wtorek, 27 grudnia 2016

Oh christmas lights keep shining on.




- Tata! Berek!
Zdążyłem jedynie obrócić się przez ramię, nim poczułem lekkie klepnięcie w okolicy uda. Dosłownie po sekundzie rozległ się głośny, dziecięcy śmiech, a różowa kulka, której był źródłem, zaczęła przede mną uciekać.
- Goń mnie!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Tak zabawnie przebiera nogami, gdy próbuje utrzymać równowagę.
- Zaraz cię złapię!
Odepchnąłem się i ruszyłem w jej kierunku. Nie uciekła daleko. Już po chwili trzymałem ją pod pachami i kręciłem nami kółka, co wywołało dużo pisku, ale jeszcze więcej śmiechu.
Śmiechu, który wypełnia moje życie już od czterech lat.
Patrzę na nią, trzymam ją w ramionach, czuję jej ciepło, zapach i bliskość, słyszę jej głos, zapamiętuję każdą wspólną chwilę i jestem szczęśliwy. Oboje jesteśmy. Widzę ten uśmiech, który sprawia, że zapominam o każdym problemie. Widzę wesołe spojrzenie błyszczących oczu, wywołujące przyjemne ciepło wokół serca. Widzę kogoś, kogo kocham najmocniej na świecie i bez kogo nie wyobrażam sobie swojego życia.
- Juuuż! Przestaaań! – krzyknęła wciąż rozbawiona. – Taaataaa!
Odstawiłem ją na ziemię. Wciąż się śmiała, ukazując równe rzędy mleczaków, a na jej policzkach zakwitł rumieniec. Nawet nie zaproponowałem jej chwili przerwy. To uparte spojrzenie mówi mi, że nie ma dość, co zaraz potwierdza, oznajmiając, że teraz chce jeździć sama.
- Lilly! – krzyknąłem za nią. Odwróciła się w moją stronę, machając rękoma dla utrzymania równowagi. Przez chwilę patrzę na nią, uderzony nagłym wspomnieniem. Jeszcze chwilę temu miała zaledwie kilka miesięcy i była całkowicie uzależniona ode mnie. Kiedy ona tak urosła? – Tylko ostrożnie!
Pokiwała głową i małymi kroczkami zaczęła pokonywać kolejne metry.
Przysiadłem na jednej z band, aby trochę odpocząć i uśmiechnąłem się do siebie.
Lodowisko jest niewielkie, choć zdaje się rosnąć w oczach, gdy przychodzi do ganiania za energiczną czterolatką. Dookoła zawieszono kolorowe światełka i lampiony, a przy jednej z band postawiono ogromną choinkę, której zapach miesza się z grzanym winem i kiełbaskami, sprzedawanymi w budce przy wejściu. Z głośników płyną spokojne piosenki, uzupełniane przez śmiech, rozmowy, ale przede wszystkim dźwięk przecinanego łyżwami lodu.
Nie ma tu zbyt wielu ludzi.
Ale jesteśmy my, trzeci rok z rzędu.
Odnalazłem spojrzeniem córkę i poczułem przypływ dumy. Z każdą kolejną wizytą na lodowisku idzie jej coraz lepiej.
Nic dziwnego, ma najlepszą nauczycielkę na świecie.
Minęło już tyle czasu, a ja wciąż nie umiem wyjść z podziwu za każdym razem, gdy widzę jeżdżącą na łyżwach Nelę. Patrzę na nią i nie potrafię oderwać od niej wzroku. To, co wyczynia na lodzie jest niesamowite. Tak, jakby nie istniało nic, czego ona nie potrafiłaby zrobić ze swoim ciałem i parą niepozornych łyżew. Każdy jej ruch jest doskonały. Każdy skok, każdy piruet i wszystkie te figury, o których tak wiele zdążyła mnie nauczyć.
Wiem, jak cieszy ją każda możliwość założenia łyżew i ucieczki do jej własnego świata, w którym jest wolna.
Uwielbiam patrzeć na nią na lodzie. Uwielbiam to, jaka jest na nim szczęśliwa.
Tak jak teraz.
I pomyśleć, że za kilka dni miną trzy lata odkąd poszliśmy razem na lodowisko po raz pierwszy.
Zabawne, ale za każdym razem, gdy patrzę na nią, jak jeździ, przypomina mi się Garmisch-Partenkirchen. Po tamtym strachu i niepewności wymalowanych na twarzy Kornelii już od dawna nie ma nawet najmniejszego śladu. Od tamtej pory sporo się zmieniło. Trzy lata… Czasem mi się wydaje, że już wtedy, gdy stałem za bandą i patrzyłem jak wchodzi na lód po raz pierwszy po długiej przerwie,  chciałem, aby kolejne zimy wyglądały właśnie tak, jak teraz.
Ona na lodowisku, a ja razem z nią.
Po tej samej stronie bandy.
- Uwaga, bo nie hamuję!
Mistrzyni świata, kilkukrotna mistrzyni Europy i brązowa medalistka igrzysk olimpijskich, która zamiast zatrzymać się jednym ruchem, ląduje na barierce.
A konkretnie na mnie.
- Cześć, Złamasie. – Objęła mnie i uniosła głowę, trącając zimnym nosem o mój. Roześmiałem się, na co zareagowała szerokim uśmiechem. – Już się zmęczyłeś?
- Nawet nie wiesz jak cholernie trudno za wami obiema nadążyć.
- No tak, ciężko biega się z trzydziestką na karku – odparła, teatralnie wzdychając. – A może to ten twój mięsień pokarmowy tak cię spowalnia?
Posłałem jej najwymowniejsze z wymownych spojrzeń.
- Odnoszę wrażenie, że wytykanie mi wieku i wagi to od pewnego czasu twoja największa rozrywka.
- Dziwisz mi się? – Uniosła brwi, zaciskając przy tym układające się w uśmiech usta. – Poleciałam na dwudziestosiedmioletniego skoczka z fajnym kaloryferem, a po latach zostałam z przytytą trzydziestką. Mam prawo narzekać.
- Za to ja mam prawo zasadzić świątecznego kopa w twój wiecznie zgrabny tyłek.
Prychnęła pod nosem, spoglądając na mnie z rozbawieniem.
- Człowieku wielkiej wiary, czy ty naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie tak wysoko podnieść nogę?
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, nim parsknęliśmy śmiechem. Przyciągnąłem ją i przygryzłem jej policzek, pocierając go zarostem. Oberwałem za to wcale nielekko w bok, ale mimo tego nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdy nasze twarze znów się zrównały.
- Jakim cudem ja z tobą wytrzymuję, co? – spytałem, poprawiając opadającą na jej oczy czapkę. – Nie rozumiem tego, skoro minimum raz w tygodniu mam ochotę wyrzucić cię przez balkon.
- Dziwne, bo ja z wielką przyjemnością rozbiłabym ci na głowie Kryształową Kulę przynajmniej trzy razy… dziennie.
Zaśmiałem się i ją pocałowałem. Czułem jej uśmiech pod swoimi ustami, nie mogąc powstrzymać własnego. Bo o to właśnie w nas chodzi. O to, że nawet najbardziej wściekłe uczucia nigdy nie przyćmiewają tego, co jest między nami. O to, że w jednej chwili mam ochotę rzucić nią o ścianę, by w drugiej - na tej samej ścianie - uprawiać z nią seks. O to, że w momentach, gdy padają gorzkie słowa, nie zapominamy o najważniejszym.
- Jedziemy? – Złapała mnie za rękę i kiwnęła głową za siebie.
- Jedziemy. – Zeskoczyłem z bandy i ścisnąłem mocniej jej dłoń, której nie puściłem ani na chwilę, gdy powoli krążyliśmy po lodowisku.
To zabawny związek. Pełen kompromisów, ale z całą pewnością nie nudny. Choć znamy się już trzy lata, każdego dnia odkrywamy w sobie nawzajem coś nowego. Często na siebie krzyczymy, ale jeszcze częściej z tego śmiejemy. Wiem, co lubi, a ona wie, czego ja nie znoszę. Tańczymy na środku salonu, by pół godziny później zamienić twista na zapasy. Spędzamy leniwe dnie na kanapie, a potem nie widzimy się przez pełne pracy tygodnie. Czasem musimy od siebie odpocząć, by już po kilku dniach rozłąki za sobą zatęsknić. Denerwuje mnie niektórymi swoimi zachowaniami, ale wiem, że gdyby nie przejmowała się problemami całego świata, ja nie miałbym powodu aby zapewniać ją o tym, że przy mnie zawsze będzie bezpieczna. A chcę jej o tym przypominać i chcę, aby czuła to każdego dnia. Tak, jak ona sprawia, że przy niej jestem kimś lepszym, niż byłem.
- Zdajesz sobie sprawę, że to już nasze czwarte Boże Narodzenie razem? – spytała nagle.
- Biorąc pod uwagę, że dwa poprzednie spędziłaś w Polsce, a na to pierwsze zostałaś zaciągnięta do Seeboden siłą… To będzie takie pierwsze prawdziwe.
Nagle zatoczyła łyżwami półkole, zajeżdżając mi drogę. Popatrzyła na mnie zza przymrużonych powiek i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Myślisz, że gdyby tamtego dnia nie padał śnieg i nie odwołano mojego lotu do Londynu… Bylibyśmy razem tu i teraz? – zapytała. – Nie przyjechałbyś po mnie na lotnisko. Nie spędzilibyśmy razem tamtych świąt. Nie opowiedziałabym ci o sobie, a ty nie mówiłbyś mi jak bardzo boisz się powrotu na skocznię. Spotkalibyśmy się dopiero w Oberstdorfie i… Może potoczyłoby się to inaczej?
Przez chwilę sunąłem spojrzeniem po jej twarzy, próbując ułożyć w głowie nasze alternatywne życie. Nasze, bo nie potrafiłem wyobrazić sobie nas osobno.
- Nie, Nela. – Pokręciłem głową ze spokojem. – To w każdym możliwym przypadku skończyłoby się właśnie w ten sposób. Tobą i mną. Właśnie tak, jak teraz.
Uwielbiam, gdy pomimo upływającego czasu, wciąż zdarza jej się rumienić, a na ustach pojawia się lekko zawstydzony uśmiech. Zawsze wtedy odwraca wzrok, który po chwili odnajduję swoim spojrzeniem.
- Znalazłbym cię wszędzie, wariatko. W Oberstdorfie, w Garmisch, gdziekolwiek. Tu, czy tam, nieważne. Już w Titisee-Neustadt wiedziałem, że zostaniesz na dłużej. I nie w teamie, ale ze mną – dodałem, uśmiechając się szeroko. – Mimo wszystko dziękuję Bogu za tamte śnieżyce i pełen bak w aucie, bo to były jedne z najlepszych świąt w moim życiu.
- Dla mnie były najlepsze – odpowiedziała cicho, a jej oczy się zaszkliły. Roześmiała się i pokręciła głową. – Pierwsze takie ciepłe i rodzinne odkąd pamiętam.
- Obiecuję, że już każde takie będą.
Złapała mnie za kurtkę i pocałowała. Momenty takie jak te są momentami, dla których kocham swoje życie. Nasze życie.
- Ładnie przygadałem, nie? – mruknąłem w pewnej chwili. – To teraz ulepisz te pierogi na święta?
Warknęła cicho i odsunęła się na długość wyciągniętych ramion, posyłając mi znaczące spojrzenie spod uniesionych brwi.
- No co?
- Długo nad tym myślałeś?
Uniosłem ręce w bezbronnym geście.
- Ja tylko walczę o polskie tradycje w naszym domu – wyjaśniłem, na co wywróciła oczami. – Kochanie, ale twoje ruskie!
- Wiesz, że lepię pierogi tylko wtedy, gdy mi źle.
- Dlatego próbuję sprawić, żebyś lepiła je tylko z myślą o mnie. A myślenie o mnie jest przecież przyjemne!
Przez chwilę patrzyła na mnie z pomieszanym z zażenowaniem rozbawieniem, aż w końcu parsknęła śmiechem.
- Myśli o tobie zajmują dużo miejsca. Porównywalnie tyle, co ty na kanapie.
Westchnąłem. Nie pozostało mi nic więcej w obliczu ciągłych przytyków. Objąłem ją jednym ramieniem… A drugim zgarnąłem z murka przy którym staliśmy śnieg i wsmarowałem go w twarz Neli.
Bo ja nie jestem gruby, tylko w końcu dobrze zbudowany.
- Morgenstern, ty gnojku! – krzyknęła i przyłożyła mi w żebra. Cały czas zapominam, że ma cholernie silny prawy sierpowy. – Masz u mnie przerąbane!
- Obiecujesz?
- Uch, jak ja ciebie nie znoszę!
- Tu akurat kłamiesz.
- Nie licz na to, ty uszaty paskudzie. Nie masz pojęcia jak bardzo działasz mi na nerwy i jak cię w końcu… - Nie wiem co, bo zamknąłem jej usta w jedyny słuszny sposób, który zawsze działa. Oberwałem jeszcze ze dwa razy, nim poczułem jej dłoń na swoim policzku, ale cóż, było warto. – To z czym te pierogi?
- TAAATAAA!
Oderwaliśmy się od siebie, spoglądając w tym samym kierunku. Serce na moment podeszło mi do gardła, gdy ujrzałem leżącą na lodzie Lilly, ale nim poderwałem się z miejsca, Kornelia była już w połowie drogi.
- Hej, Krasnalu, co się stało? – Gdy zatrzymałem i kucnąłem obok, Nela już podniosła Lilly z lodu i przyglądała jej się dokładnie. – Uderzyłaś się? Coś się cię boli?
Lilly pokręciła głową, zanosząc się płaczem. Uniosłem nieco jej czapkę, ale nie dostrzegłem żadnego rosnącego guza, ani zaczerwienienia.
- Co? Wywróciłaś się? – Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Tym razem przytaknęła i zaciśniętą piąstką zaczęła ocierać łzy, które wciąż strumieniami ciekły po jej policzkach. – To czemu płaczesz?
Kilkukrotnie pociągnęła nosem, nim ze wzrokiem wbitym w ziemię, odparła cicho:
- Bo nie umiem.
- Ale czego nie umiesz?
- Obrócić się – wybulgotała, chowając osmarkany nos w kołnierzu kurtki.
Wymieniliśmy z Nelą krótkie, acz porozumiewawcze spojrzenie. Westchnąłem, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.
- I tylko tyle? – spytałem, na co znów pokiwała głową. – Oj, Skarbie, to nie powód do płaczu.
- Hej. – Nelka chwyciła Lilly za ręce i lekko nimi potrząsnęła, co sprawiło, że mała spojrzała na nią. Popatrzyłem na nie zdumiony, ale zaciekawiony tym, co za chwilę nastąpi. Bo pomimo moich i Kornelii największych starań, obie wciąż żyją w stawianym przez Lilly dystansie. – To nic złego, wiesz? Ani to, że ci nie wychodzi, ani to, że się tym przejmujesz.
- Ale… Ale ja chcę tak, jak ty…
- Kiedyś na pewno będziesz! Ale zanim to nastąpi… Cóż, upadniesz jeszcze wiele razy. Wiem, to nie brzmi fajnie, ale zobaczysz, że było warto, gdy w końcu ci się uda. Mi też kiedyś nie wychodziło i wywracałam się jeszcze częściej, niż ty, ale próbowałam aż do skutku. A wiesz dlaczego? Bo bardzo tego chciałam. I widzę, że tobie też na tym zależy. – Uśmiechnęła się i otarła mokre policzki Lilly. – Droga do sukcesu jest wyłożona wieloma upadkami, ale najważniejsze, to podnieść się po nich.
- Tylko się nie poddawaj, okej? – dodałem, sprowadzając na siebie wzrok córki. Przez chwilę patrzyła na mnie moimi oczami, w których malowała się ogromna niepewność, ale i ciche przekonanie. Uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco, po omacku odnajdując dłoń Nelki i uścisnąłem ją w podziękowaniu. A Lilly? Pokiwała główką i pociągnęła nosem. – No już, bo ci te smarki pod nosem zamarzną i dopiero będzie krzyk.
Wstaliśmy z kolan. Lilly przez chwilę obserwowała lodowisko dość nieufnym wzrokiem. Gdy w końcu podjęła decyzję, chwyciła mnie mocno za rękę i posłała mi długie, błagalne spojrzenie.
- Jasne, będziemy jeździć razem jeśli tylko tego chcesz.
Ale nie ruszyliśmy. Zerknąłem na córkę z niezrozumieniem, a wtedy ona, bardzo niepewnie chwyciła drugą ręką za dłoń Neli. Spojrzeliśmy po sobie równie zaskoczeni, bo Lilly nigdy nie pozwalała na to, abyśmy jeździli we trójkę. Nigdy też nie brała Kornelii za rękę. Lubi ją, ale nigdy tego nie okazuje nawet w najprostszych gestach.
- Naprawdę? – Nela spojrzała na Lilly z niedowierzaniem, ale i szerokim uśmiechem, który zauważyłem również na twarzy córki.
- Tak.
Nelkowe oczy rozbłysły szczęściem, wprowadzając moje serce w szybsze bicie. Nie pozostało nam nic innego, jak mocno uścisnąć dłonie Lilly i obrać kierunek.
A potem ruszyliśmy.

*


- To chyba są jakieś jaja!
Krzyk Gregora był najgłośniejszym dźwiękiem, który od blisko godziny roznosił się po niewielkim służbowym pokoju w jednej z galerii handlowych w Wiedniu. Krzyk ten, choć według Koflera był to już jazgot nie do zniesienia, dawał się we znaki każdej siedzącej w nim osobie, co w końcu połączyło się we wspólny ból głowy i plan pacyfikacji Schlierenzauera.
- Wyglądam w tym jak debil!
- Czyli bez zmian – odparł Andreas i zapukał do drzwi toalety. – Wyłaź w końcu!
- NIE!
Kofler przewrócił oczami i potarł je palcami, bo wcale nie tęsknił za użeraniem się z marudnym Gregorem. O ile cieszył się na jego powrót do Pucharu Świata, bo miał dość czucia się jak intruz w odmłodzonej kadrze Austriaków i potrzebował w niej kogoś ‘starego’, tak każda kolejna minuta spędzona na próbie wyciągnięcia Gregora z toalety i zapędzeniu go przed oczekujący go tłum sprawiała, że miał wielką ochotę pomóc mu w przedłużeniu przerwy od skoków. Na przykład do następnego sezonu.
- Dzieciaki na ciebie czekają!
- Powiedz im, że Mikołaj nie istnieje!
- Nie mnie je o tym informować!
- Jesteś policjantem! Możesz wszystko!
- To tak nie działa, Gregor! Ale jeśli zaraz nie wyjdziesz i nie powiesz tym gówniarzom, że były najgrzeczniejsze w całej Austrii to obiecuję ci, że spędzisz wigilię na komisariacie i będziesz najsmutniejszym Świętym Mikołajem na świecie!
Andreas nie łudził się, że wskóra coś tą jakże nieszczerą prośbą, dlatego też nie ukrył zdziwienia, gdy zamek nagle szczęknął. A potem ujrzał w drzwiach Gregora i w jednej chwili stwierdził, że w swoim życiu widział już wszystko.
- Nawet tego, kurwa, nie komentujcie!
Jako, że mina Schlierenzauera wyrażała wszystko to, co z całą pewnością czuł, nikt w pomieszczeniu nie odważył się odezwać słowem. Każdy po prostu parsknął śmiechem tak głośnym, że twarz Gregora poczerwieniała i kolorem dopasowała się do stroju, który miał na sobie.
- Stary, gdzie twój Rudolf? – Fettner miał tak ściśnięty śmiechem głos, że zapiał cieniej niż Diethart po oberwaniu w newralgiczne miejsce z pistoletu na kulki.
- Jak ci zaraz obiję facjatę, to ty nim zostaniesz!
- Hamuj, Czerwony, on się tylko z tobą droczy – powiedział przez śmiech Kofler i pociągnął Gregora za kubrak. – Lepiej powiedz gdzie masz brodę?
- W dupie. Nie zakładam żadnej brody!
- Widziałeś kiedyś Mikołaja bez brody? – spytał Kuttin, po raz tysięczny poprawiając swoją mikołajową czapkę. – Chłopaki, pompon po prawej, czy lewej stronie? A może z tyłu?
- Jak chcę coś powiedzieć to te włosy wchodzą mi do ust – odparł Gregor, krzyżując ręce na sztucznym brzuchu, który nieco obsunął mu się na biodra. - Nie zamierzam potem pluć kłakami przez połowę świąt.
- Nawet nie wiesz, ile twoje milczenie dałoby radości.
- Mam ją! – krzyknął Aigner i prawie potykając się o białą szatę anioła, zamachał w powietrzu sztuczną brodą. – Myślał, że jak ją schowa do worka z prezentami, to nikt nie znajdzie.
- Kto ci pozwolił zaglądać do worka z prezentami?! – wrzasnął Gregor i wyszarpnął brodę z rąk Clemensa. – Stary, worek Świętego Mikołaja to jak gardło dziewczyny najlepszego kumpla! Nie zaglądasz do niego!
Schlierenzauer zgromił wszystkich spojrzeniem, parsknął rozeźlony na całego, a na końcu i tak założył brodę, która zasłoniła mu pół twarzy. Nie uniknął poplutego ze śmiechu Manuela, usłyszał chichot Heinza i dostrzegł uśmiech Koflera.
A także inny, jakże ważny szczegół w policyjnym ubraniu Andreasa.
Gregor nabrał powietrza w płuca, czując kolejny przypływ gniewu i wstępujący na twarz rumieniec.
- CO TY MASZ NA GŁOWIE?!
Andi posłał Gregorowi początkowo zaskoczone, ale powoli nabierające rozbawienia spojrzenie. Uśmiechnął się tak, jak zazwyczaj uśmiecha się do krzyczących jego imię fanek w przedziale wiekowym 40+ i wzruszył ramionami.
- Rogi – odpowiedział zgodnie z prawdą i pokiwał głową, prezentując z dumą poroże renifera. – Urocze, nie?
- Urocze? – powtórzył Gregor.
- Tak powiedział Heinz.
- On ma tylko rogi renifera, a ja TO?! – krzyknął Schlierenzauer w stronę Kuttina i uderzył się po imitującej mikołajowy brzuch poduszce. – To niesprawiedliwe!
- Jestem policjantem, muszę wzbudzać szacunek.
- To banda dzieciaków, one wyznają Świętego Mikołaja! – wymamrotał zza brody Greg i załamał ręce, na co Andi tylko się roześmiał.
- Widzisz, czyli to idealna rola dla ciebie. A poza tym uwierz, naprawdę mogło być o wiele gorzej.
Nim skończył mówić, do środka wpadł Kraft z Hayböckiem.
- Chodźcie już, bo te gówniaki zaraz rozniosą całe centrum! – krzyknął Stefan.
 W jednej sekundzie na twarzy Gregora zakwitł szeroki uśmiech. I choć nie wszyscy dostrzegli go zza gąszczu siwych loków, tak na pewno widać było po oczach, że gregorowy humor nagle uległ znacznej poprawie.
- O w chuj – skomentował krótko widok owej dwójki i podparł się pod boki, kręcąc z zadziwieniem głową.
Stefan i Michael posłali mu zgodne, ostrzegające spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, że jeszcze słowo, a Gregor znajdzie rózgę między własnymi pośladkami. Schlierenzauera najwyraźniej to nie zraziło.
- A myślałem, że to ja mam przewalone.
Panowie spojrzeli po sobie i ciężko westchnęli, przewracając oczami. Cóż, można było wymienić wiele wad bycia Świętym Mikołajem i gdyby zapytano o nie Gregora, ten z pewnością nie zamknąłby ust przez dobry kwadrans. W takim razie jak bardzo przeżywałby rolę świątecznego elfa?
- Nie będę mówił na głos w jakich miejscach opinają mnie te rajstopy, ale życzę wam wszystkim, abyście kiedyś poczuli taki sam ból – powiedział Michael, przeskakując z nogi na nogę i tym samym podzwaniając ogromnymi, miękkimi butami, których czubki były wywinięte do góry.
- Jak dla mnie całkiem wygodne - stwierdził Stefan, drapiąc się po namalowanym na policzku rumieńcu. - I ciepłe. Myślicie, że mogę je zatrzymać? Przydadzą się w Kuusamo pod kombinezonem – dodał i zahaczył kciukami o czerwone szelki. Wtedy też musiał poczuć na sobie ciężki wzrok Michiego, bo chrząknął i pokręcił głową. – To znaczy… Wyglądamy jak para pedałów!
- I bez tego wyglądacie – mruknął Gregor.
- Jakbyś mógł się tak łaskawie odpierdolić…
- Chyba jako moje elfy powinniście zwracać się do mnie nieco grzeczniej?
- O, patrzcie, nagle zaczął identyfikować się z Mikołajem – prychnął Manuel i założył swoją czapkę.
- Masz rację, schowaj tego martwego wypłosza na swojej głowie, bo tylko dzieci wystraszysz – odparsknął mu Schlierenzauer.
- Ja przynajmniej chowam tylko włosy, a nie cały ryj.
- Przypominam, że wakat Rudolfa wciąż jest wolny.
- Nie biję starszych panów.
- Cisną mnie te rajtki!
- Uważaj, bo ci oczko pójdzie!
- Bateria mi w rogach siadła!
- Mikołaja uderzysz? Tak?
- CIIIIIIIIIISZAAAAAAAAAAAAA!
Dopiero wrzask Kuttina przerwał wzajemne przekrzykiwanie wśród austriackiej drużyny. Heinz z zaciśniętymi ustami prześlizgnął spojrzeniem po Świętym Mikołaju, elfach, policjancie z tylko jednym świecącym rogiem renifera, aniele wyjadającym cukierki z mikołajowej torby i Manuelu, który właściwie nie wiadomo kim był. W końcu westchnął i wzniósł oczy do sufitu.
- Demon was opętał, czy co?
- Tylko nie demon – mruknął ostrzegawczo Kraft – Ja trenera bardzo proszę, święta są.
- No właśnie! A wy zachowujecie się tak, że kompletnie przeganiacie ducha tych świąt! I po co?
- Bo mam jajościsk – sapnął cicho Hayböck, za co oberwał z łokcia od Koflera. – Dam ci je potem do przymierzenia, kozaku.
- Panowie, proszę. – Heinz jeszcze raz posłał im znaczące spojrzenie. - Jesteśmy w końcu rodziną, tak? Popieprzoną i w żadnym aspekcie normalną, ale rodziną. W dodatku poproszono nas o przysługę i powinniśmy się z niej wywiązać najlepiej, jak potrafimy. Tam czekają na nas dzieciaki i musimy przekazać im kilka ważnych wartości, których jako sportowcy przestrzegamy. Chyba jesteśmy dorosłymi facetami i potrafimy to zrobić, co? – spytał, podpierając się pod boki. Wszyscy popatrzyli po sobie i pokiwali zgodnie głowami, co wywołało szeroki uśmiech na twarzy Heinza. – No, to ruszajcie dupy i miejmy tę szopkę z głowy.
Każdy ruszył się z miejsca i skierował w stronę korytarza. Orszak przebierańców zamykał sam Święty, który naciągnął na uszy ogromną czapkę i z ciężkim westchnięciem zarzucił na plecy jeszcze większy worek.
- Gregor, tylko bądź miły, to małe dzieci – poprosił Heinz, zatrzymując się w drzwiach. Schlieri obruszył się nieco i spojrzał na trenera z wyrzutem.
- Przecież ja zawsze jestem miły!
- To bądź… Milszy.
Ta sugestia wcale nie zabrzmiała dla Gregora lepiej. Przewrócił oczami, westchnął po raz setny tego popołudnia i opuścił bezradnie ramiona.
- Ho, ho, ho, kurwa.
- Święty Mikołaj tak się nie wyraża.
- W mojej interpretacji Czerwony nie certoli się z niegrzecznymi bachorami, a tym, które jadły szpinak i odrabiały lekcje, wręcza Red-Bulle, okej? – odparował Schlierenzauer i wyminął Kuttina.
- Gregor!
- Przecież żartuję! – odkrzyknął przez ramię.
A gdy zostawił Heinza za sobą, uśmiechnął się pod nosem.
On miałby nabroić? On? Gregor? I to w Boże Narodzenie?
Chyba musiałby mocno upaść na głowę…
…by nie wykorzystać sytuacji.

*


Choinka była wielka i ciężka. Co prawda pachniała obłędnie, ale nie miało to większego znaczenia w obliczu wniesienia jej na piąte piętro budynku, w którym – na nieszczęście – rano zepsuła się winda. W dodatku miała bardzo twarde igiełki, które co chwila wbijały się w dłonie lub twarz, a to sprawiało, że Didl miał ogromną ochotę wyrzucić ją przez okno na półpiętrze i przyozdobić światełkami kaktusa.
Ale nie dał się!
Obiecał, że przyniesie najpiękniejsze drzewko, jakie znajdzie w tej części Tyrolu. I znalazł. Zajęło mu to kilka długich godzin, ale nie żałował poświęconego poszukiwaniom czasu. Załadował choinkę do samochodu, przewiózł na drugi koniec Steinach am Brenner i teraz pozostało mu już tylko wciągnięcie jej do mieszkania.
On nie da rady?
- Jeszcze jeden malutki schodeczeeeek… Jeszcze tylko kilka metróóóóóów…
Na całe szczęście drzwi od mieszkania były otwarte. Nacisnął łokciem klamkę i wszedł do środka.
- Już jesteeeeeeem! - krzyknął od progu i jak zwykle potknął się o wystający dywanik, przez co po raz tysięczny tego dnia wylądował nosem między choinkowymi gałązkami. Zaklął cicho, ale już po chwili dotarł do niego zapach świeżo upieczonych pierników. Od razu mu się polepszyło, a na usta wstąpił szeroki uśmiech.
- No w końcu! – Usłyszał melodyjny głos, którym uwielbiał być witany. Bardzo chciał ujrzeć jego właścicielkę i jej reakcję na świąteczne drzewko, ale niestety było ono tak duże i miało tak szeroko rozrośnięte gałęzie, że zajmowało cały przedpokój.
- Kupiłem nam choinkę! – ogłosił wielce z siebie zadowolony Didl. Ramieniem odgarnął kilka gałęzi i wsadził między nie głowę, aby ujrzeć stojącą w wejściu do kuchni niską blondynkę w różowym fartuchu. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała mu ubrudzoną mąką ręką. – Jak ci się podoba?
- Czadowa! – odparła z zachwytem dotykając igieł. – Ale… Czy aby nie za duża?
- Za duża? – powtórzył Thomas i spojrzał do góry. Przez kilka dłuższych chwil kontemplował nad wymiarami drzewka, jakby dopiero zaczął zdawać sobie z nich sprawę, po czym machnął ręką. – A skąd! Postawimy ją w salonie, tam jest dużo miejsca!
Godzinę później po morderczej gimnastyce, dziesiątkach konfiguracji i jednej pękniętej donicy, choinka w końcu zajęła należyte jej miejsce pomiędzy stolikiem z telewizorem a komodą. Ustawianie jej niemal doprowadziło Didla do stanu paniki. W pewnym momencie naprawdę chciał wcielić w życie plan z kaktusem, ale na szczęście nie był w tym słodkim nieszczęściu sam. Co prawda drzewko zamiast w donicy, stało w wielkim garnku, ale prezentowało się naprawdę imponująco.
No, może poza jednym, drobnym szczegółem…
- Jest za duża.
Chcąc-nie chcąc, Thomas musiał przytaknąć. Oboje stali z zadartymi głowami, wpatrzeni w uginający się pod sufitem wierzchołek choinki, nie wiedząc, jak rozwiązać ten problem.
- Może pójdę do sąsiada po piłę? – zaproponował Didl.
- Bez sensu. Nie wyciągniemy jej już z garnka, a poza tym więcej będzie z tego bałaganu, niż efektu. Czubka też nie spiłujemy, bo jak to będzie wyglądać?
- Gorzej niż teraz?
- Lepiej też nie będzie.
Thomas westchnął, a jego ramiona – do tej pory naprężone i pełne gotowości – opadły. Bardzo chciał, aby podczas tych pierwszych wspólnych świąt wszystko było idealne. Wiedział, że jest na to szansa, o ile sam włoży maksimum starań w to, aby znów nie poszło tak, jak zazwyczaj bywało w jego przypadku. Zdawał sobie sprawę z własnych możliwości i tendencji do psucia większości rzeczy, których się tykał. Zwłaszcza, gdy kierowały nim dobre intencje. Po prostu im bardziej się starał, tym gorsze były tego skutki.
Powoli zaczęło ogarniać go wrażenie, że i z choinką nawalił.
- Ale wiesz co? – odezwała się, sprowadzając na siebie wzrok Didla. Jej roziskrzone spojrzenie było utkwione w choince i zdawało się promienieć z każdą sekundą. Poza tym uśmiechała się – szeroko i tak, jak za każdym razem, gdy miała jakiś pomysł. A ona nigdy nie miała złych pomysłów. – To wciąż jest najwspanialsza choinka na świecie. Bo to NASZA choinka, Pimpku. – Podniosła głowę i popatrzyła na niego z zachwytem. On również nieco pojaśniał na twarzy, bo uwielbiał przezwisko, które dla niego wymyśliła.  – Trochę ją podrasujemy i nikt nawet nie zauważy, że trochę się zgina.
Nim zdołał coś powiedzieć, wybiegła z pokoju, by po chwili wrócić z kartonem wypełnionym kolorowymi lampkami. Ewidentnie podekscytowana podała je Thomasowi.
- Masz bardzo ważne zadanie, polegające na rozplątaniu ich.
- A ty?
- A ja idę po pierniki. Powiesimy je!
Swego czasu Didl sądził, że wygrana Turnieju Czterech Skoczni to jego największy sukces na każdej możliwej płaszczyźnie i już nic lepszego mu się nie przytrafi. Przekonanie, że raz coś mu się udało i na tym koniec, trzymało się go przez bardzo długi czas. Twierdził, że ma podstawy ku takiemu myśleniu, a nikomu nie spieszyło się do wyprowadzenia go z błędu. Czuł, że wpada w dołek. Skoki przestały mu iść, a wraz z nimi właściwie wszystko. Tłukł znacznie więcej szklanek niż wynosiła jego standardowa średnia roczna, mylił dni tygodnia, a z nauki gotowania zostało kilka spalonych patelni i wspomnienie długiej nocy na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym.
W dodatku strasznie gryzła go samotność.
Wszyscy dookoła byli w szczęśliwych związkach, trzymali się za rączki i byli po prostu szczęśliwi. Gdy odwiedzał w Seeboden Nelę i Morgiego niemal płakał w poduszkę, bo tak bardzo im zazdrościł, że oboje tacy porąbani, a jednak znaleźli jedno drugiego. On też chciał. Ale potem patrzył w lustro, potem do kosza na kolejny stłuczony kubek, i wmawiał sobie, że najwyraźniej jemu to szczęście pisane nie jest.
Do czasu, aż poznał Barbarę.
Nie każdy odnajdywał w ich pierwszym spotkaniu tę nutę romantyzmu, którą zdecydowanie widział Didl, ale tym bardziej traktował tamtą chwilę jako najbardziej wyjątkową w jego życiu. To był dosłownie moment nad sklepową lodówką i ostatnie opakowanie z mrożonym sznyclem wiedeńskim, po które sięgnęli w tej samej sekundzie. Musiał przyznać, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie wierzył w tego typu bzdury, ale tamta drobna blondyneczka w zielonej kurtce, dresie i sznyclem wiedeńskim w ręku była najśliczniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Zaproponowała wtedy, że to ona zatrzyma mrożonkę, ale w zamian zaprosi go na kawę. Zgodził się i… Cóż, od pół roku Didl ma dziewczynę.
Mina każdej pojedynczej osoby, którą informował o tym fakcie, dawała mu wiele satysfakcji.
Barbara sprawiła, że w końcu w siebie uwierzył. Może wciąż był nieogarniętą kluchą, z której kumple często robili sobie żarty, ale częściej śmiał się razem z nimi, niż przejmował rolą kozła ofiarnego. Właśnie. Nauczyła go dystansu do siebie i do życia. Tak po prostu nauczyła go śmiać się z siebie samego. Nie przypuszczał, że to takie proste. Wniosła do jego życia tyle radości, że nawet nie przejmował się tym, że spadł z Pucharu Świata do FIS Cupu. Po prostu cieszył się samą możliwością i chęcią dalszego uprawiania skoków, a to już coś.
- Didl? Didl!
Głos Barbary wyrwał go z zamyślenia. Zamrugał gwałtownie i spojrzał na blondynkę, która kręciła głową ze znaczącym uśmiechem.
- Pytałam co sądzisz o piernikach? – Uniosła rękę, a z jej palca wskazującego na złotym sznureczku zwisnął dorodny piernikowy prosiak. – Uroczy, nie?
- Wychrumczasty! – odparł Thomas i sięgnął po ciastko. Już był gotowy władować je sobie do ust, ale w ostatniej chwili opamiętał się i spojrzał na Barbarę. – Mogę?
- Dla ciebie je upiekłam!
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Spróbował udekorowanego lukrem piernika i głęboko westchnął, czując ogromne szczęście.
- Jesteś kobietą mojego życia – wyznał z błogim uśmiechem, co spowodowało śmiech Barbary. – Mogę więcej?
- Zostaw trochę na choinkę!
Trzepnęła Thomasa po łapach i podeszła z całym talerzem do drzewka, wieszając na jego gałązkach pierniki, cukierki i plecione gwiazdy. Po kilkunastu minutach było już przybrane i gotowe na Boże Narodzenie.
- Okej, jeszcze tylko lampki… - Didl stanął obok Barbary z przedłużaczem w jednej ręce i wtyczką w drugiej, po czym zerknął pierw na blondynkę, a potem na choinkę. – Gotowa?
- Odpalaj!
Świerk rozbłysnął światełkami, które rozproszyły kolory po całym salonie. Powietrze pachniało piernikami i lasem, a z radia leciała popularna świąteczna piosenka.
- Widzisz? Jest pięknie. – Barbara wspięła się na palce i cmoknęła Thomasa w policzek, po czym objęła go ramionami w pasie. Diethart pokiwał głową z uśmiechem i przygarnął ją bliżej siebie. – Udało nam się!
- To co? Film w nagrodę? – zaproponował, spoglądając na blondynkę, która pokiwała ochoczo głową. – Tylko… Chyba odłączyłem DVD od przedłużacza. Zaraz to sprawdzę.
Barbara usiadła na kanapie, a Thomas na czworaka próbował dostać się do spętlonych ze sobą pod choinką kabli. Nie mógł jednak dojrzeć, który jest który, więc obszedł na około szafkę z telewizorem i tam, uwięziony między ścianą a choinką próbował przełączyć wtyczki tak, aby wszystko ze sobą współgrało. To wyciągnął, to włożył…
- Naprawiłem! – wykrzyknął triumfalnie i zaczął się wycofywać. A wtedy zbyt gwałtownie wyprostował nogę, trącając nią w garnek. – O-oł.
I taki był żywot choinki Didla.

*


Święta, święta, święta… Czym tu się zachwycać? I po co tak wariować? Tylko po to, aby przez dwa dni siedzieć, nie robić nic innego poza jedzeniem i wysłuchiwać marudzenia rodziny? To ani trochę nie brzmi dobrze. Znowu każdy będzie udawał, że żarty wujka Zbyszka są zabawne, a ciotka Grażyna wcale nie irytuje swoją wścibskością. Trzeba będzie robić dobrą minę do złej gry, dużo się uśmiechać i odpowiadać na niewygodne pytania.
A tych ostatnich Dawid bał się najbardziej.
Kopnął kupkę skrzypiącego pod butami śniegu i zatrzymał się na ścieżce tuż za domem w Szaflarach. Westchnął, a obłoczek pary uniósł się w stronę wieczornego nieba. Nie tak wyobrażał sobie tegorocznego święta. Raczej liczył na to, że będą wyglądać tak, jak rok wcześniej. Dwa lata temu też było całkiem miło.
A w tym roku?
W wigilię usiądzie do stołu z całym klanem Kubackich. Standardowo zje dwie porcje barszczu z uszkami, potem rozpakuje kolejny sweter od babci Alicji i aby sprawić jej przyjemność, będzie go nosił przez resztę wieczora. Potem będzie udawał, że wcale nie gryzie go wełna i zaje łzy makowcem, a na końcu weźmie pod ramiona obie siostry i pójdą na pasterkę. W Boże Narodzenie zamierzał się wyspać i złożyć jakiś model samolotu, nim do domu zwali się druga połowa rodziny, która również nie oszczędzi mu wypytywania o najróżniejsze sprawy.
Tyle szczęścia w tych świętach, że dwudziestego szóstego w Zakopanem są Mistrzostwa Polski. A potem od razu pojedzie na Turniej Czterech Skoczni i znów nie będzie miał czasu myśleć o tym, że kolejny raz mu w życiu nie wyszło.
Bo rok temu o tej samej porze nie spacerował tą ścieżką sam.
Uśmiechnął się smutno pod nosem, wspominając tamten dzień. Było zimno i prószył delikatny śnieg, ale wcale tego nie odczuwał. Obok niego, otoczona jego ramieniem szła osoba, dzięki której w tamtym roku po raz pierwszy od dawna poczuł prawdziwą magię świąt. Pamiętał, że dużo wtedy mówiła. Zresztą jak zawsze, ale lubił jej słuchać. Miała różową kurtkę, wełnianą czapkę z pomponem i zmarznięty nos. Dużo się śmiała, zwłaszcza z jego za dużych rękawiczek, które ubrała, gdy jej przemokły od śniegu podczas bitwy na śnieżki. Potem wrócili do jego rodzinnego domu, zrobili gorącą czekoladę i obejrzeli „To właśnie miłość”, bo taką już miała tradycję w każdy przedwigilijny wieczór. Film nawet mu się podobał, choć bardziej skupiał się na jej reakcjach, niż tańczącym na ekranie laptopa Hugh Grantcie. Leżała wtulona w Dawida, trzęsła się ze śmiechu, ściskała jego dłoń i śpiewała „All I want for Christmas is you”.
Po prostu była. I bardzo za nią tęsknił.
Tego, że się rozstali, Dawid nie był w stanie zrozumieć od trzech miesięcy. Już w momencie, w którym zamknął za sobą drzwi jej mieszkania, wiedział, że popełniają największą głupotę. A mimo to nie zrobił nic, aby to naprawić. Nie zawrócił. Nie potrząsnął nią, nie powiedział jej, że to bez sensu; że przecież wcale tego nie chcą. Odszedł. Odeszła też ona. Pozwolili by kilka niepotrzebnych słów przeważyło szalę i rozdzieliło ich. I niech go piorun strzeli, jeśli tego nie żałował. Tego oraz faktu, że wciąż nic z tym nie zrobił. Bał się. Dokładnie tak, jak ona bała się odpowiedzialności za uczucie, które między nimi powstało.
Nie rozumiał. Nie potrafił. Tak, jak nie potrafił przekonać jej, że poczeka na nią tyle, ile będzie trzeba. Ale ona nie chciała. Poprosiła, żeby zniknął.
Był cholernie głupi, spełniając jej prośbę wraz z trzaśnięciem drzwiami.
Dlatego twierdził, że wina leżała po stronie obojga. Jej, bo nawet nie chciała o nich powalczyć. Jego, bo na to pozwolił i po prostu odpuścił.
To tak jakby ktoś przy świątecznym stole zapytał, gdzie podziewa się jego urocza dziewczyna, którą przedstawił rok temu.
Dawid wszedł do domu, zdjął kurtkę i buty, po czym zajrzał do salonu. Zerknął na oglądany przez siostry film, a gdy rozpoznał na ekranie telewizora „To właśnie miłość”, szybko opuścił pokój i udał się do kuchni. Mama właśnie wyjmowała z piekarnika już chyba czwarte ciasto, którego zapach rozniósł się po całym parterze. Przy stole tata mieszał w wielkiej misce jakąś masę, którą co chwila nabierał na palec i z niego zlizywał. Zauważony w końcu przez żonę, oberwał szmatką po ramieniu. Dawid zaśmiał się pod nosem, po czym zamknął kuchenne drzwi i wspiął się po schodach do swojego pokoju. Położył się na łóżku i utkwił wzrok w suficie.
Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że to będą bardzo samotne święta. Spędzi je wśród rodziny, ale będzie czuł, że kogoś brakuje. Nie kogoś. Jej. I ogromnie go to przytłaczało, bo bardzo chciał, aby znów tu była. Aby wywracała oczami, podkradała jego bluzy i oglądała z nim ten cholerny film, a potem obudziła w wigilijny poranek i kazała zawieźć się z powrotem do Krakowa. Potem przyjechałaby na mistrzostwa do Zakopanego, a następnego dnia pożegnała przed odjazdem do Oberstdorfu. I byliby szczęśliwi.
A tak? On był w Szaflarach, ona w Krakowie. Nawet nie wiedział, co u niej słychać i czy wszystko w porządku. Chciał wiedzieć, czy myśli o nim tak, jak on myślał o niej. I czy też czuje, że to Boże Narodzenie będzie kompletnie beznadziejne?
Westchnął i przymknął oczy, zdając sobie sprawę, że wcale nie chce, aby to tak wyglądało.
Że niby w święta zdarzają się cuda?
Cóż, chyba trzeba im trochę pomóc.

*


Poranek wigilijny w mieszkaniu Lilki zawsze oznaczał pakowanie prezentów. Wtedy też całą jej sypialnię pokrywały kolorowe papiery, wstążki, tasiemki i kokardki. Lubiła cały ten proces oklejania podarunków i bardzo starała się, aby wszystko wyglądało pięknie pod choinką w salonie rodziców. Poza tym obdarowywanie rodziny i bliskich zawsze sprawiało jej wiele radości.
Z głośników płynęły świąteczne piosenki, które znała niemal wszystkie na pamięć. I choć milionowa wersja „Last Christmas” działała jej już na nerwy i tak raniła uszy wszystkich sąsiadów swoim śpiewem. Jakoś lepiej jej się przy tym pakowało.
Właśnie skończyła obwiązywać wstążką masażer do stóp, który po południu planowała podrzucić Ninie. Podpięła wizytówkę i obejrzała paczkę z każdej strony, a gdy uznała, że wykonała dobrą robotę, odłożyła ją na łóżko do reszty zapakowanych już prezentów. Podliczyła je i stwierdziła, że brakuje jednego. Prędko przeanalizowała wszystkie podarunki, które do tej pory przewinęły się przez jej ręce.
- Rany boskie, babcia! – krzyknęła sama na siebie i uderzyła się z otwartej dłoni w czoło.
Otworzyła szafę i zaczęła szukać w niej zestawu kosmetyków. Nie pamiętała, na którą półkę wrzuciła go na początku grudnia, więc musiała wyrzucić na ziemię niemal połowę ubrań. Bałagan na podłodze robił się coraz większy, a prezentu dla babci wciąż nie było! Ani na najwyższej półce, ani na najniższej…
Za to znalazła coś innego.
Poczuła nieprzyjemny ciężar w klatce piersiowej, gdy jej dłoń odnalazła duży karton, na którym zebrała się duża warstwa kurzu. Wyciągnęła go i ułożyła na kolanach. Radosny, świąteczny nastrój nagle uleciał jak za pstryknięciem palców, a głos George’a Michaela nie wywołał żadnej emocji. Zacisnęła usta, czując, że zbiera jej się na płacz. Nie sądziła, że prezent, który miał nie trafić do jego adresata, wywoła w niej takie poczucie winy.
Trzy miesiące temu zawaliła po całej linii. Zrozumienie, że popełniła ogromny błąd nie zajęło jej zbyt wiele czasu. Właściwie już następnego ranka, gdy obudziła się w dużej, męskiej bluzie, z policzkiem przytulonym do mokrej poduszki, poczuła, że to nie jest to, czego chciała.
Wystraszyła się. To, co owszem, nazywała związkiem dwójki ludzi, którzy lubią spędzać ze sobą czas, przerodziło się w coś głębokiego, poważnego, zobowiązującego. A ona bała się tego. Bała się miłości, która już raz ją zawiodła. Bolało długo i mocno, nim zapomniała, a wtedy obiecała sobie, że już nigdy nie pokocha; że nie przywiąże się uczuciowo do żadnego mężczyzny. Tak, chciała z kimś być. Tak, potrzebowała mieć przy sobie kogoś, kto ukryłby ją przed całym światem i sprawiał, że czuła się wyjątkowo. Ale nie chciała tej osoby kochać.
Tylko co miała zrobić, gdy okazało się, że już za późno? Poprosiła, aby odszedł z przeczuciem, że tak będzie lepiej, ale wcale lepiej nie było. Nie wiedziała jednak, jak to naprawić. Było jej cholernie głupio odwrócić całą tę sytuację i powiedzieć mu, że chce go w swoim życiu tak, jak on chce jej; że boi się, ale mimo wszystko mu ufa. Chciała, aby wrócił, ale bała się go o to poprosić. Minęły już trzy miesiące. Wystarczająco długo, by przyzwyczaić się do swojego braku.
Westchnęła, wpatrując się w model samolotu. Kupiła go jeszcze na wakacjach, wygrywając po kilku godzinach licytacji aukcję na Ebayu. Bardzo jej na nim zależało, bo wiedziała, że o takim marzył. Miał go dostać pod choinkę. Wygląda na to, że nie dostanie go wcale.
Lilka pociągnęła nosem, otarła policzek i schowała karton z powrotem na dno szafy, zakrywając go starym kocem. Sięgnęła za to na półkę obok i wyciągnęła z niej poszukiwany prezent dla babci. Wyrzuciła więc ze swojej głowy samoloty i rozwinęła papier na podłodze.
I don’t want a lot for Christmas, there is just one thing I need. I don’t care about the presents underneath the Christmas tree!
Prędko odzyskała nastrój i już po chwili oklejała podarunek, jednocześnie śpiewając z Mariah Carey swoją ulubioną świąteczną piosenkę. Nie szczędziła gardła, wydobywając z siebie tony zdecydowanie zbyt wysokie, jak na jej możliwości, ale dzięki temu prędko zakończyła pakowanie. Zawiązała zgrabną kokardkę na ostatniej paczce i spojrzała z dumą na całe swoje dzieło. Dokładnie w tym samym momencie Mariah dotarła do kluczowego fragmentu swojej piosenki.
A Lilka… A Lilka nie przepuściła takiej okazji.
- All I want for Christmas… IS YOUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU! – wypiała, absolutnie narażając się na pęknięcie bębenków nie tylko swoich, ale i wszystkich sąsiadów.
Wyraźnie z siebie zadowolona wzięła głęboki wdech i włączyła piosenkę od nowa. A potem usłyszała dzwonek do drzwi, więc tylko wywróciła oczami. Zapewne sąsiadka z góry przyszła poinformować, że ma dość jej wycia i zaproponować Lilce, że skoro tak bardzo lubi śpiewać, to powinna dołączyć do kolędników.
Ale za drzwiami wcale nie stała stara jędza spod czwórki.
Za drzwiami stał Dawid.
Lilka zastygła w miejscu, wpatrując się w Kubackiego. Delikatnie uniósł kącik ust, zapewne w reakcji na jej szok, ale nic nie powiedział. Tak jak i ona. Próbowała odnaleźć słowa, którymi mogłaby przerwać panującą między nimi ciszę, ale w głowie – chyba pierwszy raz w życiu - miała kompletną pustkę. Musiała jednak odzyskać na chwilę utracony rezon. W ostatnim czasie okazała zbyt wiele słabych uczuć.
Ściągnęła brwi i oparła rękę o biodro.
- A ty tu czego? – spytała, siląc się na swój naturalny, lilkowy ton.
Dawid westchnął i opuścił bezradnie ramiona, posyłając jej zmęczone, ale głębokie spojrzenie. Spojrzenie, pod którego ciężarem Lila poczuła, że maleje. Wyrzuty sumienie znów się obudziły, strącając z jej twarzy fałszywą pewność siebie.
- Bo… Bo ja też… - Zaczął dość nieporadnie Dawid, sunąc rozbieganym spojrzeniem pod twarzy blondynki. Wstrzymała oddech. – Ja też wszystkim, czego chcę na święta, jesteś ty.
Lilka nigdy nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem ktoś taki, jak Kubacki jest w stanie poruszyć w niej najbardziej skrywane uczucia. Nie wiedziała jak to się stało, że on, ten sam, który od samego początku ich znajomości stanowił dla niej kumulację wszelkich nieszczęść, przedostał się tak głęboko. Świadomie, czy nie, wywoływał w niej stany, których nikt inny nie potrafił. Wzruszał ją, wytrącał z jej rąk argumenty, zaskakiwał ją, sprawiał, że czuła dobry strach.
Ale przede wszystkim otworzył jej serce.
- Daj spokój, Lilka – westchnął, opuszczając bezsilnie ramiona. Wydawał się czymś bardzo zmęczony. – Przecież oboje wiemy, że nie jest tak, jak być powinno.
Zacisnęła usta i wzięła głęboki wdech. Chciała kiwnąć głową, ale nie mogła.
- Wróćmy do tego, co było – zaproponował cicho. – Na starych warunkach, albo nowych, nieważne. Po prostu wróćmy. Wróćmy do siebie.
- I niby jak ty to sobie wyobrażasz? – mruknęła, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Na pewno normalnie nie będzie… Ale przecież nigdy nie było, prawda? – Westchnął, posyłając je zbolałe spojrzenie. – Lilka, tęsknię za tobą. Ani przez chwilę nie sądziłem, że to minie i chyba nawet nie chciałem aby kiedykolwiek minęło. Przepraszam, że zgodziłem się odejść. Przepraszam, że ci wtedy uległem, zamiast pokazać, że to najgorsze z możliwych wyjść. Nie wiem dlaczego myślałem, że dzięki temu będziesz szczęśliwsza, skoro to w ogóle nie miało sensu. Przecież chcieliśmy być razem, więc dlaczego zamiast przetrwać trudny moment i zaufać sobie jeszcze bardziej, po prostu odpuściliśmy? Żałuję tego. Żałuję tych trzech miesięcy osobno i nie chcę kolejnych trzech. Rozumiesz? Nie chcę kolejnych trzech miesięcy, ani kolejnych świąt bez ciebie.
Przeskakiwała spojrzeniem po jego twarzy, która z każdą sekundą wydawała się spokojniejsza. Nawet kąciki jego ust wciąż się unosiły, a wzrok otulał jej twarz przyjemnym ciepłem. Choć sama wciąż czuła na sobie ciężar szoku, nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że chyba właśnie na to czekała.
- Oszalałeś – szepnęła w końcu.
Dawid wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieco bezradnie.
- A ty nie?
Nie odpowiedziała. A Dawid? Dawid wydawał się tego dnia najbardziej zdeterminowanym człowiekiem na świecie.
- Chciałem przynieść ci jakieś kwiaty, ale nie znalazłem żadnej otwartej kwiaciarni, więc… - Urwał i wystawił rękę przed siebie.
- Więc przyniosłeś mi jemiołę? – wydusiła z siebie, spoglądając to na gałązkę, to na Dawida. Pokiwał niepewnie głową i uśmiechnął się z lekkim zawstydzeniem. – A niech cię Kubacki…
I nim Dawid zdążył unieść brwi, chwyciła go pod gardłem za kurtkę, przyciągnęła do siebie i mocno pocałowała. A potem wciągnęła go do mieszkania i trzasnęła drzwiami, pozostawiając za nimi wszelki strach i wątpliwości.

*


Tegoroczne Boże Narodzenie miało być dla Kamila i Ewy szczególne. Po raz pierwszy spędzali je w swoim nowo wybudowanym domu – na własnym gruncie i wśród swoich ścian. Postanowili więc, że uczczą to w najbardziej wyjątkowy z możliwych sposobów – zorganizowaniem wigilii. Od samego początku wiedzieli, że nie będzie to proste zadanie, ale byli zmotywowani, pełni chęci i tak po prawdzie szczęśliwi, że mogą zaprosić rodzinę na święta do ich własnego domu, na którego budowę tak długo czekali.
Cały budynek, a także ogród przyozdobili światełkami, wewnątrz stawiając na proste, acz wyraziste dekoracje. W salonie ustawili wysoką jodłę, której zapach roznosił się po wszystkich pomieszczeniach. Pod jej gałęziami znalazło się wiele prezentów, których poszukiwania zajęły im sporo czasu i przygotowań. Natomiast stół, który nakryto dla czternastu osób wraz z dodatkowym talerzem dla zbłąkanego wędrowcy, pokryło dwanaście potraw, które przygotowywali we dwoje z nadzieją, że wszystko będzie smakować choć w połowie tak dobrze, jak w ich rodzinnych domach.
Z wielkimi nadziejami, ale i malutkim stresem oczekiwali tej najważniejsze kolacji w roku.
I chyba mogli po wszystkim stwierdzić, że udało im się naprawdę dobrze.
Atmosfera była ciepła, rodzinna, wniesiona do ich domu wraz z uśmiechami rodziców i rodzeństwa. Półmiski szybko pustoszały, prezenty były trafione, a kolędy odśpiewane głośno i niezbyt czysto, co było powodem dodatkowego śmiechu. Później wszyscy razem udali się na pasterkę i… koniec.
Pierwsza wigilia w domu państwa Stochów przeszła do historii jako udana.
- Nie jesteś zmęczony?
Ewa weszła do salonu i postawiła na niskim szklanym stoliku dwa kubki gorącej herbaty z miodem i cytryną. Kamil zerknął na nią z kanapy, pokręcił głową i przesunął się, robiąc miejsce żonie. Już po chwili leżeli oboje w swoim własnym salonie, słuchali kolęd w wykonaniu góralskiego chóru i cieszyli własnym towarzystwem.
- Napracowałaś się. – Objął blondynkę i przesunął dłonią po jej odsłoniętym ramieniu.
- Oboje się napracowaliśmy, ale było warto.
- Tak, było – powtórzył, uśmiechając się smutno pod nosem.
A mimo to czegoś brakowało. Wiedzieli o tym oboje, choć obiecali sobie, że na czas świątecznych przygotowań, nie będą o tym myśleć i rozmawiać. Woleli zachować wewnętrzny spokój, odłożyć na bok smutek w tak radosnym okresie i po prostu cieszyć się tymi kilkoma dniami podczas sezonu, które mogli spędzić wspólnie z rodziną. To było dla nich najważniejsze i byli co do tego zgodni. Zresztą jak we wszystkim.
Ale gdy minął dzień, na który czekali najbardziej. Gdy wszyscy odeszli od stołu i wrócili do siebie. Gdy Kamil i Ewa zostali sami, tylko we dwójkę w tym wielki domu, oboje poczuli przygnębiającą pustkę, odbijającą się od ścian.
- Uda się – szepnął tak cicho, jakby bał się, że wypowiedzenie tak pobożnego życzenia na głos może sprawić, że się nie spełni. – Jeszcze się uda.
Poczuł, jak Ewa mocniej się w niego wtula, pragnąc, by zapewniał ją o tym każdego dnia. Wierzyła mu. Wierzyła mu we wszystko. Nawet w słowa, które powtarzał od kilku lat.
- Za rok nie będziemy już sami.

*



Chwile. Krótkie, ale wypełnione ciepłem i spokojem. Chwile, gdy nie musisz biec, próbując nadążyć za codziennością lub uciec przed zmartwieniami. Chwile, gdy możesz zatrzymać się, wziąć oddech, uspokoić się i po prostu odpocząć. Takie, gdy jedyne, co się liczy, to bliskość drugiego człowieka i świadomość, że jesteś wśród ludzi, których kochasz. Chwile nieulotne. Chwile, których wspomnienie już zawsze będzie ogrzewać. Chwile wyjątkowe. Chwile spędzone razem.
Chwile, które chwytam i których doceniam każdą sekundę.
Chwile takie jak ta.
Jest cicho i ciepło, choć za oknem nareszcie pada śnieg. Z głośników płyną spokojne, świąteczne melodie, a powietrze pachnie cynamonem i pomarańczą. Pod policzkiem słyszę i czuję bicie serca. Otoczona ramieniem co jakiś czas zaciskam wplecione w ciepłą dłoń palce i uśmiecham się, gdy usta dotykają mojego czoła. Oddychamy w tym samym rytmie, spokojni i senni. I cieszymy się tą chwilą – wspólną, tylko naszą.
26 grudnia powoli zmierza ku końcowi, tak jak i Boże Narodzenie. Nasze czwarte Boże Narodzenie, choć dopiero drugie, które spędziliśmy wspólnie, a właściwie pierwsze, odkąd jesteśmy razem. Rok i dwa lata temu pojechałam na święta do Polski, chcąc nadrobić wszystkie te, które straciłyśmy z mamą na bezsensownych kłótniach. W tym roku zostałam w Austrii. Wigilię spędziliśmy u państwa Morgensternów, w pierwszy dzień świąt przyjechał do nas tata, a dziś świętowaliśmy czwarte urodziny Lilly..
- Nie mogę uwierzyć, że jest już taka duża – szepnął Thomas, przerywając ciszę. – Dopiero się urodziła, była taka mała i mieściła się w moich dłoniach, a teraz ma już cztery lata.
- Nim się obejrzysz, będzie mieć czternaście. – Roześmiałam się, opierając podbródek na jego klatce piersiowej. Otworzył oczy i uśmiechnął się z niewielkim smutkiem.
- Strasznie szybko ten czas leci. – Westchnął, pocierając dłonią moje plecy. – Czasem mam wrażenie, że zaledwie chwilę temu wiozłem cię tutaj z Klagenfurtu.
Uniosłam delikatnie kąciki ust.
Trzy lata. Trzy lata temu leżeliśmy na tym samym łóżku w starym pokoju Thomasa w jego rodzinnym domu i burzyliśmy wybudowany przeze mnie mur. Trzymał mnie w ramionach, nie pozwalając mi się rozpaść. Dziś trzymamy siebie nawzajem i chronimy przed upadkiem.
- Cieszę się, że w tym roku zostałaś. – Odgarnął kosmyk włosów za moje ucho i westchnął. – Nie wyobrażałem sobie kolejnej Gwiazdki bez ciebie.
- Wypadało w końcu spędzić święta w naszym domu.
Uśmiechnął się delikatnie, sunąc promiennym spojrzeniem po mojej twarzy.
- Uwielbiam to określenie.
- „Nasz dom”?
Pokiwał głową i przeniósł wzrok na nasze dłonie, stykając je ze sobą opuszkami palców i splatając je. Po jego zmrużonych oczach i ściągniętych ustach było widać, że nad czymś się zastanawia. Byłam ciekawa, czym tym razem mnie zaskoczy i jak bardzo będę chciała go za to zabić.
- Kiedyś zbudujemy własny – odezwał się w końcu głosem spokojnym, ale zapewniającym. – Duży, przestrzenny, z kominkiem i ogrodem. W jakiejś spokojnej, cichej okolicy, poza miastem. Z jednej strony będzie widok na góry, a z drugiej na jezioro Millstatter. I to będzie nasze. Tylko nasze.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy to wszystko mówił. Na jego policzki wstąpił delikatny rumieniec, usta były wygięte w rozmarzonym uśmiechu, a goniące po suficie oczy błyszczały. Palce zacisnął mocno na moich i nie puścił ich ani na moment.
W końcu sam wyrwał siebie z tych rozmyśleń i spojrzał na mnie. Przez cały ten czas nie potrafiłam przestać się uśmiechać, rozczulona jego planami.
- Co? Rozpędziłem się?
- Nie. – Pokręciłam głową ze śmiechem. – Tylko zapomniałeś o komórce za domem dla Didla.
Thomas wywrócił oczami i stłumił parsknięcie, choć wydawał się równie rozbawiony.
- Może powinniśmy pomyśleć nad jakimś rocznym limitem jego wizyt u nas, co? Bo jak dowie się, że ma własny kąt, to jeszcze zechce zamieszkać z nami na stałe.
- Spokojnie, więcej niż tydzień z nami i uciekałby szybciej, niż Fettner przed fryzjerem. Potrafię być naprawdę okropną współlokatorką.
- Coś na ten temat wiem.
- Morgenstern! – warknęłam, kopiąc go w łydkę, na co głośno się roześmiał. – Chcesz coś jeszcze dodać?
- A czy kiedykolwiek usłyszałaś ode mnie, że źle mi się z tobą mieszka? – spytał, zakleszczając moje kolana między swoimi udami, tym samym nie pozwalając mi na kolejne ciosy. Zmrużyłam oczy, posyłając mu groźne spojrzenie, na co uśmiechnął się i spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Właśnie powiedziałem, że chce zbudować dla nas dom, to chyba o czymś świadczy, ty mały furiacie.
Mruknęłam ciche „oj tam, oj tam” i westchnęłam, nim pocałował mnie w szyję, wywołując mój głośny śmiech.
- Przestań, bo obudzimy wszystkich – sapnęłam wciąż się śmiejąc i próbując jakoś go z siebie zrzucić. – Thomas!
- Mogliśmy wrócić do mieszkania – mruknął niechętnie z nosem wciśniętym w mój dekolt. – Już dawno biegałbym za tobą w samych gatkach.
- Ale twoja mama zaprosiła nas na kolację, a dobrze wiesz, że ostatnio mamy dla twoich rodziców mało czasu.
- Moja mama po prostu nie lubi ciszy w domu – westchnął i przeturlał się na swoją połowę łóżka, podkładając ramiona pod głowę. – Zwłaszcza w święta.
Wsparłam się na łokciu, posyłając mu blady uśmiech, który odwzajemnił.
- Dlatego dobrze, że tu jesteś. Im większa rodzina, tym lepiej.
Wtedy poczułam, że to właśnie ta chwila. Ta najważniejsza, na którą tak długo czekałam, choć sama świadomie odwlekałam ją w czasie. I mimo, że wyobrażałam ją sobie już setki razy, wciąż nie miałam przygotowanego dla niej scenariusza. Po prostu czekałam na koniec świąt i odpowiednią chwilę.
W końcu nadeszła.
- A skoro już o tym mowa… - zaczęłam cicho, czując rozciągające się w coraz szerszym uśmiechu usta. Thomas uniósł brwi i popatrzył na mnie z oczekiwaniem.  Serce mocniej zabiło mi pod piersią, a żołądek wywinął koziołka, więc wzięłam głęboki wdech i oblizałam usta. Nie ma odwrotu. – W następne Boże Narodzenie będzie nas… więcej.
Nie mogłam doczekać się jego reakcji. Zagryzłam wargę, wpatrując się w niego z oczekiwaniem, a on? Przekrzywił głowę i uniósł brew.
- Chcesz zaprosić mamę i brata do Seeboden na święta?
Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu, wypuszczając z ust powietrze. Cierpliwości, Nela, cierpliwości! To Morgenstern, wiadomo, jak z nim czasem bywa.
- Nie, chociaż dzięki za pomysł, na pewno go przemyślę – odparłam i jeszcze raz westchnęłam, czując, że to chyba najtrudniejsza sytuacja ze wszystkich, które nie powodowały u mnie chęci zamordowania go. Cóż, wygląda na to, że jeszcze będzie mi potrzebny. – Thomas… - Chwyciłam go mocno za dłoń i posłałam mu głębokie spojrzenie, poparte delikatnym uśmiechem. – Po zakończeniu kariery powiedziałeś mi, że teraz masz już tylko dwa wielkie pragnienia, pamiętasz jakie?
Zmrużył oczy w zamyśleniu.
- Kupić własny helikopter i założyć rodzinę – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Właśnie. – Pokiwałam głową. – Pierwsze już dawno spełniłeś. Przyszedł czas na drugie.
Napięty wyraz twarzy Thomasa automatycznie zelżał. Kąciki ust opadły, a zmarszczki wokół oczu zniknęły. Chyba nawet wstrzymał oddech i po prostu patrzył na mnie, goniąc spojrzeniem po mojej twarzy.
- Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć, że…
- Nie zamieszkamy w tym domu sami, wariacie.
Musiało upłynąć kilka chwil, nim trybiki w głowie Thomasa wskoczyły w odpowiednie miejsca. A wtedy był już tylko jego krzyk i blisko osiemdziesiąt kilogramów żywej wagi, która mnie przygniotła, jednocześnie tuląc do siebie z całej siły i całując każdy element mojej twarzy. Śmiałam się głośno razem z nim, ledwo łapiąc oddech, ale to w ogóle nie miało znaczenia. Nie w tej chwili. W chwili, w której zaczynał się kolejny ważny rozdział naszego wspólnego życia.
- Od kiedy wiesz? – spytał, na chwilę nade mną zawisając.
- Od ponad tygodnia. Chciałam zrobić ci prezent pod choinkę, ale uznałam, że lepiej poczekać, aż będzie po urodzinach Lilly.
- Cholera, jak ja cię kocham.
Wybuchłam śmiechem, gdy znów zaczął składać pocałunki na moich ustach, policzkach, czole, szyi, aż w końcu dotarł do brzucha, całując każdy jego skrawek.
- Ale w takim razie… - Uniósł głowę i spojrzał na mnie uważnie. – Musimy odrzucić pomysł budowy komórki dla Didla. Potrzebne mi miejsce za domem na zbudowanie rodzinnej K10.
Przed nami coś nowego. Coś, czemu jeszcze kiedyś z pewnością bałabym się podołać. Ale nie teraz. Teraz jest inaczej. Nie ma strachu. A nawet jeśli z czasem się pojawi, to będzie dobry strach, z którym poradzimy sobie we dwoje. Dokładnie tak, jak od samego początku. Nadchodzą duże zmiany. Prawdopodobnie największe w moim życiu, ale cieszę się na myśl o nich i nie mogę doczekać się, aż cały nasz świat zostanie wywrócony do góry nogami.
Ale damy radę.
Stworzymy nasz własny, ciepły, wypełniony dziecięcym śmiechem dom.
I życie zacznie się na nowo.




17 lipca 2017 roku urodził się Andreas Kamil Morgenstern, który otrzymał imiona po dwóch nowych mistrzach świata na skoczni normalnej i dużej (Andreas oczywiście po Koflerze).


* * *


WESOŁYCH ŚWIĄT!
Spóźnione, ale bardzobardzobardzo szczere i prosto z serca życzenia ode mnie dla Was, abyście były zdrowe, szczęśliwe i pełne optymizmu, a wszystkie Wasze marzenia się spełniły!
Z lekkim poślizgiem pojawiam się tutaj z Popaprańcowym, świątecznym jednopartem, który chciałam napisać już odkąd tylko zaczęłam tworzyć Shattered. Przez brak czasu nie wyrobiłam się na święta, przez co musiałam zrezygnować z napisania jeszcze kilku części innych bohaterów (a miało być tak fajnie i symbolicznie dwanaście historii :c), te właściwie wyszły na szybko i oczywiście nie tak, jak chciałam, no ale nic! Są i to mnie najbardziej cieszy.
Ściskam Was bardzo serdecznie, życzę udanego odpoczynku przed Nowym Rokiem i powrotem do codzienności i do następnego przeczytania/spotkania!

22 komentarze:

  1. O mamuńciu! Wrócili! Choć na chwilę, na momencik, przypomnieli o sobie i opowiedzieli co u nich słychać! Nawet nie masz pojęcia, ba, nawet ja nie miałam jak bardzo się za nimi stęskniłam! Chyba nie muszę mówić, że w kupie raźniej i śmieszniej, dlatego przebrana Austriateam wygrała i rozbawiła mnie do łez, wraz z brodą Gregora, rajtkami chłopaków i nieświęcącymi rogami! Święta to magiczny czas i dobrze, że Dawid z Lilką to zrozumieli, że u Stochów powróciła nadzieja, że Didl nie jest sam, ale najbardziej cieszy szczęście w tej szaleńczej i niezrównoważonej parze Nelki i Thomasa i to, że już jest ich więcej, najpiękniej! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejku, jejku, jej!
    Neeelciaaa...!
    Fajniutko, że Lilly się do Neli przekonuje, to chyba nie jest dla małej łatwe. Dla Neli zresztą też nie. Powoli zaczynają stwarzać coś na kształt rodziny.
    I widać że w Morgowym niebie nadal bywa gorąco jak w piele XD. Cóż, przynajmniej się nie nudzą i nie wpadają w rutynę :P.
    Cisną sobie zdrowo XD.
    "Poleciałam na dwudziestosiedmioletniego skoczka z fajnym kaloryferem, a po latach zostałam z przytytą trzydziestką. Mam prawo narzekać" - ten tekst był na tt, ale kocham go z całego mojego serduszka!
    "Człowieku wielkiej wiary, czy ty naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie tak wysoko podnieść nogę?" - NELKA NA PREZYDENTA!
    Podoba mi się ta pewność Morgiego, że tak czy siak odnaleźli by wspólną drogę. to takie urocze, takie... takie morgonelkowe. Że w końcu jest dobrze, a on wiedział, że będzie, prędzej czy później. A Nela nie ułatwiała, to fakt (sam też bez winy nie był, noale).
    PIEROGOWE-LOVE! (pierog[l]ove?)
    "Myśli o tobie zajmują dużo miejsca. Porównywalnie tyle, co ty na kanapie." - czy ja mogę sobie Nelkę pożyczyć, jak będę musiała komuś napyskować? XD
    Lilly taka ambitna :,)

    GREGOR MIKOŁAJEM?!
    (zbieram się z podłogi, daj mi chwilę)
    (i zapominam cały czas, że Koflerro jest policjantem, halp!)
    "[...] zapiał cieniej niż Diethart po oberwaniu w newralgiczne miejsce z pistoletu na kulki." - a już prawie się pozbierałam z tej podłogi XD.
    Ja mam bardzo bogatą wyobraźnie, weź to pod uwagę, okej?
    "Stary, worek Świętego Mikołaja to jak gardło dziewczyny najlepszego kumpla! Nie zaglądasz do niego!" - Ems, stop! I jeszcze Aigner jako aniołek XD
    ŚWIĄTECZNE ELFY. Moja wyobraźnia wybija mnie w podłogę, przepraszam, duszę się! Pomocy, halo?!
    Dobrze, że Kuttin panuje nad swoją trzódką, bo by zaraz tutaj zrobili świąteczne pobojowisko. Ale trener zawsze na posterunku!
    " Bo mam jajościsk" - Hajbeczku, jakże cię amtka wychowała?! Bez takich szczegółów mi tu proszę!
    "- Ho, ho, ho, kurwa.
    - Święty Mikołaj tak się nie wyraża.
    - W mojej interpretacji Czerwony nie certoli się z niegrzecznymi bachorami, a tym, które jadły szpinak i odrabiały lekcje, wręcza Red-Bulle, okej?" - śmieszne jest to, że ja w sumie Redbulla nigdy nie piłam, a jeden jest w lodówce od miesiąca i nie mam go kiedy wypić XD.
    I chyba już współczuję tym dzieciaczkom niewątpliwej traumy, która ich czeka.

    "[...]Didl miał ogromną ochotę wyrzucić ją przez okno na półpiętrze i przyozdobić światełkami kaktusa." - eee tam! Ja ma świątecznego badyla i daję radę! Kaktus też byłby spoko, oryginalnie przynajmniej :P
    Z tą choinką same problemy, eh!
    Ale mi się teraz smutno Didlątka zrobiło :<<<
    Mrożonka. MROŻONKA. To takie didlowe XD. Ale cieszę się jego szczęściem, okej? To w końcu Didl!
    "Wychrumczasty!" - Pożyczam! Będę używać!
    Ups. Mam nadzieję, że Didl jest w całości.
    Bo choinka chyba niekoniecznie. XD. Podobnie jak i pól salonu :P.

    O nieee... Dejvi! :<
    (dlaczego fundujesz mi taką huśtawkę nastrojów no? I ja nadal liczę na "czarne na róż", wiesz? Kiedyś).
    (update: widzę, że mi odpisałaś - i bardzo się cieszę, że może kiedyś. Bo widzę, że powstaje tu jakiś zarys...:D)
    Dejvi! cudom trzeba dopomagać! Więc rusz chudy zadek i zrób coś z tym! Z Lilką konkretnie trzeba!

    Masażer do stóp dla Niny... Mam wrażenie, że najpierw na nią nakrzyczy, ale prezent jej się spodoba :>. I jakoś mnie nie dziwi, że Lilka o babci zapomniała XD.
    O, pudełko. Ups?
    (i George Michael :<)
    LILKA, NOOOO...!
    Jejku, kolejna. Się dobrały z Nelką normalnie! Kopnąć taką w rzyć to mało! Już mi do Dawidka z tym samolotem pędzić! Ja sobie takich smutnych lilkowo-dawidowych świąt nie życzę!
    A sąsiadom na święta kupiłabym stopery do uszu XD.

    CDN (oczywiście, nie mogłam się zmieścić, jakżeby inaczej...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NO KUBACKI! NO O TO CHODZIŁO, PROSIACZKU!
      Dejvi to jest takie urocze stworzonko! Z wrażenia aż mu się gramatyka pokićkała, ale sens ten sam! Jak się Lilka teraz nie złamie to ja tam przyjadę i sama coś jej złamię! Nos na przykład!
      (nie, nie jestem agresywna, wydaje Ci się :P).
      Dawidku, czy mógłbyś mi nie rozkładać serca na kawałki?
      Jemioła :>>>
      No! I to to ja rozumiem!
      Ale prezent ma niezapakowany! :O

      O! Kamiś! I Ewcia!
      Pierwsza wspólna wigilia to ważna sprawa. I fajnie, że im tak dobrze wyszła, choć pewnie nie było lekko ją przygotować dla tylu osób.
      A tak końcówka...?
      Takie trochę smutne te słowa... ale pełne nadziei.
      Na pewno się uda!
      (znowu mi huśtawkę nastrojów fundujesz, Ems!)

      O i znowu Morgi. To znaczy w sumie to Nelka, ale wiadomo o co chodzi. Czyli klamerka!
      "Byłam ciekawa, czym tym razem mnie zaskoczy i jak bardzo będę chciała go za to zabić." - Nela, zepsułaś chwilę! Choć w sumie nie, to było jak najbardziej w jej stylu! XD
      Nela, czy ty...?
      Nela?
      Matko kochana, ale ten Morgenstern nie kumaty! Naprawdę! Komórki tłuszczowe nie tylko na brzuchu, ale i na mózgu mu się odłożyły, czy jak?
      Ale Didl straci status domowego zwierzątka! Zostanie wujkiem Didlem! To odpowiedzialna rola!
      I kolejny Andreas w skocznym światku :P.
      (cichutko Ci wyznam, że liczyłam, że MorgoNelki się zalegalizują z tej okazji, ale widać jeszcze wiele przed nimi :P).

      12 historii, mówisz? Ja waśnie chciałam napisać, że tak naprawdę to dostaliśmy od Ciebie kilka świątecznych dodatków a nie jeden i to jest cudowne!
      Uśmiałam się, jak już pisałam, denerwowałam i... płakać nie płakałam, bom nieczuły brutal, ale momentami jakoś tak smutno mi się zrobiło :<. Ot wszystkie emocje naraz.
      I to jest piękne, wiesz?
      Dobrze Ci to shattersowe universum się pisze, oby pisało się dalej jak najlepiej <3
      Buźki, weny i spóźnione świąteczne i o czasie noworoczne życzenia najlepszego!
      Uwielbiam, wiesz? :*

      PS: Ten komentarz jest absolutnie bez sensu, ładu i składu, ale prosto z serduszka! <3

      Usuń
  3. Sprawiasz, że jeszcze bardziej zaczynam tęsknić za świętami, choć skończyły się wczoraj. Za tą niepowtarzalną, magiczną atmosferą, której możemy doświadczyć tylko raz w roku. Za czasem, w którym zapominamy o wszelkich troskach, zmartwieniach, codziennych obowiązkach i po prostu cieszymy się chwilą. I choć z wiekiem jesteśmy coraz mniej podatni na wspomnianą wcześniej magię, to jednak zawsze na Boże Narodzenie się czeka, chcąc, by te wyjątkowe dni upłynęły jak najprzyjemniej.
    Wspaniale było choć na moment powrócić do bohaterów Shattered, a zwłaszcza do jednej z moich najulubieńszych fanfickowych par. W ich związku nie wieje nudą, wręcz pokusiłabym się o stwierdzenie, że stanowią dość wybuchowy duet, w końcu oboje mają silne i wyraziste charaktery, ale najważniejsze jest to, że nawet jeśli czasami latają przysłowiowe talerze, to jedno u boku drugiego potrafi odnaleźć potrzebny spokój, bezpieczeństwo, ciepło i zrozumienie. Bo przecież właśnie na tym to wszystko polega - by być dla siebie podporą i patrzeć w jednym kierunku, a nie tylko ładnie razem wyglądać na fotkach wrzucanych na Instagrama czy innego Facebooka. Nela i Thomas mają swój własny świat, swój mały skrawek nieba, własny język rozumiany tylko przez nich. Razem są kompletni. No i wielkie awwwwww, bo Andreas Kamil ;3 W sensie nie chodzi o to, że takie, a nie inne imiona, tylko że nasze Popaprańce doczekają się potomka. To z pewnością nie będzie grzeczne i potulne dziecko, nie z takimi genami ;) A jeśli już zahaczamy o temat Stocha, bo w końcu jedno z imion, które otrzyma mały Morgi jest ukłonem w jego stronę, to mam nadzieję, że okażesz się dobrym prorokiem i że Lahti 2017 będzie dla naszego podwójnego Mistrza Olimpijskiego równie piękne jak Val di Fiemme 2013. A ten Shatteredowy spełni marzenie, które jest cenniejsze niż wszystkie sportowe trofea.
    Kolejna osoba, o której chciałabym wspomnieć to Gregor a.k.a Zły Mikołaj. Cieszę się, że Schlierenzauer z Twojego nowego opowiadania będzie właśnie TYM grumpy Gregorem, bo paradoksalnie takie jego wydanie lubię najbardziej. Zero lukru i wybielania, cały on. Fantastycznie kreujesz i rozumiesz tę postać, tak samo jak calutki Team Austria, który w Twoim wykonaniu jest nie do podrobienia. A skoro już mowa o Austriakach, to także i o Didlu, naszym pociesznym pechowcu i ciamajdzie. Nie znam co prawda żadnej osoby równie "specyficznej" jak Diethart, ale ufam, że takowe faktycznie istnieją :P Chciałabym jednak zwrócić uwagę na inny aspekt - ten fragment pokazuje, że nigdy nie należy z góry zakładać, że czeka nas samotne życie w otoczeniu kotów i że być może do drzwi każdego z nas kiedyś zapuka miłość, choćbyśmy zupełnie stracili nadzieję. Thomas jest tego najlepszym przykładem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na koniec zostawiam sobie Dejviego. Wierzę, że kiedyś uda Ci się zrealizować pomysł opowiadania o dalszych losach jego i Lilki, bo myślę, że nie tylko ja chciałabym poczytać o tym, jak narodziło się ich uczucie. Bez wątpienia Kubacki i Przybylska (mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam nazwisko) są jak woda i ogień. Każde z nich już raz doznało rozczarowania, więc nic dziwnego, że oboje przestraszyli się kierunku, w którym zmierza ich relacja. Ale przecież miłość to coś, czego nie można zaplanować. Ona po prostu przychodzi i nie pyta, czy się na nią zgadzamy. No i znów widać swego rodzaju przemianę Dejviego. Czy dawny Dawid zdobyłby się na odwagę i wziął sprawy w swoje ręce? A czy Lilka, którą znamy z Shattered dałaby się ponieść uczuciu? Uwielbiam tę dwójkę i ściskam za nich mocno kciuki.
      Kurczę, fajny ten onepart, że tak rzucę mało wyszukanym określeniem. Można było się pośmiać, wzruszyć, zadumać, a nawet i minimalnie zezłościć na wiecznie sfochanego Gregora (choć jak już wspomniałam, całkiem go takiego lubię) czy nieporadnych w swych uczuciach Dawida i Lilkę - słowem, można było tutaj znaleźć wszystko. I za to lubię wszystkie Twoje opowiadania - za różnorodność emocji.
      Na koniec również chciałabym Ci życzyć wszystkiego dobrego na nadchodzący rok. Żyj zdrowo, spełniaj marzenia, uśmiechaj się i jak najczęściej zwabiaj do siebie wenę, by mogły powstawać tak cudowne historie jak ta.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. aaaa! jak pięknie! tak pięknie, jak to tylko w święta i w klimacie tego opowiadania. brakowało mi go, choć myślę, że nie tak, jak Tobie. zrobiło się trochę niczym rok temu - wciąż nie wierzę, że czas tak szybko nam ucieka - i wspaniale było do tej przeszłości wrócić, jakkolwiek z tyloma zmianami... małymi lub większymi. jejku, tyle tu wątków, a ja kompletnie nie mam siły się dziś produkować, ale zgodnie ze swoim zwyczajem muszę. przepraszam, jeśli to, co napiszę, będzie kompletnie lipne.

    mam wrażenie, że w tym tekście było wszystko, były chwile beki i chwile smutku, rozstania i powroty, piękna kontynuacja shattered, na którą chyba podświadomie wyczekiwałam. mniej więcej tak sobie to wszystko wyobrażałam i wręcz zastanawiałam się, czy dojdzie do jakiegoś ciążowego, świątecznego wyznania. ono jest niby trochę banalne, ale... rany! tak się ucieszyłam! dziwnie mi sobie wyobrazić nelę w roli mamy, ale myślę, że będzie świetna. i cieszę się, że zaczynają jej się układać relacje z lilly. zdobycie zaufania dziecka jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie się w życiu zdarzają, tak przynajmniej wydaje mi się z doświadczenia. a już szczególnie, gdy jest to tak wyjątkowe dziecko.

    ubóstwiam całą tę bandę w roli świątecznych bohaterów, płakałam przy tym jak dziecko i po raz kolejny podskakuję z przejęcia na myśl o tym, że będziesz pisać schlierenzauera!!! zrobiłaś z niego mikołaja!!! to zasługuje nawet i na milion wykrzykników. uwielbiam też elfy. i renifera. no wszystkich uwielbiam. jejku, ems - Ty masz taki wyjątkowy dar do pisania fantastycznych dialogów. uwielbiam je w opowiadaniach sto razy bardziej niż opisy i cieszę się, że tak świetnie, płynnie Ci one wychodzą. zawsze mam wrażenie, jakby to wszystko działo się wokół mnie i dosłownie wyję ze śmiechu. tym bardziej, że posiadasz takie swoje drużyny-kryształy - jedną jest reprezentacja w siatkówce, a drugą właśnie ta zgraja małych psycholi. moja wyobraźnia pracuje teraz bardzo intensywnie i zalewa się łzami, więc może już przejdę dalej, bo mam dziś jeszcze jedno opowiadanie do obskoczenia, a w tym tempie za chwilę dostanę histerii (przepraszam, że tak w kółko powtarzam słowa, ale jako zajebiście leniwa buła nawet nie chce mi się poprawiać tego komentarza i walę z grubej rury bez zastanowienia).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lilka i dawid. no, na to już trochę wyczekujemy, co? i chociaż nie wiem, czy rzeczywiście na serio rozwiniesz ten wątek, to cieszę się, że dałaś nam ich chociaż w takiej małej części. lila trochę mi w tym wątku przypomniała chloe - dawno czegoś takiego nie czułam i na jedną nanosekundę złapały mnie sentymenty. bo to było takie bergerowe, to uciekanie przed jakimkolwiek poważnym zaangażowaniem emocjonalnym. i tak koniec końców to nigdy nie wychodzi. cieszę się, że dawid podjął ten krok i do niej pojechał, bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by mieli być szczęśliwi bez siebie nawzajem. i może ten związek zrodził się niespodziewanie, i może on na początku czuł coś do neli, ale... z lilką się tak śmiesznie, pokrętnie uzupełniają, przynajmniej tak mi się wydaje, na tyle, na ile ich poznałam. więc się cieszę. zresztą nie ma przecież lepszego momentu na pojednanie niż święta.

      co tam dalej? aaaa, pimpek! i barbara! hehehehe XDDDDDDDD no ogólnie zawyłam, bo tu wszystko było jakby ideolo. i sznycel, i choinka, i to, że się zdupiła - jak dla mnie sukces, jako że nie spodziewałam się, że on w ogóle z nią na chatę zajdzie. chyba miłość uruchomiła w nim jakiś większy ogar. wciąż nie na tyle wprawdzie duży, by biedna choinka ustała, ale wciąż brawo pimpek. swoją drogą barbara wydaje się równie... eee... pocieszna jak on... XDDDDD

      stochy. kochane, cudowne, ciepłe i wspaniałe stochy, które zawsze są tak bliskie mojemu serduszku i którym życzę najlepiej zarówno na blogach, jak i w prawdziwym życiu. i niech w następne święta nie będą już sami. wierzę, że nie będą.

      tak się cieszę z tego dzieciaka! i tak się cieszę, że to napisałaś, bo w tym było całe shattered i cała Ty. i dobrze było sobie to przypomnieć. jeśli szesnasty miał dla mnie jakieś wady, to chyba głównie taką, że tak niewiele Ciebie tu było w tym roku. może jakaś poprawa, co?

      najlepszego w siedemnastym!

      Usuń
  5. Kraft lubi rajstopy? On jeszcze pokaże dowódy, że jest facetem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja nadal płaczę. Nie da się opisać mej radości i beki jednocześnie xD Chyba nie zdziwisz się, jeśli zacznę od świnkowego króla i jego wyjątkowej dziewczyny. To taka piękna para. W tym krótkim fragmencie doskonale widać ich miłość, wierność i uczciwość…przedmałżeńską. Kc ich. Są super. Didl wnoszący choinkę dał mi mały zawał, bo bałam się, że spadnie razem z nią ze schodów i tyle będzie ze świątecznej atmosfery. Ale poradził sobie, pimpuś kochany! Cały on! Gdy nikt w niego nie wierzy- udowadnia, że potrafi. „Zdawał sobie sprawę z własnych możliwości i tendencji do psucia większości rzeczy, których się tykał. Zwłaszcza, gdy kierowały nim dobre intencje.” To takie prawdziwe zdanie. Sto procent Didla w Didlu, mając w pamięci szlachetne rzyganie i inne ciekawe historie. Ale za to go kocham. „To wciąż jest najwspanialsza choinka na świecie. Bo to NASZA choinka, Pimpku.”- aż zachrumkałam z miłości. To było TAK SŁODKIE i TAK KOCHANE. Kurcze, no normalnie aż mi się cieplej na sercu zrobiło. Czadowa ta Barbara hehhehe B) Ten opis, jak Pimpkowi nie wiodło się w życiu- smutek totalny. Jak płakał w poduszkę u Neli i Morgo, jak wylądował na Oddziale Ratunkowym. Można by rzeczywiście pomyśleć, że już nic mu w życiu nie wyjdzie. A tu nagle trach! Jedno spotkanie i życie odmienione! To znamienne, że połączyło ich jedzenie. W dodatku mrożonka, która- jak wiadomo- niejednemu w potrzebie głodu uratowała życie. A więc co złączyła mrożonka- jest nie do rozłączenia. „Wniosła do jego życia tyle radości, że nawet nie przejmował się tym, że spadł z Pucharu Świata do FIS Cupu”- czy ja w ogóle musze coś do tego dodawać? Nie ma chyba lepszego opisu miłości. Piernikowy prosiak i inne szczególiki- rozwaliły mnie na łopatki. To było tak słodkie i tak świąteczne, że aż brak słów. Nic tylko chrumkać. Tylko ta biedna choinka na końcu….cóż, widać muszą się jeszcze z Barbarą wiele o sobie nauczyć. xD Ona, że Didlowi nie powierza się takich ważnych zadań, a on, że ważne zadania to nie dla niego xD Ale są super. Kocham ich. Mocno, mocno. I dziękuję za nich bardzo <3
    Nelka i Thomas- jak ja tęęęęęęęęęskniłam. A jednocześnie sobie uświadomiłam, jak to szybko zleciało i poczułam się dumna, że tak sobie z nimi kroczyłam od początku. To tak jakby obserwować dorastanie małych chrześniaków. Czy coś. Wiesz o co mi chodzi xD Spodobało mi się to, że nie narzuciłaś im bardzo szybkiego tempa. Choćby w tej kwestii z Lilly, wiadomo dość delikatnej. Dzięki temu wszystko wyszło spójnie, bez takiego wrażenia, że to całkiem inni bohaterowie niż we właściwiej historii. To ci sami, nadal nieco ostrożni, ale jednocześnie już ze świadomością, że bez siebie nawzajem będzie im trudno. I chyba to jest najpiękniejsze. Morgo się zmienił ( ale nie będę tu już tej kwestii omawiać xD), Nelka się zmieniła. Wydorośleli oboje i mam wrażenie, że teraz już żadne problemy im nie straszne.
    A problemem na pewno nie będzie najsłodsza nowina tych świątecznych opowieści- mały uszolek <3 Kurcze, teraz mam takie fajne poczucie, że jest im dobrze i tak się sama do siebie uśmiecham. To zadziwiające, jak bardzo ta historia we mnie została. Naprawdę rzadko coś takiego mi się zdarza. Jesteś wielka, Ems! Bądź z siebie dumna i jednocześnie nie bój się nowych pomysłów- po takiej historii jesteś w stanie pisać naprawdę wielkie rzeczy. No.
    Lilka i Dawid to taka…ludzka para. Biedny, samotny Kubacki w święta, ona pakująca prezenty. Ogromnie spodobało mi się to, że Dawid wziął sprawy w swoje ręce. Nie czekał na żaden świąteczny cud, nie wzdychał do zdjęć- zachował się jak prawdziwy facet. I chyba to daje największą nadzieję ich relacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kamila i Ewki było mi tak szkoda  Niby masz wszystko, ale potem boleśnie uświadamiasz sobie, że czegoś brakuje. Albo raczej kogoś. Zwłaszcza w taki czas, kiedy wokoło wszyscy ogłaszają pierwsze święta we trójkę, pełno biegających za Mikołajem dzieciaków. Ale wierzę, że i oni będą tu szczęśliwi. To kolejni bohaterowie, których tak wykreowałaś, że czapki z głów.
      Piękne to było, Emi. Przejechałaś po całej gamie uczuć i wielkie brawa za to. Ciężko pisze się o stworzonych już kiedyś bohaterach, ale Tobie udało się to cudnie. Jak zresztą zawsze. Dlatego czekam niecierpliwie na Gregora 
      Besos!

      Usuń
  7. Jezu Chryste, potyrałaś.
    Morgonelka na początek. Piękny powrót, piękna kontynuacja ich losów. Bo po tych wszystkich szajsach, problemach, niedomówieniach i tym wszystkim, to wszystko im się tak pięknie układa. I ten mały morgonelek w dużej Nelce, i zaufanie Lilly, to przełamanie. Tak pięknie, o jejku.
    Dawid i Lilka. Dawilka? Czy oni mają już jakąś swoją nazwę? Bo ej, ja czekam też na czarne na róż, bo ja pokochałam shatteredowego dzióbiego i przez shattered dzióbiego w ogóle, no. No i super, że poszedł po rozum pod te swoje blond kłaki i że do niej poszedł i że się im ułoży, bo widać mądrzejszy Dawid niż Lilka. I dopsz.
    Boże, Didlątko, to było takie słodkie i pocieszne i komicznee. Sznycel był wspaniały, i choinka, z którą jakimś cudem się nie wyjebał, jak ją niósł. Ale idealna, prosta, stojąca choinka byłaby nie w stylu Pimpka, totalnie nie. Więc tak jest idealnie i pięknie i wychrumczasto.
    Kamil i Ewa, to jest ta łyżka dziegciu w beczce miodu. Ale trzeba wierzyć, że im się uda. Kurczę, są za piękną parą, żeby nie mieli swojego szczęśliwego zakończenia.
    No i Gregor, tu to kwiczę totalnie. Ja mogę czytać o Gregorku przypalającym wodę na herbatę, jeśli to jest w miarę dobrze napisane. A tu jest napisane świetnie. Kocham♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Emilka, co ty ze mną zrobiłaś?
    Postaram się, aby wszystko, co ty napiszę, było w miarę sensowne i na miarę tego cudownego tekstu, który wrzuciłaś nam pod choinkę. To w ogóle fantastyczne, że przedłużyłaś nam święta o jeszcze jeden dzień, na dodatek TAKIM tworem.
    Zacznę od AUTów. Przez cały fragment miałam uśmiech tak szeroki jak ten Krausa, no bo umówmy się – nie można być poważnym, kiedy zaczynasz pisać o ekipie Heinza. Szczególnie gdy jest to pisanie świąteczne i dostajemy gregorowego Mikołaja i jego świtę, na którą składają się Michi i Kraft w elfich rajstopkach (wyobraziłam to sobie bardzo dobitnie i konkretnie zariczałam), policjant-renifer, Aigner jako anioł i Fettnerix w roli niewiadomokogo. Jestem pewna, że to nie skończyło się dobrze dla rodziców, bo dzieci musiały być wniebowzięte, kiedy dostały po puszce RedBulla.
    Następnie Didl i KAKTUS. Naprawdę na początku byłam pewna, że chciał przyozdobić tymi światełkami coś innego. Trochę mi wstyd za takie myśli, przecież to Didl. Pomijając to, cały ten fragment był niesamowicie ciepły. Pokazałaś nam Pimpusia w jego najlepszej postaci, małej kluchy i kochanego ciamajdy. To było naprawdę, naprawdę fajne. Że Thomas miał dla kogo przytachać tę choinkę. Że ktoś upiekł dla niego wychrumczaste pierniki. Że ta sama Ktosia pokochała go z jego wszystkimi wadami i nie miało dla niej znaczenia, czy skacze w Pucharze Świata czy w FIS Cupie. Didl i Barbara to idealny przykład tego, że każdy ma szansę na prawdziwą miłość i nie jest z góry skazany na samotność i życie z kotami. To było przekochane.
    Dalej dałaś nam Dawida i Lilkę. Święta to czas cudów, a powrót osoby, którą kochamy i pojednanie to takie właśnie cuda. To czas, gdy mówimy drugiej osobie, że ją kochamy, to czas, w którym dajemy drugą szansę i o nią prosimy. To było piękne, Emsik, i mam nadzieję, że kiedyś uda Ci się napisać historię Dzióbiego i Lilki, bo cała wasza trójka na to zasługuje.
    Kolejni byli Ewa i Kamil. Kochane, cudowne i wspaniałe Stochy. Jestem pewna, że jeszcze będą mieli w stu procentach szczęśliwe święta i nie będzie im brakowało nikogo i niczego. Skoro – jak wyżej wspomniałam – Święta to czas cudów, to i u nich taki się w końcu wydarzy. Na pewno.
    A na sam koniec zostawiłam sobie Morgonelkę. Wspaniale było znów wrócić do mojej ulubionej fanfickowo-skocznej pary. Dobrze wiedzieć, że u nich wszystko idzie w dobrą stronę, ale bez wielkich zmian: „Poleciałam na dwudziestosiedmioletniego skoczka z fajnym kaloryferem, a po latach zostałam z przytytą trzydziestką. Mam prawo narzekać.” czy „Człowieku wielkiej wiary, czy ty naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie tak wysoko podnieść nogę?” To było tak bardzo nelkowe i zrobiło mi się cieplutko na sercu, że mogłam do nich wrócić chociaż na chwilkę i dowiedzieć się, jak im się żyje i jak sobie radzą. A chyba radzą sobie całkiem nieźle, skoro Lilka przekonuje się do Nelki, Thomas myśli o zbudowaniu ich własnego domu i już niedługo pojawi się mały Andreas Kamil.
    Piękne to wszystko było. Trochę śmieszne, trochę zmuszające do refleksji – typowo shatteredowe. Dziękuję Ci za te cudowne historie, dodałaś temu poświątecznemu okresowi trochę więcej magii i trochę więcej piękna. I może trochę więcej łez, ale tych dobrych. Dziękuję i ściskam mocno! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. mamusiu! Emilka! ty wiesz, jak ja kocham twoje pisanie, wszystko, co byś napisała, czytałabym z zapartym tchem i płakała sobie w poduszkę. ale kiedy pojawiają się bohaterowie shattered, cały tamten światek, to ja jestem kompletnie rozłożona na łopatki. brakuje mi słów, a moje serduszko jest przepełnione miłością. w uszach rozbrzmiewa radosne chrumkanie itd, itd. w dużym skrócie: wszystko, co jest związane z shattered, jest moim ulubionym!
    ja nie powiem, co zrobiłaś ze mnie już tą pierwszą sceną. bo Nelka, Morgo i Lilly! i fajnie jest to czytać z perspektywy Thomasa, taka odmiana w stosunku do shattered, w którym jednak przeważał nelkowy punkt widzenia. ja to chyba jednak jestem stuprocentową babą, bo uwielbiam, kiedy wszystko jest tak ładnie, miło, tak jak powinno być! tak magicznie.
    a skoro mowa o magii, to DIDL I DZIEWCZYNA! nie no, dobra, przecież to wcale nie jest nic dziwnego, chociaż jak sobie przypomnę Didla shattered'owego, to wydaje mi sie, ze Didl napisał po prostu proszalno-błagalny list to Mikołaja, a ten się ulitował i mu Baśkę zesłał. i fajnie, bo dobrze mu zrobi kobieta u boku!
    partia elfowo-mikołajowa z kolei bardzo działa na mą wyobraźnię, wcale nie chodzi o Michała w rajstopach czy coś. nie. nie. nic. zaraz wrócę, tylko się ogarnę.
    LILKA I DEJW <3 czy mnie dziwi, że te dwie skończone ciamajdy się rozstały? że tyle się nie mogli przełamać, żeby ze sobą porozmawiać, że wszystko naprawić? odpowiedź brzmi nie. nein. no. nope. najważniejsze, że w końcu Dawid postanowił zebrać tyłek w troki i do Lilki pojechać. i, hej, Emilka, kiedy powiesz nam coś więcej o ich wspólnej historii? bo ja czekam, nie zapomniałam!
    RANY MAMUSIUNIU MORGO I NELKA MAJĄ DZIECIACZKA. i nie wyobrażam go sobie inaczej niż jako rudzielca z Thomasowymi uszami. tak się cieszę, że poprowadziłaś ich razem tą, a nie inną drogą!
    Emilka, ja niczego odkrywczego tu nie napiszę, ale napisałaś to w najpiękniejszy, shatteredowy sposób, w którym ja się zakochałam już dawno. jestem słaba w komentowaniu, wyszłam z wprawy, ale wiedz, ze to uwielbiam, że czytam wszystko z zapartym tchem i jak chodzi o komentarze, obiecuję poprawę!
    czekam na Gregora.
    i Lilkę z Dawidem.
    KC
    kuc

    OdpowiedzUsuń
  10. Wlaśnoe lrzeczutalam i o matkoooooooo.
    Muszę ochłonąć i wracam jak najszybciej, mamuńciuuuuuu świąteczni Popaprańcy awwwwww.

    OdpowiedzUsuń
  11. O retuńku! Jak przecudownie było znowu zajrzeć do nich wszystkich! Co prawda trochę przypomniało mi to, jak bardzo za nimi tęsknię i trochę sobie posmuteczkowałam, ale potem przeczytałam o Krafcie w rajstopach i cóż, nie sposób było nie wybuchnąć śmiechem. Shatteredowe AUT-y to najpiękniejsze wydanie AUT-ów w blogosferze, ba, tutaj nawet Krafta można lubić. Chociaż osobiście proponowałbym Manuela na anioła, pasowałby jak ulał XD
    Za to część o Didla jest najbardziej urocza! Taki pocieszny, niezdarny prosiaczek, który wreszcie się zakochał i znalazł sobie dziewczynę. Btw. ich pierwsze spotkanie było tak epickie i romantyczne! W ogóle nie spodziewałam się, że Didl może być aż tak romantyczny. Ale co ta miłość robi z ludźmi. Zmusza ich do szukania najpiękniejszych choinek, dźwigania na własnych plecach i to wszystko tylko po to, aby zobaczyć uśmiech na twarzy ukochanej. Aaa! <3 I to naprawdę nic, że potem przewrócił tę choinką, wszakże liczą się intencje ponoć. XD
    Lilka i Dejvi. Jak dobrze, że ta bożonarodzeniowa aura kopnęła ich w tyłki i się pogodzili. Zwłaszcza, że się kochają. A jak się kochają to powinni być razem, a nie marnować czas przez własny upór i dumę.
    Z kolei fragment o Ewie i Kamilu był smutny. Ale przecież nie każdego święta są pełne w uśmiechy i szczęście. I nie ma tak, że w święta znikają wszystkie problemy i troski. Kurde, bardzo mocno trzymam za nich kciuki, zasługują na to, co najlepsze i oby w następne święte ich dom nie był tak pusty.
    No i Morgonelka, aaaa <3. Będą mieć dzieciaka! Lilly będzie miała rodzeństwo! Jakie to będzie piękne, ich cała rodzinka razem. Poza tym strasznie miło czytało się o tym, jak się przekomarzają. taki najpiękniejszy powrót do dawnych czasów ever.
    Dobra, przepraszam, ten komentarz to taki szajs, że aż mi wstyd. Ale wiedz, że bardzo kc tego jednoparta, kc shatterodowych ludków i kc Ciebie.
    I pisz już tego Gregorego, bo potrzebuję w życiu więcej Twojego pisania!
    <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy już powoli próbowałam się pogodzić z końcem Nelki i Morgiego, Ty serwujesz mi tę przepiękną część, która znowu powoduje, że mam kaca. Bo czuję ich jeszcze w sobie, ich historie, ich miłość i popapraństwo. I nie potrafię pogodzić się z tym, że to koniec i możemy sobie już jedynie wyobrażać, jak popaprany może być ich świat po narodzinach Małego <3

    Dziękuję za szczęście Didla i Kubackiego! Bo to oni rozkochali mnie w tym opowiadaniu najbardziej. Oni pokazali, że to przyjaźń ma największe znaczenie. I chyba dlatego, ja sama będę pod kubackie narty chuchać aby latał trochę dalej, niż wczoraj w Bischofshofen.

    Szkoda mi Ewy i Kamila, ale uda im się, w to po prostu trzeba wierzyć! Bo jak człowiek w coś wierzy do utraty tchu, to to się dzieje! A Kamil, nasz złoty chłopak, ma w sobie tyyyyle wiary, że mógłby góry przenosić.

    Emma, nauczyłaś nas od nowa czym jest miłość i czym jest prawdziwa przyjaźń. I czym jest wiara we własne możliwości. I dziękuję Ci za ten prezent, bo jest najlepszym, najpiękniejszym, co mogliśmy otrzymać...


    A gdybyś miała czas, to i do siebie zaproszę, gdzie dopiero zaczynam:
    sprobujemy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobra. To jak wyznałam już Świętemu Mikołajowi miłość jakieś... Kilka milionów razy to spróbuję skomentować całość i liczę, że ta wredota w mojej głowie się uspokoi, przynajmniej na chwilę, bo to nie ona miała tu chyba grać główne skrzypce.  Tylko najwspanialsze, najkochańsze, choć w dalszym ciągu totalnie popaprane Morgonelki❤️❤️❤️

    Jak przeczytałam to pierwsze 'Tata berek' to pomyślałam, że oni się rozmnożyli. W sumie prorocze się to okazało, ale jednak w tamtym momencie oświeciło mnie, że on przecież ma Lilly. A Ty twierdziłaś, że bałabyś się połączyć ich geny, więc pozostaną przy opiece nad sprawiającą olbrzymie kłopoty wychowawcze trzodą chlewną. No to zrobiłaś niespodziankę, ale o tym może na końcu.
    Cudowne jest to, jak to wszystko połączyli. Wielu ludzi, zaczynając nowe, szczególnie obiecujące związki, odstawia dzieciaki z poprzednich na drugi plan, ograniczając się do alimentów i ustalonych raz na miesiąc wizyt. A tu? Widać, że ta mała jest dla niego najważniejsza, że wypełnia cały jego świat. Myślę, że nie bałby się nawet powiedzieć, iż jest większym sukcesem od wszystkich medali i kryształowych kul. I znowu widać to, przez co tak często miałam łzy w oczach czytając Shattered. Miłość. Taką o której nie trzeba mówić, wyrażać jej tysiącem słów, czy okazywać wielkimi czynami. Ona po prostu jest, choć często przykryta. Buduje zwykłą, szarą codzienność.
    Nela❤️ Bez niej taka sytuacja właściwie nie byłaby możliwa. Bez jej niezwyłego taktu i wyczucia, które widać zawsze (pomijając momenty, w których marzy o pozbawieniu Grega cennych organów). Na początku tej sceny Morgo tulił córeczkę, a ona... Jakby na moment się schowała. Rozumiejąc, że jest ten fragment jego życia, który był przed nią i który zawsze będzie ważny. Ale nie umniejsza tego, co budują sobie razem, a nawet to udoskonala. Fajnie, że nie uciekła od łyżew po skończeniu kariery, tak jak wtedy podczas tej przerwy (która skończyła się moim najkochańszym rozdziałem 19 o obcałowywaniu w Sylwestra❤️), tylko przeniosła to w życie codzienne. Widać, że oboje przez ten czas razem dorośli. Nauczyli się, iż wspomnień się nie wypiera. I że rany mogą się zagoić inną drogą niż ucieczką przed przeszłością.
    Ale coś się nie zmieniło. Popapranie❤️❤️❤️ Jakie to wspaniałe, że ona zamiast jakiś kotków, misi i skarbów, ciągle mówi na niego 'złamasie'. Plus wypomina mu wagę, co jest jeszcze ważniejsze. I wcale bym się nie zdziwiła jakby dostał pod choinkę karnet na siłkę, bo Morgokopterem chyba się jakoś szczególnie kalorii nie pali. Niech Nelka poprosi świętego Mikołaja żeby mu wręczył, świętym się nie odmawia (a ja chyba miałam z nim przestać, nie?). Rozbiłaby mu kryształową kulę na głowie, trzy razy dziennie? No niestety ma tylko dwie. W porywach może po znajomości skorzystać jeszcze z dwóch gregowych i jednej Kamila, ale to chyba i tak o wiele, wiele za mało, aby zaspokoić jest potrzeby. 'To teraz ulepisz mi pierogi na święta'. To ja myślałam, że on się nauczył być romantyczny, a to całe cudowne wyznanie dążyło do pierogów? Niech prosię poprosi. Z pewnością chętnie coś im ulepi. A potem będą mieć bardzo romantyczne święta całe w mące i cukrze (który pewnie pomyli z solą). Albo nie... Przecież Korniszonowi nie wolno się już denerwować, pamiętajmy o tym❤️
    Ale oczywiście nie zapomniałaś, bo Ty nie zapominasz o niczym.. Nie zapomniałaś żeby pokazać tą idealną, walniętą sytuację oczami dziecka, dla którego... Nie jest już taka idealna. Wiadomo, patrząc obiektywnie, lepiej jest mieć dwójkę szczęśliwych kochających rodziców żyjących osobno niż wieczne piekło w domu. Ale maluchy tak na to nie patrzą. Lilly ma już mamę i tatę. I ciężko jej do końca zrozumieć kim w tej układance jest Nela. Może nawet podświadomie uważa ją za intruza, który coś jej odebrał. I żadna miłość, troska ani nic nie sprawią, że w tej drobnej główce to ułoży się szybciej. To jest życie, a nie bajeczka. Potrzeba czasu i drobnych kroczków, takich jak to chwycenie za rękę na lodowisku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby dorosła Lilly była - niezależnie jaką drogą pójdzie w życiu - szczęśliwa, że trafiła jej się przez tą pogmatwaną sytuację rodzinną tak wspaniała nauczycielka. Taka, która nie słodzi, tylko pokazuje, że jeden sukces przypada na tysiące porażek. I jest na to żywym dowodem.

      To teraz iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii❤️�� Skorzystam, że siedzę sama w domu i skomentuję tą scenę, najlepiej KRÓTKO. Nawiasem mówiąc, wiesz że to w dużej mierze przez Ciebie? Ja już serio się mocno zniemczyłam i Auty zaczynały być  trochę taką melodią przeszłości. A potem przyszło Shattered, ponowne oglądanie pod wpływem rozdziałów wszystkich filmików z Vancouver i Soczi... I kurde, znowu jestem totalnie TeamAut, mimo że absolutnie nie toleruję i mam uczulenie na 50% obecnej drużyny narodowej. Ta wredota tak mi znowu do serducha bezczelnie wlazła, że niedługo braknie miejsca na jakichkolwiek innych skoczków. Ale to nie temat komentarza, chciałam tylko zaznaczyć, że możesz się czuć współwinna:p W każdym razie wiedzieli kogo obsadzić jako Mikołaja i kto ma rządzić w tym dziwnym stadzie. Na początku był może zbulwersowany brodą, ale potem podjął się dzielnie tej odpowiedzialnej funkcji. I jeszcze ten wypchany po brzegi brzuch. Gdyby Nelka to zobaczyła, powiedziałaby pewnie, że pożyczy im do roli swojego faceta, żeby oszczędzić na tym elemencie stroju, ale zajmowała się czymś innym, więc Gregi musiał cierpieć. Biedny. Zresztą Michi jeszcze biedniejszy w tych rajtuzach, trauma na całe życie ale nie będę się tu nad nim użalać, bo wyraźnie wyłoniła nam się ostatnio inna ochotniczka do takich celów xD A Krafta nikomu nie szkoda, nawet gdyby go miało co boleć, a jak widać... No, nie trzeba chyba dokończyć. W każdym razie podziwiam Miśka, że znosi to coś.
      Miłość wredoty do dzieci, która się tu ukazała, plus jego zapał do zrobienia im radości są przeurocze. Nie ma co, powinien ćwiczyć tą rolę co roku. Może nawet w Polsce między zawodami. Co prawda jako dziecko bałam się zawsze tych przebierańców i nigdy żadnemu na kolanach nie siadłam, ale w tym przypadku... Dobra, stop:p Bo muszę rozważyć koniecznie pewien fragment 'zapiał cieniej niż Diethart po oberwaniu w newralgiczne miejsce z pistoletu na kulki'. To taka sytuacja miała miejsce? Kofler ćwiczył przed egzaminem w szkole policyjnej, czy to skutki imprezowania z Wellingą w Soczi? Wolę nie wiedzieć. Pewne jest tylko, że zaraz przyleciał do Morgonelek na skargę i... Ciekawy dzień musieli mieć. 'Tylko nie demon' - to tragiczne, utlenione stworzenie raz w życiu powiedziało coś mądrego, z czym muszę się zgodzić. Nie wywołuje się demonów z lasu, nigdy nie wiesz kiedy wylezą i zniszczą Ci Puchar Świata. Plus widoki na twitterze. A końcówka to już mnie na amen rozwaliła. BĄDŹ MILSZY. Wyobraziłam sobie jego minkę w tym momencie. I ja błagam o opisanie tej sceny z dziećmi. Nawet w krótkiej formie. Przecież świat musi to zobaczyć❤️❤️❤️

      My się śmiejemy z Didla, a on serio ewoluuje. Kupił choinkę, która była naprawdę choinką, a nie przykładowo dębem, załadował ją do auta i jeszcze je poprowadził nikogo nie potrącając. Dorasta nam prosiek. Więc nieludzkie jest kurde wymaganie od niego, żeby jeszcze wniósł ją po schodach. I nie marzył o kaktusie. A on i z tym sobie względnie poradził. Jego Baśka musi dostać medal za cudotwórstwo. Choć mimo całego jej zapału, widać, że ich związek jest bardzo świeży i jeszcze nie zna swojego chłopaka. No bo zostawić Pimpka samego z kruchymi dekoracjami i wyjść po pierniki? To jest proszenie się o nieszczęście. Dobrze, że przynajmniej piły w końcu nie pożyczył. Gdyby ten sąsiad mu ją dał to cóż... Mógłby zostać skazany prawomocnym wyrokiem za zabójstwo. Świnkom się ostrych przedmiotów do raciczek nie wkłada. Scena nad sklepową lodówką jest przeboska i gdy próbuję ją sobie wyobrazić to po prostu KWICZĘ.

      Usuń
    2. W każdym razie powinnaś tu zrobić wielkimi literami przypis, że sznycle były prawdziwe i zrobione z KROWY. No przecież nie chciałby jeść własnych dzieciaczków. Nawet na pierwszej randce (bo można to tak nazwać) z miłością życia. I ten finał. Cóż. Świnia pozostanie świnią. I tak ta choinka żyła wyjątkowo długo. A Didl zawsze będzie Didlem życia.  I Didlem imprezy widać też, bo mała Morgonelka w drodze.

      Dobra, jedziemy do Polski, więc teraz ta poważniejsza i krótsza cześć komentarza:) Znowu pokazałaś taką prawdziwą, zwyczajną sytuację. Dwójka ludzi się rozstaje. Kilka dni jest dół totalny, płacze się w poduszkę, nie może pozbierać... Ale czas iść dalej. Czekają obowiązki, znajomi, życie codzienne. Po jakimś czasie wydaje się, że już jest ok. Ale nadchodzą takie momenty jak święta i wtedy nagle wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Dawid ma - wydaje się - wszystko uporządkowane. Nie będzie siedział w święta sam jak palec. Ma rodzinę, plany, konkurs w drugi dzień świąt. Ale ta magia przenika do niego i... I tak myśli o Lilce... O tym, co właściwie zniszczyło ich związek. Dochodzi do wniosków, które są chyba najgorsze ze wszystkiego. Gorsze niż zdrady i inne kataklizmy. Nie doszło do niczego wielkiego. Sami po prostu to zakończyli. Ona strachem, a on brakiem walki. Choć przecież budowali krok po kroczku swoje szczęście i było ono coraz doskonalsze. A tym czasem, nawet nie wie co u niej. Nie odważyli się nawet na świąteczne życzenia przez telefon. I to bardzo nie tak ma być. 'Że niby w święta zdarzają się cuda? Cóż, chyba trzeba im trochę pomóc'. Właśnie. Pewnie nie jedna osoba siedzi w Wigilię, próbuje zajeść tęsknotę uszkami, a tak serio marzy, aby jej nieszczęsna była miłość stanęła w drzwiach, jak w komedii romantycznej. A całkiem możliwe, że to drugie właśnie robi to samo. Tylko obojgu brakuje odwagi, żeby być tą stroną, która ubierze się, wyjdzie z domu i zaryzykuje. Zdecydowanie łatwiej otworzyć drzwi i wpuścić przybysza do środka, więc brawa dla Dejviego.
      Lilką kierował strach. W sumie nie znamy jej tak dobrze, bo w Shattered wyglądała na śmiałą i wiecznie gadającą osobę. A tu widać drugie dno. Zerwała z Kubackim bo... Bała się, że skończy się jak z jakimś jej ex? W sumie ja to rozumiem. Często skutki rozstania ciągną się za nami latami, wpływając na każdą dziedzinę życia, nawet wydawałoby się bardzo odległą od spraw sercowych. Więc, gdy wreszcie wyjdziemy na prostą nie ma po co ryzykować, że ponownie stanie się to samo. Tylko, iż to błędne koło. Bez ryzyka nie ma szczęścia. Dobrze, że chyba to zrozumiała. I ten poryw świątecznej chwili, będzie czymś znacznie większym niż chwila.

      Kamil i Ewka. Takie zobrazowanie nagle życia postaci drugoplanowych jest cholernie ciekawe. Bo to zawsze były takie pomocne duszki, wspierające to Nelę, to Dawida w tym jednym odcinku, który stworzyłaś. Wydaje się, że żyją dla innych, a tu nagle wychodzą ich własne problemy. Bo nie istnieje życie idealne. Każdy ma jakieś własne smutki. Niektórzy po prostu otwierają się na innych i bardziej od reszty świata potrafią je schować. Są serio szczęśliwi. Mają ułożone życie i mają siebie. Ale potrzeba im tego kolejnego etapu, tego który wypełni ich rodzinę. I warto akurat w takich przypadkach wierzyć w świąteczne cuda. I niech Kamyk zostanie ojcem w tym samym roku, co wujkiem swojego imiennika:)

      I wracamy do Morgonelek❤️❤️❤️ Zawsze kochałam w Shattered momenty gdy jej się zbierało na refleksję. Tak jak wtedy przed finałowym występem w Soczi. Ale tym razem to coś innego. Coś pokazującego jak różne znaczenie ma stanie w miejscu. Bo przecież jest w tym samym pomieszczeniu, wręcz w tym samym łóżku co trzy lata wcześniej. A jednak to dwa różne światy.

      Usuń
    3. To miejsce zmieniło się w dom. Dom dwóch popapranych stworków, z którymi nic nigdy nie wiadomo, ale które są najjedyńsze. I lepsze od wszystkich idealnych par. Bo nawet gdy chcą sobą rzucić o ścianę, to nigdy się nie puszczą. I jedno uchroni drugie przed rozpadnięciem na kawałki. Nawet gdy osiągnie już ono to 80 kilo (Nelcia musi uważać, bo sama niedługo troszkę przybierze. Idealny facet. Nawet tyje ze swoją ciężarną dziewczyną). Komórka dla Didla❤️❤️❤️ Czyli bycie w związku nie przeszkadza mu ich nachodzić bez pytania? No tak, pewnie Baśka musi jechać co jakiś czas na urlop od niego. Taki dla poratowania zdrowia. W każdym razie dobrze, że po 'zaprosisz mamę i brata' nie padło jeszcze 'zaprosimy Didla? ' albo w ogóle cały Austria Team. No ja nie wątpię, że panowie by chętnie skorzystali. Ale nie o to chodziło❤️ Wbrew tym wolno zaskakującym trybikom w głowie. Imię Thomas jednak do czegoś zobowiązuje. Nawet gdy jesteś facetem, a nie prośkiem.
      I jakkolwiek to zabrzmi cudownie, że jednak ich rozmnożyłaś, choć mały Andreas Kamil (mimo imion po zacnych facetach) będzie z całą pewnością niezłym charakterkiem. Genów nie schowasz. Aha, ja mam nadzieję, że to serio po Kofim, a nie jakiś twój ukryty plan:D Który co tu gadać, kto wie kurde czy nie jest realny do spełnienia. No ale tu komentujemy, a nie muczymy.
      Nela wie od tygodnia? Czyli Didl się uchlał jakoś na początku grudnia? I musieli go ratować, co miało swoje tradycyjne skutki. Ciekawe dlaczego, tym razem:p (bo jest Didlem).
      Wchodzą na nową drogę. Razem. Połączeni bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I pewnie wielu ludzi, kręci głową, że takie oryginały są razem. Ale popapranie może być siłą. Która sprawi, że przejdą przez wszystko.

      Dobra. Czy ja mam to opublikować? No nie wiem. Ale najwyżej pomiń cześć 'hotkową' i przeczytaj tylko jak mocno kocham Morgonelki. I prosiaki!
      Kocham bardzo mocno. A teraz znajdź wolną chwilkę, otwórz Worda i zajmij się sama wiesz kim:) NIE WELLINGĄ.

      Usuń
  14. Kocham!
    I jestem tu ukryta hotka Koflera i Gregora sa tak cudowni razem z cala kadra Autow...ze slow brakuje...
    I tym bardziej czekam na Gregorowe opowiadanie z ta jego wrednoscia :D
    Dziekuje za Shattered to moje ulubione ff. Bede do niego wracac.
    Cebulina

    OdpowiedzUsuń