Bartka. Nim opanowała ból przepony
minęła niecała minuta.
-
Co ty mi tu insynuujesz?
-
A co TY mi insynuujesz?
-
Zapytałam pierwsza!
-
A ja drugi!
-
Bart!
-
Gocha!
-
Idź sobie! Idź i nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie będę pewna, że oślepłam
do końca.
Bartkowi
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko poderwał się z krzesła i ruszył w
kierunku wskazywanym przez rękę swojej przyjaciółki. Nie omieszkał też trzasnąć
drzwiami z taką siłą, że odrobina tynku posypała się znad framugi. Gośka stała
przez chwilę bez ruchu obserwując miejsce, w którym chwile wcześniej zniknął
Bartek, po czym ruszyła przed siebie w głąb mieszkania. W kilka sekund znalazła
się na balkonie, który znajdował się na jej poddaszu i wychyliła się przez
barierkę. Bartek właśnie prawie biegiem opuszczał klatkę samochodową.
-
Kurek! – krzyknęła, choć była siódma. I nim Bartek zdążył cokolwiek powiedzieć,
czy nawet dobrze się obrócić, chwyciła w ręce jedną z doniczek, które stały pod
jej nogami. – To za oskarżenie mnie o zazdrość! – Cisnęła gliniane naczynie tuż
pod nogi Bartka, który zdołał odskoczyć do tyłu. – A to za zapomnienie o moich
urodzinach! – I posłała kolejną doniczkę w jego stronę. Nie widziała miny
Bartka, ale była z siebie bardzo zadowolona. Z hukiem zamknęła balkonowe drzwi
i udała się do swojej sypialni. Tam zakopała się pod kołdrą i nie wychodziła
spod niej, dopóki nie poczuła się choć odrobinę spokojniejsza.
* * *
Po kłótni z Gośką niewiele rzeczy
było w stanie zwrócić Bartkowi dobry humor. Był zły, ciągle rozdrażniony, a co
najgorsze tchórzliwy.
Miał ogromną nadzieję, że kolacja
Walentynkowa z Mirabelą w najlepszej restauracji w Bełchatowie poprawi mu
nastrój. W końcu tak długo się o to starał. I proszę, oto ona. Piękna Mirabela
siedziała naprzeciw niego i opowiadała o pracy z dziećmi, o tym, że jej pasją
jest taniec, a do Bełchatowa przeprowadziła się w wieku piętnastu lat. Ale
Bartek jej nie słuchał. Z opartą na łokciu głową wpatrywał się w nią, a żadne
słowo, które padało z umalowanych czerwoną szminką ust, do niego nie docierało.
Owszem, Mirabela była śliczna, zabawna, wygadana, ale nie była tym, kim Bartek
myślał, że jest. Czuł lekkie rozczarowanie, gdy zorientował się, że poza
pięknym opakowaniem i beztroskim usposobieniem nie ma w niej nic, na co mógłby
zwrócić szczególną uwagę. Była… nijaka, pusta w środku i kompletnie inna, niż
sobie to wyobrażał. Ona nie była… nie była Gośką i już.
Mimo to doczekał do końca tej
kolacji, odwiózł Mirabelę do domu i na piechotę wrócił do swojego mieszkania. Zastanawiał
się, przez ile jeszcze dni będzie musiał znosić jego pustkę. Bo, cholera,
nieważne gdzie będzie mieszkał, chciał wypełnić swoje metry kwadratowe czyimś
śmiechem, zapachem i rozrzuconymi ubraniami. Wciąż tylko ta cisza i pustka.
Bartek, tak jak stał, opadł na
kanapę i wlepił wzrok w sufit. Zadzwonić,
czy nie zadzwonić? Uwielbiał te dylematy. No więc nie zadzwonił.
*
* *
To nie było tak, że Gośka miała
zamiar do końca życia chować urazę za to, co zrobił Bartek. Ale skoro jemu nie
spieszyło się do tego, aby ją przeprosić, to ona nie widziała powodu, dla
którego ten konflikt miał się sam rozwiązać. Co prawda Bartek był u niej zaraz
następnego dnia i swoim pukaniem prawie wyłamał drzwi, których nie chciała mu
otworzyć, ale w końcu odpuścił. Po prostu jedno musiało być jasne: Bartek
musiał się w końcu nauczyć ponoszenia odpowiedzialności za wszystko, co robi.
Za długo był traktowany jak złote dziecko, któremu wszystko się pobłaża. I
Gośce wydawało się, że tylko trener Anastasi ją w tym rozumie. Nawet jeśli
człowieka na oczy nie widziała.
Mimo wszystko znosiła całą tę
sytuację nie lepiej niż Kurek. Czasem łapała się na tym, że będąc w sklepie
robi zakupy dla dwojga, albo oczekuje go w godzinach obiadowych, w których
często zwalał jej się na głowę po treningu. A gdy jej projekt wygrał przetarg w
ostatniej chwili powstrzymała się przed zadzwonieniem do niego i poinformowaniu
go, że w przyszłym miesiącu wyjeżdża do Rzymu. Źle znosiła bartkową nieobecność
na swoim poddaszu, kiedy zdążyła tak bardzo się do niej przyzwyczaić. Bo prawda
była taka, że oprócz Kurka, w Bełchatowie nie miała nikogo.
*
* *
-
I TY DALEJ NIC NIE ZROBIŁEŚ?!
Piterowy
głos zagrzmiał w słuchawce na tyle donośnie, że Bartek miał wrażenie, że z
pobliskiego parku odleciały wszystkie gołębie. Odczekał chwilę, w której
pozwolił przyjacielowi wyzywać się od najgorszych, po czym jak najspokojniej,
tonem człowieka zagubionego, zaczął mu tłumaczyć powody swojego postępowania.
-
Bo ona kazała mi do siebie nie przychodzić.
-
Bart, jak kobieta mówi, że masz nie pokazywać jej się na oczy to znak, że masz
zrobić wszystko, ale to wszystko, żeby ci wybaczyła. – Piotrek o dziwo brzmiał
spokojnie i jak ktoś, kto zna się na rzeczy. W Bartku zapaliła się nadzieja, że
może jednak Gośka go nie nienawidzi. – Nie przerabiałeś tego nigdy ze swoją
matką?
-
Matka mnie kocha, a nie zsyła do łagrów.
-
Boże.
-
Piotrek, ja jej nie widziałem już od dwóch tygodni. A boję się, że jak wszystko
wróci do normy, to ona zacznie mi się podobać jeszcze bardziej niż przedtem. –
Sam do końca nie był w stanie uwierzyć, że właśnie przyznał się przed kimś, a
zwłaszcza przed samym sobą, że jednak w Gośce coś widzi.
-
Ha! Mam cię!
-
No i dobra, w dupie to mam. Tak, podoba mi się. Jest ładna, inteligentna,
zabawna i słucha dobrej muzyki!
-
I w czym ty widzisz problem?
-
To jest Gośka! GOŚKA PRZYPADEK.
-
Nawet jeśli Przypadek, to nie zmienia faktu, że musisz w końcu coś zrobić. Bo
żadne z was nie będzie wiecznie czekało na siebie i w końcu o sobie zapomnicie.
Jeśli w ciągu najbliższych kilku dni nie pójdziesz i nie porozmawiasz z nią, a
pamiętaj, że ja o wszystkim się dowiem, to w Spale przenoszę się do Rucego!
Bartek
stwierdził, że Piter nigdy nie brzmiał tak groźnie.
No
więc przystąpił do działania. W czwartek po wieczornym treningu opuścił halę w
doskonałym nastroju. Świeży, pachnący, ściskający w ręce niewielki bukiet
białych frezji ruszył w stronę budynku, w którym Gośka pracowała. Według
stałego planu około dwudziestej powinna zwinąć wszystkie swoje projekty i wyjść
do domu. I Bartek nie pomylił się. Gdy ujrzał, że w oknach studia
architektonicznego Balans zgasły światła, wyprostował się, wziął głęboki oddech
i uniósł kwiaty do góry. Jeszcze uśmiechnął się pokrzepiająco do samego siebie
i już widział schodzącą po schodach Gośkę. I już robił krok w jej stronę, gdy
stwierdził, że heloł, coś tu nie gra.
Bo Gośka nie szła sama. Jakiś facet, który wyszedł za nią z biura dorównał jej
kroku i zaczął nawijać coś na tyle zabawnego, że Przypadek parsknęła tym swoim
głośnym śmiechem, do którego zawsze doprowadzał ją tylko Kurek. Bartek wycofał
się do cienia i przyglądał się przez chwilę jak oboje stoją i namiętnie o czymś
dyskutują, po czym wsiadają do jego auta (zdyskryminował Gośkę uprzednio
otwierając jej drzwi!) i odjeżdżają.
Kurek
poczuł się tak, jakby ktoś zrzucił go z huśtawki, przez co rąbnął głową w
ziemię. Nie szukał żadnych wytłumaczeń na to, co właśnie zobaczył. Nie chciał
już myśleć o niczym. Wrzucił kwiaty do pobliskiego śmietnika, wcisnął ręce w
kieszenie i skierował się do swojego domu.
* * *
Bartek
się zepsuł, tak
brzmiało hasło przewodnie między zawodnikami Skry Bełchatów, którzy jako
pierwsi zauważyli, że wiecznie tryskające szczęściem Kurczę przypomina teraz
źle oskubanego kurczaka. Każdy wyłaził ze skóry, by w jakikolwiek sposób
poprawić mu humor czy podnieść na duchu, ale Bartek tylko zostawiał sto procent
siebie na boisku, a potem znów zamykał się w swoim mieszkaniu.
Trzeba było spojrzeć prawdzie w
oczy, Bartek naprawdę się zepsuł, a przy okazji zepsuł wszystko, co znajdowało
się w jego zasięgu. Wychodząc na poranny trening nie świeciło słońce. Kłębiaste
chmury krążyły nad Bełchatowem, wprowadzając jego mieszkańców w tak ponury
humor, z jakim Kurek budził się od ponad tygodnia. Jego wiecznie wyprostowana i
otwarta do świata sylwetka była przygarbiona i przypominała tarczę ochronną.
Mijając przystanek autobusowy przeszedł obojętnie obok siódemki. Nie uraczył
zaspanego kierowcy krótkim spojrzeniem, przez co ten z gburowatym wyrazem
twarzy zaczął wyklinać ruch na drogach. Nie zwrócił uwagi na biegnące w jego
stronę dzieci, z plecakami większymi od nich samych, które obejrzały się za nim
z wyraźnym zawodem na twarzy. Nie odezwał się nawet do Frani, od której wziął
tylko kawę i nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, on już pędził przed siebie w
kierunku hali.
A z nieba w końcu spadł lodowaty
deszcz.
* * *
Gośka stwierdziła, że ma gdzieś
unoszenie się własnym honorem i musi ponownie okazać się mądrzejsza. Nie
ukrywało się, że w tym duecie to ona pełniła rolę mózgu i cały zdrowy rozsądek
trzymał się właśnie jej, więc musiała zacisnąć zęby i jak najszybciej wyjaśnić
sobie z Bartkiem kilka spraw, a przede wszystkim poinformować o swoim
wyjeździe. Chciała wreszcie spędzić z nim czas tak, jak zawsze to robili. Bo
brakowało jej tego cymbała, jak głupi by nie był.
Urwała się wcześniej z pracy i
ruszyła pod Energię, gdzie właśnie zakończył się drugi mecz ćwierćfinałowy z
Politechniką. Resztki kibiców opuszczały halę, więc udała się pod tylne
wyjście. Ogromny kamień spadł jej z serca prosto do żołądka, gdy na parkingu
ujrzała Kurka, powoli wsiadającego do swojego samochodu. Zdziwiła się, bo
rzadko go używał, ale popędziła ku niemu z uśmiechem.
- Bart, wróć do domu.
Nawet nie uraczył jej
spojrzeniem, choćby najkrótszym. Wrzucił torbę na tylne miejsce i zatrzasnął z
hukiem drzwi, aż Gośka podskoczyła w miejscu. Na jego twarzy malowało się
zniecierpliwienie, ale też złość.
- Bartek! – wrzasnęła i
przytrzymała drzwi od strony kierowcy, które próbował zamknąć. Dopiero wtedy
zwrócił na nią swoją uwagę, a wzrok miał tak obojętny, aż bolało. – Miło, że
raczysz mnie swym zabójczym spojrzeniem. Jakby cię to zainteresowało, to
chciałabym z tobą porozmawiać!
- Ale mnie to nie interesuje.
Gośka zacisnęła wargi i otworzyła
szerzej oczy jakby nie dowierzała bartkowemu zachowaniu. Nigdy taki nie był.
Ale to zignorowała. Skoro już tam była, to musiała załatwić tę sprawę do końca.
Kurek szarpnął za drzwi i je trzasnął, posyłając jej przez szybę długie,
lodowate spojrzenie. I patrzył na nią tak cały czas, nawet wtedy, gdy cała
rozeźlona usiadła na miejscu pasażera.
- Jedziemy do mnie i rozmawiamy.
Czy ci się to podoba, czy nie.
- Skorzystaj z usług innego
szofera. Może tego z pracy?
- Proszę?
- Czy mówię niewyraźnie?
- Czy możemy skończyć to ciągłe
zadawanie pytań? Bart, chcę z tobą pogadać i tyle. Nie odzywamy się do siebie
już tyle czasu, a to jest po prostu śmieszne. Tęsknię za tobą i mam już dość
tej sytuacji. Pojedźmy do mnie i rozwiążmy to.
Bartek zacisnął palce na
kierownicy tak mocno, aż zbielały mu knykcie. Patrzył w jeden punkt przed sobą
i nie odzywał się przez długą chwilę, która Gośce rozciągała się w czasie jak wyżuta
guma. A potem wcisnął gaz i zniknął za zakrętem, zostawiając ją samą na środku
parkingu.
* * *
- Jesteś takim idiotą. Ogromnym,
bezmózgim, pustym idiotą.
- Tyle miłych słów naraz od
ciebie. Aż nie wiem co powiedzieć.
Piotrkowi ciężko było dobrać
słowa, by trafnie opisać jak bezsensownie postąpił Bartek. A Bartkowi jeszcze
ciężej było tego wszystkiego wysłuchiwać, bo dokładnie wiedział co zrobił i Pit
nie musiał mu tego mielić w głowie po raz enty. Tak bardzo chciał wtedy
pojechać do Gośki, usiąść z nią, porozmawiać i po prostu być, ale nie mógł. Nie
po tym, co widział.
- Nawet nie wiesz kto to
dokładnie był. Może ten koleś chciał być miły i zaoferował jej podwózkę, bo
było zimno. Pomyślałeś o tym?
- Och, przestań, widziałem jak
się na nią gapił. Jakby mógł, to by ją przeleciał na środku ulicy na masce
samochodu. A ona pewnie by nie oponowała.
- Bo ty jesteś takim zajebistym
specjalistą od odczytywania znaków.
- Żebyś wiedział.
- To powiedz mi, jak możesz być
tak cholernie głupi i nie widzieć, że dziewczynie zależy! Dżizas, Bart, rusz
dupę, rozejrzyj się i zauważ, że ktoś jednak chcę cię takiego, jakim jesteś!
- Gosia? – Bartek zerwał się z
kanapy i spojrzał za okno, w którym ujrzał siebie. Samego.
- Oby nie było dla ciebie za
późno.
* * *
Nie wiedział jak długo już biegł
i dlaczego nie postawił na samochód, ale wydawało mu się, że tak będzie
najszybciej. Po prostu biegł ile miał sił w nogach, by jak najprędzej pogadać z
Gośką i złożyć jej najszersze zeznanie w życiu. W nosie miał ludzi, którzy
zwracali na niego uwagę i wytykali palcami gdy ich mijał. Oczyścił mózg ze
wszystkich myśli i pozostawił tylko tę jedną: powiedzieć jej wszystko. Nie zwrócił nawet uwagi, że przez cały ten
czas na jego twarzy znajdował się uśmiech. Uśmiech świadczący o tym, że podjął
w końcu dobrą decyzję.
Cały mokry wskoczył na wiecznie
otwartą klatkę schodową i rozpoczął najdłuższy bieg w swoim życiu – schodami na
czwarte piętro. Im bliżej był celu, tym coraz większe miał wrażenie, że stopnie
mnożą się pod jego nogami. Nie dbał o to, jaki hałas robi swoimi krokami. Jeśli
miał za chwilę porozmawiać z Gośką, to nie obchodziło go, czy ktoś zaraz
wyskoczy z jednego z mieszkań i urządzi mu pogadankę na temat ciszy nocnej.
Nieważne. W końcu stanął pod pomalowanymi w kwiaty drzwiami mieszkania Gośki i
zaczął uderzać w nie z taką samą prędkością, z jaką biło jego serce. A im
dłużej pukał, tym nadzieja na pojawienie się Przypadek kurczyła się w nim i w
końcu zgasła. Przez długi czas wpatrywał się w zamknięte drzwi, zastanawiając
się, gdzie wyszła, z kim i po co. Przecież był niedzielny wieczór, zawsze wtedy
była w domu.
- Paniebartkukurku. – Usłyszał za
sobą cichy bulgot i odwrócił się. Gdzieś na dole wpatrywały się w niego bystre
oczy jakiegoś chłopca, góra dziesięcioletniego. Spojrzał na niego wyczekująco,
ale on tylko podał mu błękitną kopertę i zginął za sąsiednimi drzwiami.
Dziwne? Nie tak dziwne jak
tajemniczy list, który ściskał w dłoni. Bartkowi to wszystko wydawało się tylko
jakimś pokręconym snem. Takim, jakie zawsze miewał, gdy próbował mieszanek
wybuchowych Kłosa. Ale teraz to wszystko działo się naprawdę i musiał przyznać,
rozbolała go głowa. Ale przysiadł na ostatnim stopniu i rozdarł podpisaną jego
imieniem kopertę. Bartkowe brwi uniosły się wyżej niż zwykle, gdy przeczytał
kilkanaście słów napisanych czarnych piórem. Zamrugał nerwowo i jeszcze kilka
razy przebiegł wzrokiem po tekście listu, dopóki go nie zapamiętał. A potem
uśmiechnął się. Niemrawo, ale uśmiechnął, aż w końcu zaczął się śmiać. Nawet
uronił kilka łez, ale nie wstydził się ich. Po prostu nigdy nie czuł tak
wielkiej ulgi.
* * *
Już nie myślał. Skupiony był
tylko na tej jednej piłce, którą za wszelką cenę musiał wcisnąć w pomarańczowe
pole przeciwnika. Widział szczerzącego kły Sergio i zdeterminowanego Bruno. W
głowie szumiało mu od najgłośniejszego i najżywszego dopingu na świecie,
zagłuszanego przez pulsującą krew. Krzyknął coś do Piotrka, by pilnował prawej
strony siatki i spojrzał jeszcze raz w stronę Dantego. Ścisnął palce obu dłoni
i uniósł do góry wzrok za piłką, którą Brazylijczyk posłał prosto w jego
strefę. Odebrał i wszystko zaczęło toczyć się już zupełnie szybko. Nieskuteczny
atak Winiara ze środka, kontra Canarinhos, blok zamknięty przez Zbyszka i
podbita przez Igłę piłka. Postawił wszystko na jedno kartę. Wziął rozbieg,
odepchnął się od ziemi i uniósł do góry. Łukasz posłał piłkę na lewe skrzydło,
idealnie pod jego rękę. Narożnik, gwizdek, koniec. Chwilę dramatycznej ciszy
przerwał donośny wrzask jedenastotysięcznej publiki, która rozbrzmiała czysto w
jego uszach. Igła uwiesił się mu na szyi, Zibi wycałował spocone policzki, a
Piotrek szerokimi ramionami przygarnął do siebie całą piątkę i porządnie
wyściskał. Nim do Bartka dotarło, że po raz kolejny rozłożyli Brazylię na
łopatki minęło kilka chwil. Dopiero, gdy Andrea stuknął go swoją podkładką w
głowę i z uśmiechem krzyknął „Grazie, Bartek!” poczuł, że i jego usta
rozciągają się na pół twarzy.
Podziękował Brazylijczykom za
udany mecz i znów trafił w objęcia Igły. Cieszył się razem z nim przez dłuższy
moment, a gdy Ignaczak miał już dość tarmoszenia Bartka w swoich ramionach, w
końcu pozwolił mu odejść. Bartek poczochrał mu włosy, odskoczył w bok i zamarł.
Skoro
to czytasz to znaczy, że zrozumiałeś. Obiecuję, że niedługo się zobaczymy.
A
potem na jego twarzy zaczął pojawiać się coraz to większy uśmiech. Tak szczery
i prawdziwy. Taki, który potrafiła wywołać tylko ona. Ona, stojąca na krzesełku
w drugim rzędzie, bijąca brawo i uśmiechająca się do niego z czytelnym uznaniem
i dumą.
-
Bartek, wszystko okej? – Usłyszał za sobą głos Kubiaka.
A
Bartek nie odrywając wzroku od Gośki zaśmiał się lekko i pokiwał głową.
-
Teraz jest już wspaniale.
PS. Przez
„przypadek” odkryłam, że idealnie pasujesz do mojego świata. Zostaniesz na
dłużej?
_________________________
Mój pierwszy tekst po długim odwyku. 18-letnia Emma, konkurs u Aromy i wielki powrót do pisania. Chyba dobrze to wtedy wyglądało. Mam sentyment i chciałam, aby wszyscy to przeczytali. Stary, poczciwy Kurek i moja cudowna Gośka. Lubię ich. Naprawdę ich lubię.
coś Twojego! już czytam!
OdpowiedzUsuńI ja też ich bardzo, bardzo, bardzo lubię. Fajnie znowu przeczytać coś Twojego, bo mi tego brakowało. I to jeszcze siatkarskiego, co mi się ostatnio rzadziej zdarza. A przez tą końcówkę zatęskniłam jeszcze bardziej za sezonem reprezentacyjnym, który na szczęście jest już niedaleko, zbliża się do drzwi i puka. Kurczę, Kuraś, chłopie, Ty to cymbał jesteś, ale dobrze, że się ogarnąłeś w porę (obyś się w tym sezonie w reprezentacji też ogarnął, co?). Przy okazji przypomniałaś mi dlaczego kiedyś byłam wielką hejterką Kartosza Burka - bo właśnie był taki najnaj, złote dziecko i te wszystkie inne epitety, jakich tu użyłaś. No ale przeszło mi, więc polubiłam tego Kurczaka. Gocha też super babka, do tego dobrej muzyki słucha, więc mogłabym się z taką Gochą zaprzyjaźnić. I kurczę, fajnie, że założyłaś takiego bloga z jednopartami i mam nadzieję, że coś się tu częściej będzie pojawiać. Ściskam, pozdrawiam, całuję, wysyłam wiatr i wena, no i wiesz. Miran cię kocha. ♥
OdpowiedzUsuńPo odwyku od J ♥
OdpowiedzUsuńOkej, próbowałam sobie grzecznie pisać (choć na usta pchały się brzydkie słowa), kiedy przypomniałam sobie o tej historii. Nie wiem, jak to się stało, że dotarłam do niej dopiero w niedzielę, ale wiedz, że pokochałam po pierwszym zdaniu. Jeju, tak właśnie chcę pisać, gdy dorosnę, takie historie tworzyć.
OdpowiedzUsuńBożenko, tak łatwo trafia do serca i tak bardzo nie chce z niego wyleźć. I niech nie wyłazi. Bo będę wracać do Gośki i Kurka. Też ich lubię noo.
No i nie wiem, papka z mózgu. Nie wiem, jak Ty to robisz, że po przeczytaniu każdego Twojego rozdziału (lub jak w tym przypadku jednoparta) siedzę wpatrując się w ekran i rycząc. Piszesz za idealnie. Wpędzasz kompleksy. I sprawiasz, że tak bardzo zazdroszczę. To wszystko jednak tak przyjemnie łamie serce. I chyba jeszcze nie spotkałam kogoś tak młodego, kto byłby tak świetny w pisaniu. Chylę głowę. Kocham mocno. Pisz dużo.
<3
Ale to piękne! <3
OdpowiedzUsuńBrak mi słów. Naprawdę. Po prostu cudowne. Uwielbiam opowiadania z Bartkiem. A to jest fantastyczne. Jedne z najlepszych. Czekam na więcej :D
jej, jakie urocze! Bartek bartkowy, a Pit pitowy. no i piszesz tak, że cały czas się śmieję, a to mi się jednak nie zdarza często przy czytaniu fanfików.
OdpowiedzUsuń