wtorek, 25 sierpnia 2015

She was all yellow.

Napisane 26 lipca 2013 roku.



*

LOOK AT THE STARS, LOOK HOW THEY SHINE FOR YOU
AND EVERYTHING YOU DO
YEAH THEY WERE ALL YELLOW


*

            Tak naprawdę niewiele jest tu do opowiadania. Gdy poznajesz kogoś, dla kogo przestajesz zwracać uwagę czy świeci słońce, czy pada deszcz, zaczynasz wierzyć, że jednak ludzie potrafią zmieniać czyjeś życie. A gdy tego życia pozostaje stosunkowo niewiele dochodzisz do wniosku, że najlepsze zawsze zostaje na koniec. Bo nieważne jak kiedyś było źle i w jak głębokim dołku siedziałeś, jedna osoba potrafi sprawić, że o tym zapomnisz. Nawet na chwilę. A potem zaczynasz się zastanawiać, dlaczego nie poznałem jej wcześniej? Ale czy to ważne? Ważne, że teraz, gdy stoisz już na krawędzi i widzisz jej twarz to masz świadomość, że przeszła z tobą najgorsze i jest obok aż do końca. O wiele łatwiej odejść mając pewność, że coś po tobie zostanie. Nawet, jeśli jest to dobre, nienamacalne wspomnienie, które przywoła na czyjeś usta uśmiech.

* * *

            Jak nie przyciągać swojej uwagi? Bardzo proste. Stań nieco dalej od rozentuzjazmowanego tłumu ludzi ubranych w żółto-czarne koszulki i nie śpiewaj razem z nimi czegoś typu „Mamy żółte serca…”, a na pewno pozostaniesz niezauważona. Oczywiście to był mój plan zanim zorientowałam się, że w skórzanej kurtce, naciągniętej na uszy czarnej czapce i papierosie w dłoni wzbudzam o 99,9% więcej zainteresowania niż powinnam.
            Odwróciłam się plecami do wyjścia z hali, co pozwoliło mi na uniknięcie wielu zaciekawionych spojrzeń. Zresztą, zamiast na mnie powinni wytrzeszczać gały na swoich bohaterów, którzy przegrali drugi z rzędu mecz finałowy.
            - Nie wierzę, ty tutaj?
            Gdy poczułam obejmujące mnie ramię automatycznie zaczęłam iść przed siebie. To taki nawyk, by uniknąć rozwrzeszczanej hordy ludzi błagającej o autograf.
            - Jak już w drugim secie dostaliście w dupę to stwierdziłam, że nie chce mi się oglądać i przyszłam. Nie myśl sobie, cały czas stałam przed halą.
            Wypuścił przez nos powietrze, które ugodziło w mój policzek, po czym ciaśniej objął mnie ramieniem. Nie odpowiedział, bo nie chciał. A ja nie naciskałam. Mogłabym powiedzieć: hej, nie łam się, nic straconego!, ale oboje wiedzieliśmy, że po pierwsze to nie było w moim stylu, a po drugie, że to nieprawda. Poza tym oboje byliśmy głodni, więc nie było sensu rozmawiać o czymkolwiek, co miało związek z przegranym do jednego meczu.
            Mieliśmy niepisaną umowę: nie zadawaliśmy sobie zbędnych pytań. Potrafiliśmy wyczytać ze swoich twarzy, gdy coś było nie tak, ale nigdy nie pytaliśmy. I to było bardzo wygodne. Przynajmniej dla mnie, bo nigdy go o to nie zapytałam. Ale wtedy chyba bym złamała tę umowę. Tylko, czy ja chciałabym znać odpowiedź? A co, gdyby nagle zaczął się przede mną otwierać, a ja po prostu nie potrafiłabym mu pomóc i zginęłabym przytłoczona jego problemem i swoją nieporadnością topiąc się w misce z wodą? Chociaż on był niegroźną osobą. Uśmiechał się częściej od wszystkich, wszędzie go było pełno i miał naturę gaduły. Czasem wydaje mi się, że w ten sposób dostosował się do życia ze mną, ale chciałam wierzyć, że był taki od zawsze. A ja po prostu byłam inna.
- Jesteś piękna.
Spojrzałam w lustro na jego twarz, powoli wyłaniającą się w słabym świetle łazienkowej żarówki. A potem znów przeniosłam wzrok na swoje chude, wręcz kościste ciało i bladą twarz i nie omieszkałam nazwać go kłamcą, bo nie było we mnie ani grama piękna.
- Wyglądam jak Lord Voldemort przed odrodzeniem.
Wymieniliśmy krótkie spojrzenia, a wargi nam zadrgały. W końcu parsknęliśmy śmiechem. Wiecie jakie to było cudowne, że nie widział we mnie tej osoby, którą byłam na zewnątrz? Wiecie, jakie to wspaniałe, gdy ktoś nie zwracał uwagi na twoją fizyczność i potrafił sprawić, że i ty sama zaczynałaś się z siebie śmiać?
- Udowodnić ci, że jesteś taka sama jak wszyscy?
- Próbuj.
- Jeden, dwa, trzy… - Zaczął liczyć moje wystające żebra, dotykając każdej pary z osobna. Obserwowałam jego skupioną twarz, gdy sunął palcami po moim ciele i blado, ale uśmiechnęłam się. Cudem powstrzymałam dłoń, mając chęć zanurzenia jej w jego włosach, gdy pochylał głowę nad moim ramieniem. Bo przecież nie byliśmy swoi. – … jedenaście, dwanaście. Dwanaście? Tyle powinno być, prawda?
Zadrżałam ze śmiechu, gdy zaczął łaskotać mnie pod bokami. A potem złapał za skrzyżowane pod piersiami ramiona i mocno przytulił do siebie, całując w czubek gładkiej głowy. W lustrze nie wyglądało to tak wspaniale, jak wspaniale się czułam. On - wysoki, dobrze zbudowany, przystojny i cały naj i ja - choć wysoka, to chuda i koścista, jedynie ze wspomnieniem o sięgających ramion blond lokach.
- Ula. Ty znów się uśmiechasz.
- Spokojnie, Bartuś. Zaraz mi przejdzie.
Ale nie przeszło. Nawet wtedy, gdy każde poszło do swojego pokoju i położyło się we własnym łóżku.

* * *

Doskonale wiedziałam, jakie postępowanie powinno się wszcząć, gdy w swoim pokoju barykaduje się czternastolatka z miesiączką, ale nigdy nie przerabiałam podobnej sytuacji z dwumetrowym dorosłym mężczyzną. Dorosłym, nie dojrzałym. W dojrzałość Bartosza wątpiłam nie tylko ja, bo i ponad połowa bełchatowskiej drużyny. Tylko podejrzewam, że żaden z nich nigdy nie zmagał się z Bartkiem w okresie tak, jak ja musiałam. No dobrze, przegrali wielki mecz, nie zostali mistrzami Polski, Resovia górą i tak dalej, ale to ja musiałam kołysać to przerośnięte dziecko w ramionach i uspokajać herbatką koperkową. W przenośni oczywiście, bo odkąd wrócił z Rzeszowa to widziałam go tylko przez ułamek sekundy, w drodze przelotowej do jego pokoju.
- A może on umarł? – Oliwier spojrzał na mnie wielkimi oczami i zakrył buzię rączkami. – Wujku! Wujku, żyj!
Oddział interwencyjny w postaci dwóch Winiarskich, Możdżonka i Bąkiewicza motał się po naszym mieszkaniu i nie jestem do końca pewna czy pomagał, czy jeszcze bardziej pogarszał sytuację. Zresztą, Marcin i Bąku bardziej niż Bartoszem, byli zajęci lodówką.
- Wątpię by umarł. Zza tych drzwi dochodzą dźwięki i zapachy, jakich nie chciałbyś nigdy poznać.
- Och, chcesz o tym porozmawiać? - młody Winiarski spojrzał wymownie na swojego ojca, na co ten tylko uniósł ręce w geście obronnym.
A z kuchni w końcu wychylił się Bąkiewicz z wypełnionymi sałatką jarzynową ustami.
- B-Bartek, ch-chodź do n-nas!
- Przemówił… - dodał mrukliwie Możdżon.
- P-pomagam, nie to c-co t-ty.
Ani dagmarowy jabłecznik, ani obietnica pójścia na striptiz („A co to jest stritiz?” – Olek), ani nawet pół litra Krupnika („Przecież pomidorowa lepsza!” – ponownie Olek) nie wyciągnęło Bartka z pokoju. Ale można mówić o postępie, bo po próbie wyważenia drzwi krzyknął, że jak ktokolwiek przestąpi próg jego pokoju, to dostanie z bani.
- Z wyjątkiem Olka, bo to dobry chłopak.
A gdy w domu znowu zrobiło się pusto i cicho, na dworze już się zmierzchało. Nie licząc na to, że tego dnia uda mi się nawiązać jakikolwiek kontakt z Bartkiem, usiadłam w kuchni z nową książką Alex Kavy i czytałam.
- Teren czysty?
Siedem nieszczęść to za mało na opisanie kurkowego stanu, w jakim prezentował się w wejściu do kuchni. Blady, z podkrążonymi oczami wyglądał jak ja po ostatniej chemii. To był jeden z tych momentów, kiedy chyba miałam go wziąć na kolana i nafaszerować bzdurami typu „wszystko będzie dobrze”.
Uśmiechnęłam się kwaśno i posadziłam go na krześle, stawiając pod nos swój żółty kubek z jagodową herbatą. No i resztki tego nieszczęsnego jabłecznika, które Marcinowi i Michałowi Be. Udało mi się odebrać siłą. Następnie usiadłam naprzeciw niego i patrzyłam w jak nędzny sposób miesza łyżeczką w herbacie. Miałam zapytać jak się trzyma? Nie mogłam. Poza tym gołym okiem było widać, że jest krucho. Na miłość boską, to tylko przegrany mecz
- Ulka, musimy pogadać.
Z tyłu mojej łysej pały zapaliło się światełko z napisem „Wstań i wiej!”, ale zmartwiony i kompletnie wyblakły z jakichkolwiek uczuć bartkowy głos kazał mi siedzieć na tyłku i przyjąć na klatę to, czym chciał się podzielić. Tak więc wyprostowałam się, przyjęłam pozę obronną i nadstawiłam ucho.
- Przynyszysiedmskwy.
- He?
Nie byłam pewna, czy to ta mucha, którą wczoraj zabiłam ożyła na parapecie, czy Kurek próbował mi coś właśnie przekazać. Wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że coś przeskrobał.
- Nodmskwysieprzynyszy.
- Bartosz!
- PRZENOSZĘ SIĘ DO MOSKWY.
Kiedy byłam mała, moi rodzice się rozwiedli. Matka zostawiła ojca dla kolegi z pracy, a w gratisie podarowała mu mnie i moją młodszą siostrę. Miałam wtedy piętnaście lat, Mela sześć, więc rozumiałam o wiele więcej. „Mamusia odeszła, ale zawsze będziecie mogły ją odwiedzić” zabrzmiało tak, jakby zabrano mi psa i oddano go komuś innemu. Oczywiście, zawsze mogłabym pójść i się z nim pobawić, ale nie był już mój, miał inną rodzinę. Tak samo jak moja matka, której oczywiście nie mogłam zobaczyć wtedy, kiedy chciałam. Rok po jej odejściu dowiedziałam się, że mam białaczkę. I to jaką. Wygrałam na loterii ostrą białaczkę promielocytową, z która użeram się już osiem lat. A po co to wszystko mówię? Bo już dwa razy w życiu rzucono mi prosto w twarz informacje, które prawie mnie złamały. Bartek podbił ten wynik do trzech.
- Mam nadzieję, że to jakaś wioska na Podlasiu.
- Nie. Moskwa. Dynamo Moskwa. Rosja. Matrioszka. Wódka. Putin.
- Czy ty mi właśnie przyłożyłeś w twarz?
- Ulka no, chciałem ci wcześniej powiedzieć, ale nie wiedziałem jak.
Więc kłamałeś, ty podła podróbo mężczyzny. I jeszcze próbujesz wcisnąć kit, że to było dla ciebie tak trudne, że prawdopodobnie wie o tym już cały klub i wszyscy w pezezesie, jak to mówił Olek.
- Przepraszam bardzo, ale czy ja za mało razy leczyłam twój ból brzucha, byś miał stawiać przede mną prawie podjętą decyzję?
- Właściwie, to ona jest już podjęta całkowicie.
- Czy naprawdę za te wszystkie wyprane brudy nie zasługuję na to, byś wziął pod uwagę moje zdanie?
- Ale to moja decyzja.
- A ja ci skręconą kostkę masowałam!
Wstałam, przewróciłam przy tym krzesło i ruszyłam do wyjścia z domu. Za bardzo śmierdziało tam kłamstwem i pokojem Bartka.
- Ale Ulka!
- Wychodzę! I wiesz co? Bon voyage, czy jak to się tam mówi!
I trzasnęłam drzwiami. Szkoda, że nie wyleciały z zawiasów.

* * *

No przecież wiem, że to nie było po rosyjsku, ale byłam zła, a nawet wściekła. W dodatku bolała mnie głowa, a Winiar wcześniej powiedział, że świetnie wyglądam, choć wiedziałam, że mówi tak tylko po to, abym poczuła się lepiej. Wszystko jedno. Przecież to nie potrwa już długo.
Jakimś cudem dźwięk tłuczonego szkła mnie uspokajał. Niekoniecznie podobała mi się wizja sprzątania wszystkiego, co pod moimi stopami zamieniało się w drobny mak, ale przynajmniej czułam na duszy mniejszy ciężar.
- Ul… - Refleks siatkarza. Gdy tylko wszedł do kuchni, od razu wycofał się i zamknął drzwi, na których rozbryzgnął się jeden z talerzy. – Ulka!
Ale ja dalej robiłam swoje. Cisnęłam kolejny kubek w białe kafelki, a widząc, że szafka z naczyniami świeci pustkami kucnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Bartek stał nade mną i całym tym szklanym burdelem, ale jego twarz była ostatnim, na co chciałam patrzeć.
- Coś ty narobiła?
O dziwo jego ton był tak łagodny i tak spokojny, że gdy poczułam ciepło dłoni na kolanach nie cofnęłam się. Jakimś cudem przekopał się przez pobite naczynia i kucnął obok. Odciągnął dłonie od mojej twarzy i kazał otworzyć oczy. Ale zacisnęłam je jeszcze mocniej, czując pod powiekami pieczenie.
- Spójrz na mnie. Ulka, mówię do ciebie! – Potrząsnął moimi ramionami, co zawsze skutkowało, gdy próbował wybić mi z głowy jakiś głupi pomysł. – Spójrz na mnie.
- Nie chcę. Nie chcę patrzeć na twoją twarz, gdy będziesz oglądał jak umieram.
- Ula?
- To wróciło, Bartek.
* * *

Wróciło i już nie zamierzało odejść. Miałam dwa wyjścia. Pierwsze: poddać się terapii, która wydłużyłaby życie o kilka tygodni, może miesięcy, które spędziłabym sama w sterylnym szpitalu, podpięta do kroplówki i usychająca na oczach lekarzy. Drugie: odpuszczenie i przeżycie ostatnich miesięcy po swojemu tak, aby na końcu żałować odrobinę mniej.
Bartek? Uszanował moją decyzję. W zamian obiecał najlepszy okres mojego życia. I słowa dotrzymał.

* * *

- Przecież ty kompletnie nie potrafisz tańczyć! – krzyknęłam, widząc przed sobą wyciągniętą bartkową dłoń. Utkwiłam swój wzrok w jego twarzy, na której widniała zdecydowana pewność i determinacja.
- Ale ty tak.
Zmrużyłam oczy, ale chwyciłam go za rękę i pozwoliłam pociągnąć się na parkiet jednej z dyskotek na wolnym powietrzu w Port Grimaud. Bartosz teatralnie odchrząknął i delikatnie skłonił głowę, po czym jedną rękę położył na moich plecach, a drugą lekko zgiętą w łokciu uniósł do góry. Cudem powstrzymywałam parsknięcie śmiechem prosto w jego twarz. Rozejrzałam się po otaczających nas ludziach, ale każdy był zajęty sobą. A gdy do moich uszu doszły pierwsze takty „Because the night” automatycznie powróciłam wzrokiem do twarzy Bartka, po której błądził delikatny uśmieszek.
-  Gotowa?
Nim zdążyłam odpowiedzieć wirowałam wśród inny turystów Lazurowego Wybrzeża. Było cudownie lekko, finezyjnie, z gracją. Nie tańczyłam tak długo, że nie przypuszczałam, że moje nogi będą tak poddane rytmowi piosenki. Rzuciłam taniec dwa lata temu, a wydawało się, jakbym ostatni raz to robiła zaledwie dzień wcześniej. W dodatku długowłosa mulatka w żółtej bluzce, która stała na czele wokalu w przygrywającym gościom zespole miała tak podobny głos do Patti Smith, że nie mogłam oprzeć się wrażeniu, jakby to ona sama stała na scenie i śpiewała. Gdy znów spojrzałam na Bartka, jego twarz znajdowała się tuż nad moją, gdy próbował spektakularnie wygiąć mnie do tyłu, opierając moje plecy o swoje kolano. Błysnął uśmiechem i sprowadził nas z powrotem do pionu, by dokończyć taniec. I niech mnie piorun trzaśnie, ale tańczył świetnie.

* * *

-  I to jest bezpieczne?
- Ależ oczywiście, 37% polskich nastolatków to robi.
- No ale jesteś pewna?
- Bartuś, czy ja ciebie kiedykolwiek okłamałam?
- A myślisz, że uwierzyłem w historyjkę, że Wilfred wypadł z akwarium i wyskoczył przez okno?
- Mówiłam, że nie jestem dobra w opiece nad rybkami. To co, gotowy?
Bartosz niepewnie spojrzał na mnie, potem na spokojne nocne morze i znów na mnie. Jego cnotliwy strach przed nieznanym był rozczulający.
- A jak coś sobie uszkodzę?
- Cóż, gorzej już chyba być nie może…
Kilka dotknięć ust, głębokich zaciągnięć, wydmuchany dym i wszystko było takie proste, przejrzyste i kolorowe. Czułam, jak kąciki moich warg samoistnie unoszą się do góry, a po chwili z gardła wyrywa głośny śmiech. Nie było choroby, nie było rozbitej rodziny, ani zbliżającej się śmierci. Tylko błoga radość. Spojrzałam na Bartka, który zaśmiewał się pod nosem i niewinnie pociągał za jointa, jakby ktoś miał mu go ukraść, po czym znów chichrał pod nosem z zaciśniętymi powiekami.
- Bartuś, otwórz oczy! Spójrz jak tu jest wspaniale!
I Bartuś otworzył te swoje oczęta, a gdy popatrzył przed siebie spoważniał tak, że i ja sama przez chwilę nie śmiałam wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Ojej. O-ojej.
- Co?
Ale on tylko wyprostował rękę i z tępym wyrazem twarzy wskazał na jakiś punkt w ciemnej otchłani morza. Zmrużyłam oczy i wyciągnęłam szyję, ale nie zauważyłam nic, co mogłoby wyglądać podejrzanie. Tylko jakieś sto metrów od brzegu stał okręt piracki, nic nadzwyczajnego.
- Tam jest Piter! – I znów wskazał w to samo miejsce, ale drugą ręką już się rozbierał. Ściągając w podskokach spodnie, trzy razy wylądował tyłkiem w gruboziarnistym piasku, a przy samym wejściu do wody wyrżnął pięknego orła na wodorostach. – Piter, ja już płynę! Nie ruszaj się! Płynę!
I popłynął. Usiadł na dnie dwa metry od brzegu i machał rękoma jak do żabki. W dodatku zawodził do księżyca Lady Pank, zwracając tym uwagę spacerujących po deptaku turystów. Szczerze mówiąc nie wiem kiedy usiadłam obok niego, pozwalając swojej żółtej sukience unosić się na wodzie. Cudowna wolność i lekkość jakie wtedy czułam były nieopisane. Po prostu siedzieliśmy w tym morzu i śpiewaliśmy, że zawsze będziemy tam, gdzie ta druga osoba.

* * *

Korony drzew rosnących tuż obok spalskiego ośrodka uginały się we wszystkie strony pod wpływem wiatru. Kołysały się tuż pod niebem i przepuszczały między liśćmi promienie słoneczne, który kołatały w moją twarz i przyjemnie ją grzały. Wdychałam czyste, majowe powietrze, zdając sobie sprawę, że to ostatnie wiosenne wrażenia, którymi mogę się cieszyć.
Tak samo, jak tym niespodziewanym pocałunkiem w policzek, którym zostałam zaskoczona. Za plecami stał Bartek, uśmiechnięty i rozbrajająco nieziemski w krótkich spodenkach i koszulce polo z biało-czerwoną flagą.
- Jedyne, czego mogę ci życzyć to to, byś była wytrwała i odważna. I do końca pozostała moją najlepszą przyjaciółką.
Autentycznie poczułam się, jakby dał mi w twarz. Ale on tylko wsunął w moją dłoń bukiet żółtych tulipanów i pocałował tym razem w czoło, przytrzymując przy nim usta nieco dłużej niż wcześniej. Przełknęłam jego ostatnie słowa jak gorzką pigułkę i zamrugałam nerwowo, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Z trudem podniosłam głowę i spojrzałam na promiennego Bartka i wymusiłam blady uśmiech. Zamiast cichego „dziękuję” chciałam krzyknąć, że jest idiotą i skończonym kretynem. Że zamiast tych kwiatów powinien pocałować mnie tak cholernie gorąco i czule, bym nie czuła gruntu pod stopami. Że go tak bardzo nienawidzę, bo pozwolił mi się w sobie zakochać i to bez opamiętania. A w zamian dostaje deklarację najlepszej przyjaźni. To tak jakbyśmy cały czas krążyli autem wokół Paryża, a ostatecznie zawrócili i pojechali do Wąchocka.

* * *

Mogłabym sobie wmawiać, że nie mam czasu na zamartwianie się i siedzenie w dołku, który wykopałam sobie na zamówienie, ale rzeczywistość była inna. Zresztą, czego ja się spodziewałam? Że ktoś spróbuje pokochać MNIE, gdy nie wiadomo ile czasu mi pozostało? Gdy ktoś taki jak on może mieć każdą? I… I to było nie fair, bo dał mi nadzieję. Jedyną rzecz, której nie chciałam.
- Oczom nie wierzę.
Wieczorne słońce schowało się za kolejnym wieżowcem, którego głos rozpoznałabym wszędzie. Otworzyłam jedno oko, zerknęłam niechętnie na przysłaniającego mi słońce osiłka i ponownie je przymknęłam.
- To przemyj okulary.
- Zimna, jak zawsze.
- A ty nie w porę, jak zawsze.
A mimo to usiadł obok mnie, objął silnym ramieniem i zaśmiał się perliście, gdy wcale nie zaprotestowałam i wtuliłam się w jego bok. Chyba nie miałam wyjścia, potrzebowałam tego. Nawet jeśli równało się to z byciem miłą dla Zbyszka.
- Czekasz na niego?
Tak. Nie. Nie wiem. Chyba nie było w tym sensu.
- Macie jeszcze jakiś trening? – Zdecydowanie musiałam zamknąć temat Kurka na ten dzień.
- Na dzisiaj koniec. Jak chcesz, to poszukam z tobą Bartka.
- Nie trzeba. Mam ochotę zjeść z tobą kolację.
Słuchanie bezsensownej paplaniny Bartmana zawsze pomagało oderwać się od nieprzyjemnych myśli. Nawet jeśli w jego opowieści porównywał zmianę przyjęcia na atak, chwalił świetną robotę, jaką wykonuje z Anastasim i zachwycał się swoją Asią. I nawet jeśli nie przeszkadzało mu, że jedyną reakcją z mojej strony było kiwanie głową i pomruki potwierdzające, że słucham.
- Długo myślałem… O tym, co kiedyś było. No wiesz.
- Zbyś, po co do tego wracać?
- Bo ja chcę o tym pamiętać. Mimo wszystko. Nawet jeśli dla ciebie to nic nie znaczyło.
- A dla ciebie tak?
- Wbrew pozorom nie jestem kompletnie pozbawionym uczuć durniem.
To przywróciło mi wiarę w Zbyszka i pozwoliło się szeroko uśmiechnąć. Bo takiego wyznania od niego potrzebowałam. Kiedyś nawalił, pozwolił by coś, co miało szansę na przyszłość szybko posypało się, ale zrozumiał. To najważniejsze.

* * *

Bartkowy wzrok pozostał długo nieodgadniony, gdy przypadkiem natknęliśmy się na niego na korytarzu spalskiego ośrodka. Spojrzenie, które padło na wsuniętą pod ramię Zbyszka moją rękę również. Mruknął coś pod nosem o trenerze szukającym atakującego i odwrócił się w stronę swojego pokoju. Chciałam coś powiedzieć, ale gdy tylko otworzyłam usta zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie przychodzi mi do głowy. Długo wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknął Bartek. Nawet nie zwróciłam uwagi, gdy Zbyszek pożegnał się ze mną i zostawił samą na środku półciemnego, pomalowanego na żółto korytarza. Okej, pora złamać umowę.
- O co ci chodzi?
Ale w drzwiach zamiast Bartka pojawił się Piotrek.
- Nie podoba mi się kolor pościeli, pogryzły mnie komary, a w dodatku skończyły mi się czyste skarpetki. – Ale widząc moją minę, zacisnął w powietrzu dłoń, na której wyliczał swoje niezadowolenia w pięść i głęboko westchnął. – Nowakowska, czy ciebie uprzejmości nie uczyli?
- Wybacz, drogi kuzynie, nie mam na to czasu. Gdzie Bartosz?
- Uszczypnij mnie.
- Co?
- Uszczypnij mnie, no!
Czy ja nawet w tak trudnych momentach muszę znosić ułomność tego pacana?
- I my niby jesteśmy rodziną?
Nie określił konkretnego miejsca. Cały poczerwieniał i aż łzy stanęły mu w oczach, gdy złapałam go za lewy sutek i wykręciłam go w drugą stronę.
- Kurczę blade! – wypiszczał przez zaciśnięte zęby, ale oto w tej samej chwili zza jego pleców wyskoczyło wspomniane Kurczę.
- Co chcesz?
Ale Piotrek cały popłakany tylko wskazał na mnie palcem i ukrył się w czeluściach pokoju. Bartek odprowadził go wzrokiem, a gdy znów spojrzał na mnie, odskoczył do tyłu.
- O CO CI CHODZI?!
- Co ja?
Zacisnęłam mocniej szczęki, by powstrzymać grzęznącą w gardle wiązankę łaciny podwórkowej. Proszę państwa, oto kretyn.
- Co ty? Co… Ty…? Jeszcze pytasz?
- Ula…
- Dlaczego ty mnie tak traktujesz? Kim ja w końcu dla ciebie jestem? I jak długo będziemy udawali? Aż będzie za późno? – rzucałam kolejnymi pytaniami z prędkością Ewy Drzyzgi. Każde z nich kotłowało się w mojej głowie i nie potrafiłam znaleźć lepszej sytuacji, aby je zadać. Nawet jeśli miałby mi trzasnąć drzwiami przed nosem i pozostawić bez odpowiedzi. Wszystko byłoby lepsze od jego milczenia. – Bo ja w końcu odejdę, Bartek. Nie będzie mnie tu, a ty zostaniesz sam. I nie chcę myśleć o tym, co może być potem, bo nie mam już na to czasu. Jedyne, o czym teraz marzę to mieć pewność, że jak to wszystko już się skończy, to nikt nie będzie miał wyrzutów sumienia, że czegoś nie zrobił.
Zostawiłam go tam ze wszystkim tym, co leżało mi na sercu. Mógł zrobić z tym co tylko chciał. I cokolwiek by to nie było, modliłam się w duchu, by wybrał jak najlepiej dla siebie. Bo z naszej dwójki to on jedyny miał przed sobą jakąkolwiek perspektywę.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi swojego pokoju i dopiero pozwoliłam moim policzkom moknąć. Grunt to pogodzić się ze wszystkim, co miało nadejść. Czułam, że jestem gotowa na to, co miało stać się w najbliższym czasie, bo cokolwiek by to nie było, mojego losu już by nie zmieniło. Chciałam po prostu, by wszystko zakończyło się w zgodzie z nami samymi, bez ślepego błądzenia między sobą i oszustwami własnych uczuć.
Nadzieja powróciła wraz z pukaniem do drzwi.
- Ty naprawdę myślisz, że mi jest łatwo? Że to takie cholernie proste żyć ze świadomością, że gdy kładę się spać, to rano może cię już nie być? Mylisz się, jeśli twierdzisz, że to wszystko nie znaczy dla mnie tak wiele, jak dla ciebie. Znaczy o wiele więcej. Bo gdy już… Gdy już odejdziesz, to ja zostanę z tym wszystkim sam. To ja będę składał siebie na nowo, próbując nauczyć się żyć bez ciebie. Gdybym był w stanie zrobiłbym wszystko, byś zaczęła się znowu leczyć, byś została ze mną trochę dłużej, ale zamiast tego mogę jedynie modlić się, bym mógł spędzić z tobą o jeden dzień więcej! Tylko to mi pozostaje, bo boję się, że gdy zorientuję się jak bardzo cię kocham, to będzie już za późno.
- To na co czekasz? Ja wciąż tu jestem. A póki jestem, to kochaj mnie tak mocno, jakby nie było jutra. Kochaj mnie, bo to będzie ostatni raz, gdy to poczuję. Widzisz? Stoję tu i może nie mam wiele, ale chcę ci to dać.
- I to mi wystarczy.
A potem pocałował mnie mocno, aż zabolały usta.

* * *

Zapomniałam, jak cudownie jest móc ponownie być w wypełnionej po brzegi hali i trzymać kciuki za swoją drużynę. Choć w połowie spotkania z Brazylijczykami straciłam siły, by razem z innymi skakać i krzyczeć ciesząc się z kolejnych świetnych akcji i zdobytych punktów, to uśmiech nie schodził z mojej twarzy. I to właśnie on zdołał przekonać Olę i Hanię, że czuję się świetnie i świeże powietrze nie jest mi potrzebne. Tak jak inni gryzłam paznokcie podczas tie-breaka i tak jak inni czułam ogromną ulgę, gdy na tablicy wyników trójka pojawiła się po stronie polskiej. 
- Zmęczona? 
- Ale szczęśliwa. 
I zdziwiona, że w miejscu, w którym staliśmy po obu stronach barierki nie pojawiły się jeszcze zwarte grupy kibiców. Oparłam się ramionami o stalową poręcz i spojrzałam na boisko, które w telewizji zawsze było takie ogromne i lekko się uśmiechnęłam. Już dawno powinnam była wrócić na halę i mu kibicować. 
- Bartoszu, chyba utraciłeś na sławie. Nikt nie chce do ciebie podejść. 
- Jakoś mi to nie przeszkadza. 
Odwrócił wzrok od tłumu otaczającego Igłę i Miśka Kubiaka i przeniósł go na mnie. Coś było w tym, jak na mnie patrzył, bo nawet wtedy, gdy odkryliśmy przed sobą wszystkie karty, potrafił sprawić, że czerwieniłam się jak nastolatka.
 - Moim małym okiem widzę buraka.
 - Oh, zjeżdżaj.
 Strzepnęłam jego palec ze swojego policzka, a gdy zauważył, że chcę coś dodać, po prostu zamknął mi usta swoimi. Czy było to warte tych wszystkich pisków i westchnień dookoła nas – nie wiem, ale wtedy Bartek stracił życie między żeńską częścią kibiców, a przede wszystkim resztą drużyny. Bo jak to powiedział Winiar, w końcu ktoś Uszatego za ucho złapał.


* * *


- To nie do pomyślenia.
- To ty śpiewasz mi do ucha Coldplay, kiedy ja próbuję zasnąć.
Wtuliłam się bardziej w bartkowe ramię, które mogłoby szczelnie otulić trzy razy mnie. Zaśmiał się i znów zaczął wyć.
 - Your skin, your skin and bones turn into something beautiful. Ej, ale oni obstawiali zakłady, kiedy się zejdziemy!
 - Wiem. Postawiłam trzy dychy i kupon  na Big Maca, że to będzie jeszcze zanim polecicie do Kanady. 
- Więc co? Że niby wygrałaś? 
- Nieoficjalnie.
- Co?!
- And it was all yellow! – zapiałam i ugryzłam go w ramię. Pisnął, jak to tylko Bartek piszczeć potrafił i obrócił mnie w swoją stronę, delikatnie układając na swej piersi. Kreślił szlaczki po moich nagich ramionach i świdrował twarz wzrokiem, jakby uczył się jej na pamięć. A ja tylko obserwowałam jego błądzący wzrok i nie mogłam nadziwić się temu, że gdy mówiłam „mój Bartek”, nie brzmiało to śmiesznie i nierealnie.
- Mogę cię o coś prosić? 
Zatrzymał sunącą wzdłuż pleców dłoń i spojrzał na mnie tak, jakby już wiedział, co chcę powiedzieć. Zacisnął wargi, podłożył obie ręce pod głowę i przez chwilę wpatrywał się tępo w sufit, jakby w ogóle mnie obok nie było. Tylko, że byłam i w dodatku bałam się, że postawi między nami dźwiękoszczelną barierę, by nie słyszeć tego, co mówię. 
- A sprawi to, że poryczę się jak jakaś baba?
 Pokręciłam głową z pełnym wdzięczności uśmiechem i pocałowałam go zapewniająco.
- Gdy będzie już po wszystkim, po prostu żyj. To wszystko.


* * *

     - Ula? 
Powieki nigdy nie były tak ciężkie jak wtedy, gdy tak bardzo chciałam je podnieść. Nie umiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę tu był, czy jego głos po prostu odbijał się echem w mojej głowie. Przełknęłam z trudem ślinę i powoli otworzyłam oczy. Obraz, z początku rozmazany, wyostrzał się i z każdą sekundą coraz dokładniej go widziałam. Uśmiechnęłam się, choć spękane usta sprawiły mi przy tym trochę bólu.
- Hej, przecież to mój złoty chłopiec. 
Sama przeraziłam się swojego ochrypłego głosu, ale Bartek nie uciekł. Pochylił się i dotknął wargami mojego czoła i poprawił zsuwającą się z niego żółtą chustę. A potem usiadł obok mnie na łóżku i chwycił za dłoń, lodowatą i kruchą w porównaniu do tej bartkowej. 
- Do końca w ciebie wierzyłam. 
Ale on nie odpowiedział. Zaciskał mocno wargi, oddychając płytko przez nos. W jego oczach dostrzegałam łzy, choć pewnie gdybym o nie zapytała powiedziałby, że to nowe szkła. Westchnęłam głęboko mimo, że podawany tlen miał ułatwiać oddychanie. Nie w sytuacji, gdy patrzyłam na obnażonego z emocji Bartka, który lada chwil był gotów osmarkać mi rękę. A mówiłam: bądź silny, pamiętaj o lekarstwach na alergię. 
Obróciłam lekko głowę i spojrzałam przed siebie. Piotrek stał za szybą i trzymał w ręku przyklejonego do niej misia. Widząc mój wzrok pomachał jego łapką. Zdołałam tylko poruszać dwoma palcami wolnej dłoni i delikatnie uśmiechnąć się do kuzyna, który zauważalnie próbował być dzielny.
- Mógłbyś chociaż powiedzieć, że świetnie wyglądam.
Uśmiechnął się tak, że mogłam przysiąc, iż w tym ciasnym szpitalnym pokoju zrobiło się jakby jaśniej, choć na zewnątrz zbierało się na burzę.
- Jak zawsze.
- Bartuś?
- Tak? 
- Chyba Piotrek się rozkleił. 
Spojrzeliśmy zgodnie w stronę miejsca, w którym stał Piter. Odwrócony tyłem, zgarbiony, zakrywał oczy dłonią. Nawet nie protestował, gdy Kurek prawie wniósł go do sali. Ale wtedy już sam odzyskał nad sobą kontrolę i przytulił mnie z braterską czułością, której zawsze mi żałował. Różnie bywało. Ale zawsze był moim ulubionym kuzynem. Bez względu na wielkie stopy i jeden rok różnicy między nami, którym się szczycił.
Z obietnicą, że kiedyś znów skopie mi tyłek wybiegł, bo coś mu wpadło do oka. 
- Mam coś dla ciebie. Zasłużyłaś o wiele bardziej. 
Gdy wyjął z kieszeni swój złoty medal wstrzymałam na chwilę powietrze. Bartek spojrzał na niego z uśmiechem, przesunął po nim palcem, a potem położył na mojej piersi.
- Przecież przegrałam. 
- Dopóki walczysz… - urwał i choć uniósł kąciki ust, to z lewego oka uciekła mu jedna łza. Pokręcił głową jakby chciał powiedzieć, że nie da rady, choć bardzo chce. Złapałam go mocniej za rękę, chcąc dodać mu otuchy. Ja już się pogodziłam z tym, co nadejdzie. Chciałam, by i on czuł to samo. 
- To już? – szepnął ledwo dosłyszalnie. 
Podążyłam spojrzeniem za wzrokiem Bartka, który zatrzymał się na ekranie monitorującym funkcje życiowe. Niskie ciśnienie i coraz wolniejsza praca serca malowały na jego twarzy przerażenie, choć nieukrywalnie starał się być dzielny. Splótł nasze palce ze sobą, jakby w ten sposób chciał przytrzymać mnie przy sobie.
- Hej…
- Tak?
Ale słowa utknęły mi w gardle, choć tak bardzo chciałam je powiedzieć. W oczach z bezradności wezbrały się łzy, a z ust wydostał się tylko cichy świst powietrza. 
- Ula? 
A więc tak to jest? Powoli, jak z materaca, uchodzą z ciebie resztki sił, a głowa uwalnia się od wszelkich myśli. Nie czujesz już niczego oprócz szczęścia, że on jest obok ciebie. Jest dobrze, spokojnie. Naprawdę przyjemnie. Tylko serce rozrywa ból, który przeszywa każdą tkankę do cna. 
- Fajnie mi z tobą było.


____________________

Chyba nie potrafię pisać o innym siatkarzyku, niż Kurek. *le rzyg*
Napisałam to w tym samym czasie, co Przypadek, dlatego obie te historie mogą być do siebie nieco podobne. Samo jakoś tak wyszło, bo słuchałam wtedy dużo Coldplaya i miałam dość płaczliwy nastrój, przez co obiecałam sobie, że nigdy tego nie opublikuję. Ale Wy już przecież wiecie, że w kwestii pisania nie posiadam silnej wolnej. Do tej pory Yellow przeczytała tylko jedna osoba (ściskam!), więc to dobry moment, aby Bartek - tym razem w duecie z Ulą - został przedstawiony nieco szerszej publiczności. Odkopałam ten tekst z dna dysku, odkurzyłam, poprawiłam w wielu miejscach i cóż... Oto i on.
PS. Oddajcie mi czasy, gdy potrafiłam pisać jednoparty!