sobota, 4 kwietnia 2015

Przepraszam, czy to Przypadek?


*

you’ve got something i need
in this world full of people there’s one killing me
and if we only die once i wanna die with you


*

Można było pomyśleć, że za każdym razem gdy Bartek wychodził na ulicę, nad Bełchatowem od razu zaczynało świecić słońce. To nie do końca wytłumaczalne zjawisko, ale tak właśnie było. Gdy tylko przekraczał próg swojej klatki schodowej i brał głęboki oddech, wokół niego natychmiastowo robiło się jaśniej.
Tak było i tego dnia.
Szedł w swoim ulubionym dresie przez bełchatowskie ulice i posyłał wszystkim promienne uśmiechy. I choć większość ludzi, która z takim entuzjazmem witała go i życzyła miłego dnia, była mu kompletnie obca, to jego imię i nazwisko znali wszyscy. Machał ręką do kierowcy autobusu linii numer siedem, którego codziennie mijał przechodząc obok przystanku autobusowego o ósmej czterdzieści osiem, a mężczyzna od razu zyskiwał więcej energii na początku porannej zmiany. Przybijał piątki dzieciakom, które biegnąc do szkoły otaczały go z każdej strony i chwaliły jego akcje w ostatnim meczu. A potem przebiegał przez jezdnię i odbierał poranną kawę w ulubionej kawiarni z rąk ulubionej kelnerki, która każdego dnia posyłała mu znaczące spojrzenie spod wachlarza długich rzęs i uśmiechała się łobuzersko licząc, że znów zaprosi ją do siebie.
I nawet gdy spóźniał się na trening nikomu to nie przeszkadzało. Gdy wkraczał na halę z wypiekami na twarzy trener tylko machał do niego ze spokojem i dawał tyle czasu, ile mu było potrzeba do przygotowania się do zajęć. Podczas rozgrzewki koledzy z drużyny żartowali, że pewnie znowu spóźnił się przez jedną ze swoich tajemniczych koleżanek, a potem pół-żartem, pół-serio podziwiali łatwość, z jaką przyciągał kobiety. Czasem czuł się, jakby szczęście kopnęło go z taką samą mocą, z jaką Grozer posyłał na niego zagrywki, gdy nie mógł znieść kolejnych skutecznych ataków ze strony Bartka.
Prawda była taka, że wszyscy go uwielbiali. A Bartka bardzo to cieszyło. Popularność, pieniądze, gra w jednym z najlepszych klubów na świecie, bogate życie towarzyskie, powodzenie u pięknych kobiet i fakt, że gdziekolwiek by się nie pokazał wzbudzał sensację niczym królowa angielska, dawały mu poczucie, że mając wszystko, może mieć jeszcze więcej. No chyba, że w grę wchodziła nauczycielka gimnastyki w osiedlowym przedszkolu koło hali.
- Wujku, a co ty tu robisz?
Oliwier został zaszczycony tylko krótkim spojrzeniem Bartka, które jak magnes było przyciągane przez unoszące się i opadające opięte getrami pośladki panny Mirabeli.
- Cii, Olek, cii. Wracaj do grupy, ćwicz dalej.
Ale Olek, choć blondynka, nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć co się kroi. Przez ramię rzucił Kurkowi oskarżycielskie spojrzenie i powrócił do robienia przysiadów. Z miną „wiem, o co ci chodzi” spoglądał na Bartka co jakiś czas, a gdy Bartek przypadkowo trafił na wzrok małego Winiarskiego tylko uniósł ręce w geście niewinności.
- Kurek?
Kolejny, przebiegło mu przez myśl i odwrócił się do Michała, który spoglądał na niego z taką samą miną, jak Olek przed sekundą. I wtedy Bartek doszedł do wniosku, że gdyby miał taką młodszą kopię siebie, to o wiele łatwiej byłoby skupić na sobie uwagę Mirabeli. Bo trzeba dodać, że ta choć na widok Kurka robiła maślane oczy, to całkowicie traciła głowę, gdy obok niego stał Winiar z synem.
- Mogę spytać, co ty tu robisz? – Michał uniósł brwi i kąciki ust w taki sposób, jakby chciał powiedzieć „mam cię!”.
- J-ja? Ja… Ja po Olka przyszedłem.
- Aha. – Misiek pokiwał głową ze zrozumieniem, głęboko nad czymś się zastanawiając. – Dlaczego?
- Dlaczego? No j-jak to… Bo my się z Olkiem lubimy, no nie? Wiesz, chciałem go zabrać do siebie, w jakieś gry pograć, no wiesz. Jak to kumple, no nie?
- Jesteś zbokiem, no nie?
Ale Bartek już nie odpowiedział, bo oto w jego stronę szła panna Mirabela. Wysoka, zgrabna, opalona, z zaróżowioną buzią i włosami koloru pszenicy. Bartkowi od razu cała krew odpłynęła do… do uszu i zaczął tak prędko mrugać oczami, jakby zaatakował je rój muszek owocówek. Już startował, już chciał coś powiedzieć, ale wtedy zauważył kroczącego obok niej Olka, który widząc jego minę wystawił język i podbiegł do ojca. A Mirabela ruszyła za nim. Ominęła Bartka jakby był powietrzem i już po chwili wychwalała pod niebiosa ruchliwość i sprawność fizyczną Oliwiera przed Michałem. Z założonymi rękoma obserwował całą tę scenkę, mrużąc oczy za każdym razem, gdy któryś z Winiarskich posyłał mu triumfalne spojrzenia. I choć na Michale długie nogi Mirabeli nie robiły wrażenia, a wszystkie komplementy przyjmował z naturalną grzecznością, to widok pieklącego się Bartka sprawiał mu dużo zabawy. W całej drużynie nie było nikogo, kto nie wykorzystałby okazji do zrobienia mu na złość, gdy wreszcie Bartek nie mógł mieć wszystkiego. Ale i tak go bardzo lubili. Bo to w końcu był Kurek… No nie?
Tak więc Bartek choć znany, kochany i w ogóle cały naj zazwyczaj miał wszystko na wyciągnięcie ręki, to nie mógł przeboleć, że Mirabela ma go w nosie i bardziej od niego woli zaobrączkowanego i dzieciatego Winiara, który nie był zainteresowany dodatkowymi zajęciami fizycznymi z udziałem rodziców, ani prywatnymi lekcjami jogi. A Bartek bardzo chętnie ułożyłby z nią pozycję spętanego kąta.
I jeśli wydaje wam się, że Mirabela była jedyną osobą, na którą kurkowy urok nie działał, to jesteście w błędzie. Tylko ten przypadek jest zupełnie inny i Bartek bardzo go lubił, bo jest to Przypadek przez duże „P”.
Gośka Przypadek zajmowała mieszkanie na ostatnim piętrze starej kamienicy zaraz za centrum miasta. I trzeba zaznaczyć, że było to najulubieńsze miejsce Kurka na ziemi. Lubił te niezbyt duże pomieszczenia, w których mieściło się wszystko to, co najpotrzebniejsze. Lubił te puste pastelowe ściany, a najbardziej tę, która była inna, bo cała obklejona zdjęciami, wycinkami z gazet i tekstami piosenek lub wierszy. Lubił zapach kadzidełek, od których nieraz kręciło mu się w głowie, pomieszany z aromatem najlepszych czekoladowych ciastek na świecie. I lubił samą Gośkę. Zwłaszcza wtedy, gdy leżała z nim na podłodze, wlewała w niego herbaty różnej maści i słuchała Beatlesów.
Gośka miała to do siebie, że denerwowało ją usposobienie Bartka wobec życia i usposobienie ludzi wobec Bartka. Dostawała białej gorączki, gdy nadwyżkę za kurs taksówką miał na koszt firmy, a z rachunkiem w restauracji dostawał także numer kelnerki. Jako jedyna nigdy mu nie pobłażała i tylko u niej musiał zmywać po obiedzie. A gdy chciał podarować jej pod choinkę zmywarkę nie odzywała się do niego aż do Nowego Roku. Mimo to, Gośka była najlepsza, bo zawsze go słuchała i nigdy nie powiedziała mu, że jako Bartosz Kurek nie powinien mieć żadnych problemów.
- Jesteś moją myślodsiewnią – stwierdził kiedyś, gdy stanął w drzwiach Gośki o czwartej nad ranem. Patrzył na nią wzrokiem zbitego psa, a w ramionach ściskał „Czarę Ognia”, którą od niej pożyczył, bo miał dość jej niezrozumiałych aluzji wyciągniętych z książek o Potterze. Był wtedy nieco pijany, w dodatku na głowie miał to durne sombrero z Buenos Aires, ale Gośka i tak trzasnęła mu drzwiami przed nosem. Jednak dwie minuty później wprowadziła go do środka, ułożyła na swoim łóżku i stwierdziła, że to najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek jej powiedział. I od tamtej pory nazywała go swoim przyjacielem.

* * *

- Nawet nie wiesz jakie to piękne.
- Moje nieszczęście cię bawi?
- Nieszczęście jest wtedy, gdy ktoś nie ma z czego zapłacić za rachunki. Ty, Bartuś, po prostu nie możesz znieść myśli, że ktoś cię nie zauważa.
Kurek spojrzał na Gośkę tak, jak małe dziecko na kogoś, kto właśnie zdeptał mu idealny zamek z piasku. Przecież wcale nie uważał, że wszyscy muszą być na jego skinienie. Po prostu nigdy nie spotkał się z kimś, kogo nie interesowałaby choćby krótka rozmowa z nim.
- I powiedz mi, że się mylę – wycelowała w niego opakowaniem po płycie Pink Floyd, którą włożyła do szufladki wieży i zamknęła. – No. Albo potraktuj ją jako wyzwanie.
- Wyzwanie?
- No wiesz, trudnodostępny obiekt, o który trzeba się mocno postarać.
- Ale co ja mam zrobić? Jeszcze bardziej urosnąć? – jego ton był równie bezradny jak jego mina, która sprawiała wrażenie, jakby miał się zaraz rozpłakać. Oklapł na stojącą za nim kanapę za pewne przygnieciony ciężarem swojego problemu i oparł głowę na ręce. Przez chwilę wydawało się, jakby nad czymś głęboko myślał, ale skończyło się na cichym westchnięciu zagłuszonym początkiem „In the Flesh”, które wydało się Bartkowi ciekawym tłem dla jego nastroju.

* * *

Przez następny tydzień Bartosz był mieszkańcem poddasza, co przypłacał obowiązkiem robienia obiadu i opuszczania deski sedesowej. Ale przynajmniej nie musiał tłuc w sobie złości związanej ze sprawą Mirabeli i gdy tylko wpadał w wir myśli dotyczących zwrócenia uwagi blondynki, od razu zrzucał je na Gośkę. Polubił nawet spanie na podłodze, byleby tylko móc wygadać się do woli.
Sama Gośka miała już dosyć Bartka i jego cudownej nimfy. W nosie miała to, że w poniedziałek miała włosy spięte w koński ogon, a w czwartek nosiła koszulkę w kolorze indygo. Skąd w ogóle Bartek znał takie wyrazy? Mniejsza o to. Tolerowała go tylko dlatego, bo była cierpliwa i wiedziała, że nikt inny mu nie pomoże. Oczywiście, był jeszcze Piter, ale Bartek potrzebował kogoś na miejscu, a nie prawie trzysta kilometrów od niego. Co przecież nie stanowiło trudności w erze telefonów komórkowych i darmowych minut w Plusie.
Nie powiedziała nic, gdy wchodząc do mieszkania załadowana projektami z pracowni architektonicznej, zobaczyła jak Kurek biega od jednego końca mieszkania do drugiego z komórką przy uchu. W wolnej ręce dzierżył drewnianą łyżkę, którą prawdopodobnie (o ile nie zapominał) mieszał ich potencjalną obiado-kolację, a na szyi zawieszony miał o wiele za mały fartuch w krowie łaty. Gośka strzepnęła z ramion resztki styczniowego śniegu, który prószył na zewnątrz i przez chwilę kręciła głową za przyjacielem, który kilkakrotnie mignął jej przed oczami.
- I wiesz, mówię do niej, że mogę jej załatwić dobre miejsce na hali, a ona, że w soboty nie ma czasu. Jezu, w sobotę? A co ona może mieć do roboty w sobotę? Szydełkuje, czy jak? Myślałem, że się zgodzi, bo to wiesz, pierwszy rząd, miejsce po środku… I znowu będę musiał oddać bilet sąsiadce spod piątki. O, hej Gosia – urwał na dosłownie sekundę i powrócił do swojego monologu. – I znowu będzie krzyczała na pół hali, że ten z siódemką pożycza od niej cukier. Próbowałem pogadać o tym z Marcinem, ale… Co?  … Gośka? … No tak, przyszła właśnie z pracy. … Co? Oh, w porządku. Piter chce z tobą pogadać.
Gośka spojrzała na podsuniętą jej pod nos bartkową komórkę, jakby był to co najmniej granat z oderwaną zawleczką. Na twarzy Bartka malowało się zdecydowanie i lekkie zniecierpliwienie, więc zamachał w powietrzu łyżką przypominając, że coś mu się właśnie przypala. Nie spuszczając więc oczu z Kurka chwyciła zdecydowanie iPhone’a i przyłożyła do ucha.

- Halo?

- Proszę, jeśli tylko masz pod ręką rondel, cegłę czy choćby suchą bułkę z Biedronki, która sprawi, że on się zamknie i przestanie nawijać o tej Mozzarelli, to użyj jej, zatrzyj ślady i przyjeżdżaj do Rzeszowa! – Głos Piotrka był równie zrozpaczony, co Bartka wtedy, gdy powiedział jej, że Mirabela nie przyjęła od niego Rafaello, bo była na diecie. Poczuła jak jej humor poprawia się, gdy zdała sobie sprawę, że nie tylko ona męczy się z Bartkiem.

- Po pierwsze to Mirabela, a nie Mozzarella, a po drugie, to bardzo bym chciała, ale w tej chwili to on ma przewagę – wyznała szczerze, widząc stojącego obok siebie Bartka z wypełnioną warzywami rozgrzaną patelnią, przysłuchującego się jej z zaciekawieniem – Poważnie.

„Co mówi?” wyczytała z bartkowego ruchu warg, ale tylko machnęła ręką, przyjmując teraz na siebie żale Nowakowskiego.

- On oszalał na punkcie tej wuefistki! Ale co ja mogę mu poradzić będąc tu, kiedy on jest tam! Szczerze obawiam się przyjazdu do Bełchatowa w tę sobotę. Gdyby to nie był mecz ze Skrą, to bym się rozchorował, albo coś… Co to za szmery?

- Nic, nic.

Ale to był tylko Bartek, który za wszelką cenę chciał dowiedzieć się, o czym konspiruje dwójka jego najlepszych przyjaciół. Próbował przycisnąć ucho do drugiej strony swojej komórki, ale Gośka skutecznie mu to uniemożliwiała. Z próby podsłuchania wywiązała się krótka przepychanka, z której Bartek wyszedł z obolałym lewym sutkiem, a Gośka stratą kępki włosów, która została w dłoni Kurka.
Gdy skończyła w końcu rozmowę z Piotrkiem i odkluczyła się w łazience, Bartek od razu zaatakował ją milionem pytaniem, na które nie uzyskał żadnej odpowiedzi. W sumie nic z Cichym nie ustalili. Doszli tylko do wspólnego wniosku, że Bartosz oszalał i jeśli nie przejdzie mu do końca stycznia (a zostały cztery dni), to wtedy wyślą do Bełchatowa Bartmana. A ten już wiedziałby co dalej zrobić.

* * *

Minęły rzeczone cztery dni, a Bartek coraz bardziej przypominał żałosne stworzonko, niezdolne do opieki nad samym sobą. Mirabela znów mu odmówiła – tym razem pójścia na koncert Perfectu w Łodzi. Gośka wiedziała, że znajdował się na pozycji straconej, ale jakoś nie miała odwagi powiedzieć mu, by odpuścił. Za bardzo wziął sobie do serca ten tekst o wyzwaniu. Stwierdził, że dopóki Mirabela nie wyjdzie z nim gdziekolwiek, choćby na przedszkolny parking, to on nie odpuści.
Nawet wygrany do zera mecz z Resovią nie poprawił mu humoru, bo na miejscu, w którym miała siedzieć jego piękność, siedziała sąsiadka z drugiego piętra i wymachiwała klubowym szalikiem jak lassem. Piotrek też próbował coś zdziałać, ale kto wie, czy nawet nie pogorszył Bartkowi samopoczucia. Ocenił tylko, że sprawa jest na tyle beznadziejna, że i Zbyszek tu nie pomoże.

- Gosia, ja nie chcę spędzić Walentynek sam – jęknął, gdy tylko przekroczył próg mieszkania przyjaciółki.

Niedbale rzucił torbę na ziemię, na nią kurtkę, po czym poczuł, że coś jest nie tak. Wypuścił przez usta powietrze, a gdy zobaczył swój oddech autentycznie ogarnęło go takie samo zimno, jakie panowało na dworze. Ruszył w głąb mieszkania, skąd zauważył palące się światło i przystanął w miejscu. Gośka, ze słuchawkami w uszach, okryta czterema kocami i w grubych skarpetkach, siedziała przy stole i przy słabym świetle kuchennej lampy zajmowała się jakimiś projektami. Wtedy w Bartka coś uderzyło i mógł przysiąc, że nigdy nie czuł w sobie takiej przykrości.

I wcale nie chodziło tu o niego. Spojrzał, jak Gośka drżącymi i skostniałymi rękoma przytrzymuje ołówek i linijkę przy kalce i przypomniał sobie, że siedzi jej na głowie od ponad tygodnia, a ani razu nie zapytał co u niej. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co dzieje się w jej życiu, czy radzi sobie w nowej pracy, czy nie potrzebuje jego pomocy. Wiedział, że ona sama mu nie powie, bo ze wszystkimi swoimi demonami walczyła sama, ale to nie zmieniało faktu, że jako przyjaciel powinien dawać coś od siebie. A jeśli Gośka miała go już dość? Nie skarżyła się na głos, a sam był zbyt zajęty sobą, by dostrzec jakiekolwiek znaki. Cóż, musiał to naprawić.

Wrócił do przedpokoju i nałożył na siebie kurtkę, bo zdążył porządnie zmarznąć. Potem za plecami Gośki, której ze słuchawek grała Metallica na tyle głośno, by Bartek mógł razem z nią słuchać „Whiskey in the jar”, włączył czajnik elektryczny i do dwóch kubków wrzucił po torebce malinowej herbaty. Przez cały czas rzucał okiem na spięte do góry w niedbały kok kruczoczarne włosy panny Przypadek i stwierdził, że o wiele bardziej lubił ją w rozpuszczonych falach sięgających połowy pleców. W sumie taka Gośka, w za dużej koszulce i krótkich spodenkach, które spełniały funkcję piżamy, nieumalowana i budząca go z rana z kubkiem zielonej herbaty w ręce podobała mu się najbardziej. Bo była taka zwyczajna i normalna. Po prostu fajna.

Z tych, jak stwierdził, dosyć dziwnych myśli wyciągnęło go strzelenie pstryczka w popsutym (za sprawą Bartka) czajniku, który nie wydawał już irytującego „dzyń!” za każdym razem, gdy zagotowała się woda. Zalał herbatę, chwycił kubki w dłonie i usiadł naprzeciw Gośki przy stole. Gdy go w końcu zauważyła, choć w mieszkaniu był już od dwudziestu minut i kilkakrotnie przechodził za jej plecami, uśmiechnęła się szeroko, marszcząc przy tym nosek i zdjęła z głowy słuchawki.

- Ogrzewanie nawaliło. Dopiero w poniedziałek się tym zajmą – oznajmiła takim tonem, jakby w ogóle nie przeszkadzała jej bliska zeru temperatura. – Jak mecz?

Ale Bartkowi odpowiedź na to pytanie zajęła trochę czasu. Bardziej niż na słowach skupił się na tym, jak Gośka zbiera ze stołu wszystkie kartki i odkłada w jednej kupie na krzesło, następnie szczelniej opatula grubym kocem i chwyta w dłonie parujący kubek. Przesunął wzrok na jej twarz, a Gośka uśmiechnęła się pogodnie, choć z dostrzegalnym zmęczeniem. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że Bozia wyposażyła go w język.

- Dobrze. Dobrze. Bardzo dobrze. Trzy do zera. MVP.

- Piter płakał?

- Jak małe dziecko.

A tak naprawdę Piotrek cieszył się, że mimo tego, że Bartek potrafił dzwonić do niego dwa razy dziennie i na jednym wdechu opowiadać o swym ósmym cudzie świata, zachował zimną głowę i rozegrał dobry mecz. Tylko wciąż nie rozumiał sensu słów wypowiedzianych przez Pita pod siatką, a konkretnie „Bierz co masz pod nosem, a nie szukasz w niedostępnym”. Bo niby co Bartek miał pod nosem? Westchnął głęboko, napił się herbaty i spojrzał na Gośkę, która podsypiała na stole.

- Chyba pójdę spać. Idziesz?

- C-co?

- Spać, Bartek, spać. Już po północy.

Bartek spojrzał na ścienny zegarek i stwierdził, że rzeczywiście już późno, a on jest padnięty po meczu. Może gdyby nie to, że lubił z nią siedzieć, to w ogóle by tego nie poczuł. Zupełnie machinalnie wstał, odłożył puste już kubki do zlewu, a nawet je umył, choć trzymanie zdrętwiałych z zimna dłoni pod lodowatą wodą nie było przyjemne. Mógłby w sumie wrócić do swojego nagrzanego mieszkania w ocieplonym bloku, ale wolał zostać tu z nią i choć raz nie mówić o sobie.

W najgrubszym dresie jaki posiadał wszedł do pokoju Gośki, która skulona jak embrion leżała pod kołdrą i kocami na materacu. Zgasił lampkę, położył się na swoim uklepanym miejscu na dywanie i zakopał się w śpiworze po sam nos, choć i tak było mu piekielnie zimno. A potem przez pięć minut gapił się bez sensu w sufit, na którym przylepione był fluorescencyjne gwiezdne konstelacje i analizował słowo po słowie wszystko, co powiedział mu Piotrek i stwierdził, że niczego głupszego już nie mógł wymyśleć.

- Bart?

- Nooo?

- Bez sensu byś tam leżał. Chodź, na materacu jest trochę cieplej niż na podłodze.

- Jest… Jest dobrze.

- Nie wygłupiaj się, przecież się zmieścisz.

A gdy Bartek już ułożył się obok Gośki, a ona wcisnęła swój niewielki tyłek w jego bok, poczuł, że jest całkiem miło. Niezręcznie, ale miło. Trochę czasu mu zajęło wygodne ułożenie się, a gdy już całkowicie przylegał do jej pleców, niepewnie otoczył ją ramieniem.

- Gocha… Wszystko u ciebie w porządku?

- Mmmhm. Czemu pytasz?

- Tak po prostu. Dobranoc.

* * *

Tak więc Bartek bardzo lubił Gośkę i lubił też, gdy przychodziła na jego mecze. Bo fajnie było widzieć znajome twarze na trybunach, a mimo, że tłumy ludzi skandowały jego imię, to tak naprawdę żadna z tych osób nie była tam dla niego personalnie. Uwielbiał te spotkania z fanami po każdym meczu, ale co z tego, skoro potem do domu wracał sam? A gdy na mecz przychodziła Gośka od razu robiło mu się przyjemniej na sercu, bo nie opuszczał hali w pojedynkę.

A potem szli do niej i znów byli anonimowi dla całego świata, gdy gapili się w sklepienie i śpiewali piosenki z „Gorączki sobotniej nocy” dopóki sąsiadka z dołu nie zaczynała tłuc miotłą w sufit.

Ale tym razem było inaczej, bo Bartek i Gośka pokłócili się. A zaczęło się właśnie po meczu z Politechniką, na który Gośka postanowiła przyjść, by Kurkowi było miło. I choć zostawiła na stole niedokończony projekt centrum kulturalnego na ważny przetarg, to zdecydowała, że to może poczekać – Bartek ma mecz. I wszystko byłoby okej, gdyby nie jeden szkopuł. Na mecz przyszła także Mirabela. Może nie zorientowałaby się, że to właśnie ona, gdyby nie fakt, że Bartek co chwila patrzył w kierunku trybuny, na której siedziała. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ona zawsze wtedy machała i uśmiechała się tak słodko, że Gośce do gardła podchodził popołudniowy kebab od Turka. Musiała przyznać, że nawet on był bardziej strawny, niż ponad dwie godziny siedzenia w Energii, mając doskonały widok na lubą swego przyjaciela. W opowieściach była całkiem znośna, ale na żywo należała do tych osób, których sam widok irytuje. Dlatego Przypadek była jedną z pierwszych, którzy opuścili halę. Choć na zewnątrz było mroźno, a niska temperatura szczypała w twarz, wolała tam poczekać na Bartka i jak najszybciej udać się w jakieś ciepłe miejsce. Czekała i czekała. Miała wrażenie, że Energię opuścili już wszyscy kibice i obie drużyny, ale wciąż stała z kieszeniami wciśniętymi głęboko w kieszenie kurtki i deptała w kupce śniegu.

- Gośka? – Usłyszała za sobą głos Możdżonka i odwróciła się w jego kierunku. – Jedno zasadnicze pytanie: czy tobie nie zimno? – I by zwrócić jej uwagę na temperaturę, mocniej objął wciśniętą w jego bok Hanię. – Co tak stoisz?

- Na Kurka czekam. Znowu noga mu utknęła w odpływie?

- Na Kurka? Ale Bartek wyszedł jakieś dwadzieścia minut temu tylnym wyjściem. – Chrząknął znacząco. - Z Mirabelą.

Gdzieś w swojej głowie Gośka usłyszała dźwięk walącego się muru. Przez chwilę wpatrywała się w Marcina, jakby właśnie opowiedział jej najbardziej żenujący żart świata. Z wzajemnością, bo Marcin, inteligentna bestia, wiedział, że dla Bartka Gośka jest numerem jeden i żadna Mirabela, Żonkila czy inna Opuncja nie były ważniejsze. Uśmiechnął się tak, jak ludzie uśmiechają się w niezręcznych sytuacjach i żegnając się pobiegł do swojego samochodu. Gośka prze chwilę stała w miejscu jak figura lodowa i nie wiedziała, co z sobą zrobić. Bo oto Bartek właśnie znowu dostał to, co chciał i miał w nosie wszystko i wszystkich. I w normalnych warunkach znów by to olała, a potem przełożyła go przez kolano i dała lekcję życia. Ale zdecydowanie nie miała na to ochoty tego dnia.

- Wszystkiego najlepszego, Gocha. Sto lat – mruknęła pod nosem i ruszyła ośnieżoną ścieżką w stronę swojego domu.

Następnego ranka Bartek pojawił się w drzwiach mieszkania Gośki. Szczęśliwy, promienny i wyższy niż kiedykolwiek. Prawdopodobnie ostatnią noc spędził o wiele przyjemniej niż Przypadek, która w porównaniu do niego prezentowała się nieciekawie. Łypnęła na Bartka podkrążonymi oczami i bez słowa udała się do kuchni, by zaparzyć dzbanek zielonej herbaty. Słuchała w ciszy, jaka Mirabela jest cudowna, miła, ma uroczy śmiech i wcześniej odmawiała mu, bo bała się jego popularności. A wczoraj poznała prawdziwego Bartka i cały ten strach przeszedł. Za każdym razem, gdy rozpływał się nad nimfą, Gośka zaciskała zęby, by czasem nie palnąć czegoś głupiego.

 - I zgodziła się pójść ze mną na kolację Czternastego.

- Ty skretyniały do szpiku kości młocie! Ty niedojrzały, pozbawiony jakiegokolwiek taktu idioto! Ty… Ty… - Szukając kolejnych eufemizmów na określenie kurkowej postaci, Gośka zapowietrzyła się tak bardzo, że z jej ust wydobyło się tylko wilcze warknięcie.

Bartek patrzył na nią przerażony, mrugając oczami z niezrozumieniem. Przez głowę Przypadek przeleciało tylko krótkie „jak zwykle” i zacisnęła mocno pięści jakby szykując je do ataku. Ale Bartosz w końcu zapytał głosem suchym i bezpretensjonalnym:

- A to niby za co?
- Jeszcze pytasz? Ty głupi, głupi, głupi głupku! – Warto zaznaczyć, że po każdym nazwaniu Bartka głupim, ten obrywał w ramię z chudej piąstki Gośki. – Zapomniałeś! Wystarczyło, że ta twoja bogini pokazała się po całym tym olewaniu ciebie, a ty już straciłeś głowę i wyłowiłeś zdobycz, która sama wpadła ci do sieci!
- Zapomniałem? O czym ja, Gośka, zapo… Ooo kurwa.
Kurek zasłonił sobie pół tworzy swoją wielką dłonią i szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w purpurową twarz Gośki. Zapomniał, choć codziennie przechodził obok kalendarza, w którym data 11 lutego była wzięta w kółeczko i oznaczona dużym wykrzyknikiem.
- Już? Już wiesz? To teraz idź sobie do Mirabeli, pozdrów ją ode mnie, a ja wrócę do pracy.
- Ale… Ale jest niedziela.
- Wybacz, ale cały wczorajszy wieczór poświęciłam na powstrzymywanie odruchu wymiotnego, podczas gdy ty prawie zamrugałeś się na śmierć patrząc na tę swoją… Tę… Ropuchę!
- Nie mów o niej tak, jakbyś była zazdrosna!
Gośka myślała, że zaraz cała opluje się ze śmiechu. Oskarżenie jej o zazdrość było dosyć zabawne, zwłaszcza rzucone z ust Bartka. Nim opanowała ból przepony minęła niecała minuta.
- Co ty mi tu insynuujesz?
- A co TY mi insynuujesz?
- Zapytałam pierwsza!
- A ja drugi!
- Bart!
- Gocha!
- Idź sobie! Idź i nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie będę pewna, że oślepłam do końca.
Bartkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko poderwał się z krzesła i ruszył w kierunku wskazywanym przez rękę swojej przyjaciółki. Nie omieszkał też trzasnąć drzwiami z taką siłą, że odrobina tynku posypała się znad framugi. Gośka stała przez chwilę bez ruchu obserwując miejsce, w którym chwile wcześniej zniknął Bartek, po czym ruszyła przed siebie w głąb mieszkania. W kilka sekund znalazła się na balkonie, który znajdował się na jej poddaszu i wychyliła się przez barierkę. Bartek właśnie prawie biegiem opuszczał klatkę samochodową.
- Kurek! – krzyknęła, choć była siódma. I nim Bartek zdążył cokolwiek powiedzieć, czy nawet dobrze się obrócić, chwyciła w ręce jedną z doniczek, które stały pod jej nogami. – To za oskarżenie mnie o zazdrość! – Cisnęła gliniane naczynie tuż pod nogi Bartka, który zdołał odskoczyć do tyłu. – A to za zapomnienie o moich urodzinach! – I posłała kolejną doniczkę w jego stronę. Nie widziała miny Bartka, ale była z siebie bardzo zadowolona. Z hukiem zamknęła balkonowe drzwi i udała się do swojej sypialni. Tam zakopała się pod kołdrą i nie wychodziła spod niej, dopóki nie poczuła się choć odrobinę spokojniejsza.

* * *

Po kłótni z Gośką niewiele rzeczy było w stanie zwrócić Bartkowi dobry humor. Był zły, ciągle rozdrażniony, a co najgorsze tchórzliwy.

Miał ogromną nadzieję, że kolacja Walentynkowa z Mirabelą w najlepszej restauracji w Bełchatowie poprawi mu nastrój. W końcu tak długo się o to starał. I proszę, oto ona. Piękna Mirabela siedziała naprzeciw niego i opowiadała o pracy z dziećmi, o tym, że jej pasją jest taniec, a do Bełchatowa przeprowadziła się w wieku piętnastu lat. Ale Bartek jej nie słuchał. Z opartą na łokciu głową wpatrywał się w nią, a żadne słowo, które padało z umalowanych czerwoną szminką ust, do niego nie docierało. Owszem, Mirabela była śliczna, zabawna, wygadana, ale nie była tym, kim Bartek myślał, że jest. Czuł lekkie rozczarowanie, gdy zorientował się, że poza pięknym opakowaniem i beztroskim usposobieniem nie ma w niej nic, na co mógłby zwrócić szczególną uwagę. Była… nijaka, pusta w środku i kompletnie inna, niż sobie to wyobrażał. Ona nie była… nie była Gośką i już.

Mimo to doczekał do końca tej kolacji, odwiózł Mirabelę do domu i na piechotę wrócił do swojego mieszkania. Zastanawiał się, przez ile jeszcze dni będzie musiał znosić jego pustkę. Bo, cholera, nieważne gdzie będzie mieszkał, chciał wypełnić swoje metry kwadratowe czyimś śmiechem, zapachem i rozrzuconymi ubraniami. Wciąż tylko ta cisza i pustka.

Bartek, tak jak stał, opadł na kanapę i wlepił wzrok w sufit. Zadzwonić, czy nie zadzwonić? Uwielbiał te dylematy. No więc nie zadzwonił.

* * *

To nie było tak, że Gośka miała zamiar do końca życia chować urazę za to, co zrobił Bartek. Ale skoro jemu nie spieszyło się do tego, aby ją przeprosić, to ona nie widziała powodu, dla którego ten konflikt miał się sam rozwiązać. Co prawda Bartek był u niej zaraz następnego dnia i swoim pukaniem prawie wyłamał drzwi, których nie chciała mu otworzyć, ale w końcu odpuścił. Po prostu jedno musiało być jasne: Bartek musiał się w końcu nauczyć ponoszenia odpowiedzialności za wszystko, co robi. Za długo był traktowany jak złote dziecko, któremu wszystko się pobłaża. I Gośce wydawało się, że tylko trener Anastasi ją w tym rozumie. Nawet jeśli człowieka na oczy nie widziała.
Mimo wszystko znosiła całą tę sytuację nie lepiej niż Kurek. Czasem łapała się na tym, że będąc w sklepie robi zakupy dla dwojga, albo oczekuje go w godzinach obiadowych, w których często zwalał jej się na głowę po treningu. A gdy jej projekt wygrał przetarg w ostatniej chwili powstrzymała się przed zadzwonieniem do niego i poinformowaniu go, że w przyszłym miesiącu wyjeżdża do Rzymu. Źle znosiła bartkową nieobecność na swoim poddaszu, kiedy zdążyła tak bardzo się do niej przyzwyczaić. Bo prawda była taka, że oprócz Kurka, w Bełchatowie nie miała nikogo.

* * *

- I TY DALEJ NIC NIE ZROBIŁEŚ?!
Piterowy głos zagrzmiał w słuchawce na tyle donośnie, że Bartek miał wrażenie, że z pobliskiego parku odleciały wszystkie gołębie. Odczekał chwilę, w której pozwolił przyjacielowi wyzywać się od najgorszych, po czym jak najspokojniej, tonem człowieka zagubionego, zaczął mu tłumaczyć powody swojego postępowania.
- Bo ona kazała mi do siebie nie przychodzić.
- Bart, jak kobieta mówi, że masz nie pokazywać jej się na oczy to znak, że masz zrobić wszystko, ale to wszystko, żeby ci wybaczyła. – Piotrek o dziwo brzmiał spokojnie i jak ktoś, kto zna się na rzeczy. W Bartku zapaliła się nadzieja, że może jednak Gośka go nie nienawidzi. – Nie przerabiałeś tego nigdy ze swoją matką?
- Matka mnie kocha, a nie zsyła do łagrów.
- Boże.
- Piotrek, ja jej nie widziałem już od dwóch tygodni. A boję się, że jak wszystko wróci do normy, to ona zacznie mi się podobać jeszcze bardziej niż przedtem. – Sam do końca nie był w stanie uwierzyć, że właśnie przyznał się przed kimś, a zwłaszcza przed samym sobą, że jednak w Gośce coś widzi.
- Ha! Mam cię!
- No i dobra, w dupie to mam. Tak, podoba mi się. Jest ładna, inteligentna, zabawna i słucha dobrej muzyki!
- I w czym ty widzisz problem?
- To jest Gośka! GOŚKA PRZYPADEK.
- Nawet jeśli Przypadek, to nie zmienia faktu, że musisz w końcu coś zrobić. Bo żadne z was nie będzie wiecznie czekało na siebie i w końcu o sobie zapomnicie. Jeśli w ciągu najbliższych kilku dni nie pójdziesz i nie porozmawiasz z nią, a pamiętaj, że ja o wszystkim się dowiem, to w Spale przenoszę się do Rucego!
Bartek stwierdził, że Piter nigdy nie brzmiał tak groźnie.
No więc przystąpił do działania. W czwartek po wieczornym treningu opuścił halę w doskonałym nastroju. Świeży, pachnący, ściskający w ręce niewielki bukiet białych frezji ruszył w stronę budynku, w którym Gośka pracowała. Według stałego planu około dwudziestej powinna zwinąć wszystkie swoje projekty i wyjść do domu. I Bartek nie pomylił się. Gdy ujrzał, że w oknach studia architektonicznego Balans zgasły światła, wyprostował się, wziął głęboki oddech i uniósł kwiaty do góry. Jeszcze uśmiechnął się pokrzepiająco do samego siebie i już widział schodzącą po schodach Gośkę. I już robił krok w jej stronę, gdy stwierdził, że heloł, coś tu nie gra. Bo Gośka nie szła sama. Jakiś facet, który wyszedł za nią z biura dorównał jej kroku i zaczął nawijać coś na tyle zabawnego, że Przypadek parsknęła tym swoim głośnym śmiechem, do którego zawsze doprowadzał ją tylko Kurek. Bartek wycofał się do cienia i przyglądał się przez chwilę jak oboje stoją i namiętnie o czymś dyskutują, po czym wsiadają do jego auta (zdyskryminował Gośkę uprzednio otwierając jej drzwi!) i odjeżdżają.
Kurek poczuł się tak, jakby ktoś zrzucił go z huśtawki, przez co rąbnął głową w ziemię. Nie szukał żadnych wytłumaczeń na to, co właśnie zobaczył. Nie chciał już myśleć o niczym. Wrzucił kwiaty do pobliskiego śmietnika, wcisnął ręce w kieszenie i skierował się do swojego domu.
* * *

Bartek się zepsuł, tak brzmiało hasło przewodnie między zawodnikami Skry Bełchatów, którzy jako pierwsi zauważyli, że wiecznie tryskające szczęściem Kurczę przypomina teraz źle oskubanego kurczaka. Każdy wyłaził ze skóry, by w jakikolwiek sposób poprawić mu humor czy podnieść na duchu, ale Bartek tylko zostawiał sto procent siebie na boisku, a potem znów zamykał się w swoim mieszkaniu.
Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy, Bartek naprawdę się zepsuł, a przy okazji zepsuł wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu. Wychodząc na poranny trening nie świeciło słońce. Kłębiaste chmury krążyły nad Bełchatowem, wprowadzając jego mieszkańców w tak ponury humor, z jakim Kurek budził się od ponad tygodnia. Jego wiecznie wyprostowana i otwarta do świata sylwetka była przygarbiona i przypominała tarczę ochronną. Mijając przystanek autobusowy przeszedł obojętnie obok siódemki. Nie uraczył zaspanego kierowcy krótkim spojrzeniem, przez co ten z gburowatym wyrazem twarzy zaczął wyklinać ruch na drogach. Nie zwrócił uwagi na biegnące w jego stronę dzieci, z plecakami większymi od nich samych, które obejrzały się za nim z wyraźnym zawodem na twarzy. Nie odezwał się nawet do Frani, od której wziął tylko kawę i nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, on już pędził przed siebie w kierunku hali.
A z nieba w końcu spadł lodowaty deszcz.

* * *

Gośka stwierdziła, że ma gdzieś unoszenie się własnym honorem i musi ponownie okazać się mądrzejsza. Nie ukrywało się, że w tym duecie to ona pełniła rolę mózgu i cały zdrowy rozsądek trzymał się właśnie jej, więc musiała zacisnąć zęby i jak najszybciej wyjaśnić sobie z Bartkiem kilka spraw, a przede wszystkim poinformować o swoim wyjeździe. Chciała wreszcie spędzić z nim czas tak, jak zawsze to robili. Bo brakowało jej tego cymbała, jak głupi by nie był.
Urwała się wcześniej z pracy i ruszyła pod Energię, gdzie właśnie zakończył się drugi mecz ćwierćfinałowy z Politechniką. Resztki kibiców opuszczały halę, więc udała się pod tylne wyjście. Ogromny kamień spadł jej z serca prosto do żołądka, gdy na parkingu ujrzała Kurka, powoli wsiadającego do swojego samochodu. Zdziwiła się, bo rzadko go używał, ale popędziła ku niemu z uśmiechem.

- Bart, wróć do domu.

Nawet nie uraczył jej spojrzeniem, choćby najkrótszym. Wrzucił torbę na tylne miejsce i zatrzasnął z hukiem drzwi, aż Gośka podskoczyła w miejscu. Na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie, ale też złość.

- Bartek! – wrzasnęła i przytrzymała drzwi od strony kierowcy, które próbował zamknąć. Dopiero wtedy zwrócił na nią swoją uwagę, a wzrok miał tak obojętny, aż bolało. – Miło, że raczysz mnie swym zabójczym spojrzeniem. Jakby cię to zainteresowało, to chciałabym z tobą porozmawiać!

- Ale mnie to nie interesuje.

Gośka zacisnęła wargi i otworzyła szerzej oczy jakby nie dowierzała bartkowemu zachowaniu. Nigdy taki nie był. Ale to zignorowała. Skoro już tam była, to musiała załatwić tę sprawę do końca. Kurek szarpnął za drzwi i je trzasnął, posyłając jej przez szybę długie, lodowate spojrzenie. I patrzył na nią tak cały czas, nawet wtedy, gdy cała rozeźlona usiadła na miejscu pasażera.

- Jedziemy do mnie i rozmawiamy. Czy ci się to podoba, czy nie.

- Skorzystaj z usług innego szofera. Może tego z pracy?

- Proszę?

- Czy mówię niewyraźnie?

- Czy możemy skończyć to ciągłe zadawanie pytań? Bart, chcę z tobą pogadać i tyle. Nie odzywamy się do siebie już tyle czasu, a to jest po prostu śmieszne. Tęsknię za tobą i mam już dość tej sytuacji. Pojedźmy do mnie i rozwiążmy to.

Bartek zacisnął palce na kierownicy tak mocno, aż zbielały mu knykcie. Patrzył w jeden punkt przed sobą i nie odzywał się przez długą chwilę, która Gośce rozciągała się w czasie jak wyżuta guma. A potem wcisnął gaz i zniknął za zakrętem, zostawiając ją samą na środku parkingu.

* * *

- Jesteś takim idiotą. Ogromnym, bezmózgim, pustym idiotą.

- Tyle miłych słów naraz od ciebie. Aż nie wiem co powiedzieć.

Piotrkowi ciężko było dobrać słowa, by trafnie opisać jak bezsensownie postąpił Bartek. A Bartkowi jeszcze ciężej było tego wszystkiego wysłuchiwać, bo dokładnie wiedział co zrobił i Pit nie musiał mu tego mielić w głowie po raz enty. Tak bardzo chciał wtedy pojechać do Gośki, usiąść z nią, porozmawiać i po prostu być, ale nie mógł. Nie po tym, co widział.

- Nawet nie wiesz kto to dokładnie był. Może ten koleś chciał być miły i zaoferował jej podwózkę, bo było zimno. Pomyślałeś o tym?

- Och, przestań, widziałem jak się na nią gapił. Jakby mógł, to by ją przeleciał na środku ulicy na masce samochodu. A ona pewnie by nie oponowała.

- Bo ty jesteś takim zajebistym specjalistą od odczytywania znaków.

- Żebyś wiedział.

- To powiedz mi, jak możesz być tak cholernie głupi i nie widzieć, że dziewczynie zależy! Dżizas, Bart, rusz dupę, rozejrzyj się i zauważ, że ktoś jednak chcę cię takiego, jakim jesteś!

- Gosia? – Bartek zerwał się z kanapy i spojrzał za okno, w którym ujrzał siebie. Samego.

- Oby nie było dla ciebie za późno.

* * *

Nie wiedział jak długo już biegł i dlaczego nie postawił na samochód, ale wydawało mu się, że tak będzie najszybciej. Po prostu biegł ile miał sił w nogach, by jak najprędzej pogadać z Gośką i złożyć jej najszersze zeznanie w życiu. W nosie miał ludzi, którzy zwracali na niego uwagę i wytykali palcami gdy ich mijał. Oczyścił mózg ze wszystkich myśli i pozostawił tylko tę jedną: powiedzieć jej wszystko. Nie zwrócił nawet uwagi, że przez cały ten czas na jego twarzy znajdował się uśmiech. Uśmiech świadczący o tym, że podjął w końcu dobrą decyzję.

Cały mokry wskoczył na wiecznie otwartą klatkę schodową i rozpoczął najdłuższy bieg w swoim życiu – schodami na czwarte piętro. Im bliżej był celu, tym coraz większe miał wrażenie, że stopnie mnożą się pod jego nogami. Nie dbał o to, jaki hałas robi swoimi krokami. Jeśli miał za chwilę porozmawiać z Gośką, to nie obchodziło go, czy ktoś zaraz wyskoczy z jednego z mieszkań i urządzi mu pogadankę na temat ciszy nocnej. Nieważne. W końcu stanął pod pomalowanymi w kwiaty drzwiami mieszkania Gośki i zaczął uderzać w nie z taką samą prędkością, z jaką biło jego serce. A im dłużej pukał, tym nadzieja na pojawienie się Przypadek kurczyła się w nim i w końcu zgasła. Przez długi czas wpatrywał się w zamknięte drzwi, zastanawiając się, gdzie wyszła, z kim i po co. Przecież był niedzielny wieczór, zawsze wtedy była w domu.

- Paniebartkukurku. – Usłyszał za sobą cichy bulgot i odwrócił się. Gdzieś na dole wpatrywały się w niego bystre oczy jakiegoś chłopca, góra dziesięcioletniego. Spojrzał na niego wyczekująco, ale on tylko podał mu błękitną kopertę i zginął za sąsiednimi drzwiami.

Dziwne? Nie tak dziwne jak tajemniczy list, który ściskał w dłoni. Bartkowi to wszystko wydawało się tylko jakimś pokręconym snem. Takim, jakie zawsze miewał, gdy próbował mieszanek wybuchowych Kłosa. Ale teraz to wszystko działo się naprawdę i musiał przyznać, rozbolała go głowa. Ale przysiadł na ostatnim stopniu i rozdarł podpisaną jego imieniem kopertę. Bartkowe brwi uniosły się wyżej niż zwykle, gdy przeczytał kilkanaście słów napisanych czarnych piórem. Zamrugał nerwowo i jeszcze kilka razy przebiegł wzrokiem po tekście listu, dopóki go nie zapamiętał. A potem uśmiechnął się. Niemrawo, ale uśmiechnął, aż w końcu zaczął się śmiać. Nawet uronił kilka łez, ale nie wstydził się ich. Po prostu nigdy nie czuł tak wielkiej ulgi.

* * *

Już nie myślał. Skupiony był tylko na tej jednej piłce, którą za wszelką cenę musiał wcisnąć w pomarańczowe pole przeciwnika. Widział szczerzącego kły Sergio i zdeterminowanego Bruno. W głowie szumiało mu od najgłośniejszego i najżywszego dopingu na świecie, zagłuszanego przez pulsującą krew. Krzyknął coś do Piotrka, by pilnował prawej strony siatki i spojrzał jeszcze raz w stronę Dantego. Ścisnął palce obu dłoni i uniósł do góry wzrok za piłką, którą Brazylijczyk posłał prosto w jego strefę. Odebrał i wszystko zaczęło toczyć się już zupełnie szybko. Nieskuteczny atak Winiara ze środka, kontra Canarinhos, blok zamknięty przez Zbyszka i podbita przez Igłę piłka. Postawił wszystko na jedno kartę. Wziął rozbieg, odepchnął się od ziemi i uniósł do góry. Łukasz posłał piłkę na lewe skrzydło, idealnie pod jego rękę. Narożnik, gwizdek, koniec. Chwilę dramatycznej ciszy przerwał donośny wrzask jedenastotysięcznej publiki, która rozbrzmiała czysto w jego uszach. Igła uwiesił się mu na szyi, Zibi wycałował spocone policzki, a Piotrek szerokimi ramionami przygarnął do siebie całą piątkę i porządnie wyściskał. Nim do Bartka dotarło, że po raz kolejny rozłożyli Brazylię na łopatki minęło kilka chwil. Dopiero, gdy Andrea stuknął go swoją podkładką w głowę i z uśmiechem krzyknął „Grazie, Bartek!” poczuł, że i jego usta rozciągają się na pół twarzy.

Podziękował Brazylijczykom za udany mecz i znów trafił w objęcia Igły. Cieszył się razem z nim przez dłuższy moment, a gdy Ignaczak miał już dość tarmoszenia Bartka w swoich ramionach, w końcu pozwolił mu odejść. Bartek poczochrał mu włosy, odskoczył w bok i zamarł.

Skoro to czytasz to znaczy, że zrozumiałeś. Obiecuję, że niedługo się zobaczymy.

A potem na jego twarzy zaczął pojawiać się coraz to większy uśmiech. Tak szczery i prawdziwy. Taki, który potrafiła wywołać tylko ona. Ona, stojąca na krzesełku w drugim rzędzie, bijąca brawo i uśmiechająca się do niego z czytelnym uznaniem i dumą.
- Bartek, wszystko okej? – Usłyszał za sobą głos Kubiaka.
A Bartek nie odrywając wzroku od Gośki zaśmiał się lekko i pokiwał głową.
- Teraz jest już wspaniale.

PS. Przez „przypadek” odkryłam, że idealnie pasujesz do mojego świata. Zostaniesz na dłużej?

_________________________

Mój pierwszy tekst po długim odwyku. 18-letnia Emma, konkurs u Aromy i wielki powrót do pisania. Chyba dobrze to wtedy wyglądało. Mam sentyment i chciałam, aby wszyscy to przeczytali. Stary, poczciwy Kurek i moja cudowna Gośka. Lubię ich. Naprawdę ich lubię.