TWO FEET STANDING ON A PRINCIPLE
TWO HANDS DIGGING IN EACH OTHER’S WOUNDS
COLD SMOKE SEEPING OUT OF COLDER THROATS
DARKNESS FALLING, LEAVES NOWHERE TO GO
/ Daughter -Still /
*
Wróciła.
Nie
dlatego, że chciała. I nie dlatego, że od jej ostatniej wizyty w kraju minęły
trzy lata. Cały czas szukała jakiegokolwiek powodu, aby tego nie robić i zostać
w miejscu, w którym czuła się bezpieczna. A mimo to, trzymając w jednej dłoni
bilet lotniczy do Monachium, a w drugiej zapalniczkę, nie potrafiła się
wycofać.
Więc
wróciła.
Nawet
nie tęskniła. Poczuła to bardzo wyraźnie, gdy na lotnisku dostrzegła w tłumie
twarz ojca. Postarzał się,
stwierdziła, zaciskając mocniej palce na pasku plecaka i podeszła do mężczyzny.
Pozwoliła mu się objąć i ucałować policzki, samej przejawiając mniej uczuć niż kłoda.
Chyba nie miał jej tego za złe. To po nim odziedziczyła brak wylewności, tylko
czy jeszcze o tym pamiętał? Uśmiechnął się do niej, gdy wsiedli do samochodu. Nowy, w końcu. Zapięła pasy, rozglądając
się po wnętrzu Volkswagena, a potem zerknęła na ojca; na jego całkowicie siwe
włosy, zmarszczki wokół oczu i zwisający podbródek. Prawie całą drogę do domu
zastanawiała się, co jeszcze się
zmieniło?
Waldkirchen,
jak na dość niewielkie miasteczko, posiadało wiele wad. Wad, które pięć lat
temu przegoniły Marion Heinig na zupełnie inny kontynent. Jadąc wąskimi
ulicami, potrafiła wyliczyć wszystkie. Zaczynając od braku jakichkolwiek
perspektyw, a kończąc na tym, że wszyscy się ze sobą znają i z pewnością jej
powrót jeszcze dziś wieczorem zostanie ogłoszony wydarzeniem tygodnia, jeśli
nie miesiąca. Kolejna wada – miasto cierpiało na brak sensacji, więc szukano
ich w domach sąsiadów.
Obserwując
otoczenie, czuła coraz silniejszy skurcz żołądka. Mdliło ją od widoku tych
samych budynków i wylewającej się z każdego kąta rutyny. Dostała odpowiedź na
swoje pytanie. Poza szczegółami, nic się
nie zmieniło.
To
samo pomyślała, gdy zatrzymali się pod domem. Automatycznie ścierpła,
spoglądając przez szybę na pomalowany na biało dom.
Nie
pamiętała jego zapachu, ani koloru ścian w przedpokoju. Zapomniała też o
wystającej zza drzwi szafce, w którą boleśnie uderzyła kością biodrową. Nie
czuła jednak wyrzutów sumienia, nigdy nie była mistrzynią szczegółów. Lekkie
ukłucie w sercu nastąpiło dopiero w momencie, w którym zobaczyła matkę i brata.
O ile Nico, młodszy o dziewięć lat, dorósł i dojrzał, zmieniając się z
chuderlawego szesnastolatka w wysportowanego, dziewiętnastoletniego, młodego
mężczyznę, tak dla matki czas się zatrzymał. Marion pamiętała ten sam surowy
wyraz twarzy i zimne spojrzenie z najdalszych, dziecięcych wspomnień. I nawet
po trzech latach niewidzenia córki, Leni Heinig wciąż tak samo sztywno
przytuliła ją, a chłód bijący od obu pań sprawił, że szybko się od siebie
odsunęły.
Atmosfera
kolacji była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Marion wiedziała, że nie
tylko ona to wyczuwa. Ojciec milczał, skupiony na lecącym w tle jakimś meczu
Bundesligi, Nico gapił się w telefon, a matka przeżuwała makaron, jakby każda
kolejna minuta była dla niej niewyobrażalną męką. Zburzyłam im cały porządek, stwierdziła, wcale się tym nie
przejmując. Była przyzwyczajona do tego, że zazwyczaj nie pasowała do żadnej
układanki. Powrót do domu tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie należy do
tego miejsca.
Nie
należała też do Nowego Jorku.
Gdzie
zatem pasowała?
Próbowała
odpowiedzieć sobie na to pytanie, gapiąc się beznamiętnie w sufit swojego
starego pokoju, zupełnie tak, jak robiła to kiedyś. Łóżko wciąż było tak samo
twarde, a pościel pachniała płynem do płukania do tego stopnia, że kręciło jej
się w głowie. Dałaby wszystko, by móc w tej chwili zapalić, ale nie zdążyła
jeszcze kupić papierosów.
Dlatego
Marion musiała zdusić w sobie chęć zapalenia i jeszcze większe poczucie
beznadziei, towarzyszące jej od momentu wkroczenia na pokład samolotu. To było
jak powrót do nikąd. Niby w rodzinne strony, ale bez żadnych perspektyw.
Waldkirchen gromadziło w swoich kilometrach kwadratowych wszystko to, od czego
Marion chciała uciec, wliczając w to samą siebie. A mimo to znów tu jest, a
każda minuta spędzona w murach domu przybliża ją do tego, co pięć lat temu za
sobą zostawiła.
Nim
zdążyła przywołać najboleśniejsze wspomnienie, w pokoju rozległo się pukanie.
Matka
weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Usiadła w fotelu przy biurku,
naprzeciwko łóżka Marion i przez chwilę patrzyła na córkę w milczeniu. Jej
twarz nie wyrażała żadnych emocji, zresztą jak zawsze. Leni Heinig nigdy nie
dawała po sobie poznać żadnych zmartwień, żadnych smutków, ani tym bardziej
żadnych, nawet największych radości.
-
Dlaczego wróciłaś? – spytała urzędowym tonem, którym zazwyczaj przeprowadzała
wszystkie rozmowy ze swoimi dziećmi. Marion, wciąż wpatrzona w sufit, lekko
wzruszyła ramionami. – Marion, rozmawiaj ze mną. Na litość boską, masz
dwadzieścia osiem lat, nie zachowuj się jak małe dziecko.
Brunetka
cicho prychnęła.
-
Nigdy tak naprawdę nie spytałaś mnie, dlaczego wyjechałam, ale pytasz, dlaczego
wróciłam.
-
Gdybym nie wiedziała, po co lecisz do tego swojego Nowego Jorku, na pewno bym
się tym zainteresowała.
Marion
niekontrolowanie odwróciła głowę w stronę matki, w ostatniej sekundzie zdając
sobie sprawę z tego, że właśnie się zdradziła. Pani Leni patrzyła na córkę
zupełnie niewzruszona wywołanym na jej twarzy zaskoczeniem.
-
Skoro wróciłaś, to znaczy, że już się z tym pogodziłaś? – Kolejne pytanie matki
sprawiło, że Marion zacisnęła mocno usta. – Zapomniałaś o nim?
Oddychała
ciężko, nie spuszczając wściekłego spojrzenia z rodzicielki. Wrzała, ale nie
dlatego, że matka wiedziała. Łzy napływały do jej oczu, bo nie pogodziła się i nie zapomniała.
-
Tak myślałam. – Pani Heinig wstała, a Marion mogłaby przysiąc, że po raz setny
usłyszała w jej głosie rozczarowanie. Kobieta otworzyła drzwi, ale nim wyszła,
obróciła się w stronę córki. Przez chwilę nad czymś się zastanawiała, by w
końcu spojrzeć na nią i westchnąć. – On się żeni, Marion.
Chciała
jeszcze coś dodać.
Nie
zrobiła tego.
Wyszła.
* * *
Mając siedem lat, Marion Heinig
postanowiła, że przez całe życie będzie polegać tylko na sobie.
Dlatego nigdy nikogo nie
potrzebowała. Żyła w swoim świecie, na własnych zasadach, chodziła tylko sobie
znanymi ścieżkami i nikomu nie pozwalała się oswoić. Tak było wygodniej i
bezpieczniej. Rodziców dopuszczała do siebie na tyle, na ile uważała to za
konieczne, czego jej matka nigdy nie potrafiła zaakceptować. Ojciec za to wolał
udawać, że nie widzi problemu i dawał córce wszystko, czego potrzebowała, czyli
święty spokój. Nigdy nie marzyła o rodzeństwie, więc gdy pojawił się Nicolas,
nie potrafiła oswoić się z „intruzem” w domu. Przez dziewięć lat była jedynym
dzieckiem, do czego zdążyła się już przyzwyczaić. Prędko jednak zrozumiała
korzyści płynące z posiadania młodszego rodzeństwa. Nagle uwaga rodziców i
wszystkich dookoła została skupiona na małym bracie, a to dawało jej jeszcze
więcej swobody, której potrzebowała.
Nigdy też nie szukała przyjaciół.
Była paskudną indywidualistką i sama dumnie się do tego przyznawała, choć nigdy
też nie szukała powodów do wychodzenia przed szereg. Nie celowała w bycie jedną z najbardziej
rozpoznawalnych osób w Waldkirchen. Była po prostu sobą, gdy na lekcjach niemieckiego
szczerze mówiła, co myśli o teoriach wielkich filozofów, gdy chodziła w
ciężkich glanach przez cały rok, spędzała noce na ławce w parku, a rano była
odwożona przez policję do domu. Córka radnej i nauczyciela historii przynosiła
miasteczku najwięcej sensacji, których przecież tak bardzo brakowało.
Żadna jednak nie zdumiewała
mieszkańców Waldkirchen tak, jak związek z synem państwa Freund.
Severin zawsze był tym mądrym,
ułożonym, grzecznym chłopcem z sąsiedztwa, który marzył o byciu najlepszym skoczkiem narciarskim na świecie.
Wszyscy mu tego życzyli, w końcu bardzo ciężko ćwiczył, więc zasługiwał na
wszystko, co najlepsze. Poza tym Severin był jednym z tych dzieciaków, o
których wybory nikt się nie martwił. Dlatego nikt nie potrafił zrozumieć,
dlaczego uganiał się za córką Heinigów z Frischecker Strasse.
Marion też tego nie rozumiała.
Mieli po sześć lat, gdy poznali się pod koniec wakacji na placu zabaw i
zdecydowanie więcej uporu, niż wzrostu. Żadne nie chciało ustąpić drugiemu
ostatniej wolnej huśtawki, do której dobiegli w tym samym momencie. Każde
szarpało za łańcuch, przekrzykując siebie nawzajem, dopóki Severin – od małego
wyższy i silniejszy – nie pociągnął tak mocno, że Marion upadła na ziemię i
zdarła skórę z dłoni. Nie rozpłakała się. Wstała, otrzepała ogrodniczki i zła
jak osa, nazwała go największym głupkiem na świecie. A potem odeszła obrażona,
usiadła na ławce obok ojca i już nie wróciła do zabawy.
Do drugiego starcia doszło
zaledwie tydzień później, gdy okazało się, że będą chodzić razem do tej samej
szkoły. Rozpoznali się, ale nie odezwali do siebie słowem. Kilka dni później,
podczas jednej z przerw, Severin podszedł do niej z jakimś fioletowym
kwiatkiem, który podobno ukradł z ogródka sąsiadki i przeprosił. Marion kwiatek
przyjęła, po czym na oczach chłopca go podeptała.
Nie wiedzieć czemu, ale od tamtej
pory Severin łaził za Marion wszędzie.
Z początku tego nienawidziła.
Siadał razem z nią w ławce, oferował połówkę jabłka, które dostawał wraz z
drugim śniadaniem i gadał właściwie o wszystkim, a tematy nigdy mu się nie
kończyły. Starała się cierpliwie go ignorować, ale momentami bywał tak
upierdliwy, że niejednokrotnie oberwał po głowie książką. Nawet to go nie
zrażało. Gdy okazało się, że ich domy dzielą tylko dwie ulice, Severin stał się
częstym bywalcem ganka państwa Heinig.
„Dzień dobry, nazywam się Severin
Freund i mieszkam na Everlstrasse 37, w domu z czerwonej cegły i z białymi
okiennicami. Czy Marion może wyjść na dwór, żeby się pobawić, zanim będzie
ciemno?”
Zawsze stawał pod drzwiami z tą
samą gadką, choć rodzice zapamiętali go już po pierwszym razie. Wyobraźnia
Marion jeszcze nigdy nie pracowała na takich obrotach, wymyślając przeróżne
wymówki, byleby tylko nie spędzać czasu z tym rudym szczurem jak zwykła go nazywać. Jednak w większości
przypadków i tak matka zawsze wyrzucała ją za próg, a szczęśliwy Severin
proponował różne gry i zabawy, którymi mogliby się zająć.
Miała go serdecznie dosyć. Gadał
i gadał i gadał, zabierał jej ciszę i spokój, i w żaden sposób nie potrafiła się
go pozbyć. Nawet w momentach, gdy siedziała na długiej przerwie pod murem i
czytała książkę, on siadał obok niej. Wtedy akurat był cicho, jednak wciąż
kradł przestrzeń Marion.
Przełom nastąpił w dniu, w którym
Severin nie przyszedł do szkoły. Krzesło obok stało puste, a na przerwie nikt
się do niej nie dosiadł i nie chrupał irytująco jabłka nad uchem. Nie wiedziała
nawet jaką pogodę zapowiedział facet z radia, którego codziennie rano słucha
tata Severina.
Gdy tamtego dnia wracała w
deszczu do domu, stwierdziła, że bez Severina w szkole było po prostu dziwnie.
Dziwnie cicho, dziwnie spokojnie i dziwnie nudno. I samo jej myślenie było
bardzo, ale to bardzo dziwne, bo przecież koleś wychodził jej bokiem i za
każdym razem, gdy tylko otwierał usta, miała ochotę rzucić nim o ścianę. A mimo
to dość mocno odczuła jego brak, z czym nie mogła się pogodzić. Nie zjadła
nawet kolacji, tylko od razu poszła spać.
Nazajutrz Severin już czekał na
nią w ławce z dobrymi informacjami. Dzień wcześniej był na testach w klubie w
Rastbüchl i został przyjęty. Po chwili jednak oznajmił nieco zasmucony, że
teraz będzie miał dla niej mniej czasu, bo będzie musiał maksymalnie skupić się
na treningach, aby kiedyś zostać najlepszym skoczkiem. Marion spytała tylko
wtedy, czy po szkole pójdą na lody.
Lata mijały, oni dorastali. Po
skończeniu podstawówki Marion poszła do szkoły realnej, a Severin do gimnazjum
sportowego. Mimo nadmiaru obowiązków, treningów i przygotowań do kolejnych
egzaminów, młody Freund wciąż stawał przed progiem domu państwa Heinig. Marion
miała wrażenie, że za każdym razem gdy otwierała drzwi, widziała za nimi innego
Seva. Z sześcioletniego chłopca zamieniał w dwunastolatka, czternastolatka,
siedemnastoletniego młodzieńca, który zaliczył debiut w zawodach na szczeblu pucharowym,
aż w końcu dziewiętnastoletniego skoczka, który parę dni przed Bożym
Narodzeniem po raz pierwszy wystąpił w Pucharze Świata.
Z każdym rokiem miał coraz mniej
czasu, a jednak wciąż znajdywał go dla Marion. Wtedy spacerowali po
Waldkirchen. Głównie on nawijał, a ona słuchała, paląc papierosy, których
nienawidził. Zabierał ją do kina, albo wystawy organizowane w domu kultury. Gdy
zrobił prawo jazdy, a ojciec kupił mu pierwszy samochód – starego, wyjeżdżonego
Golfa – jeździli na dalsze wycieczki. Marion sama nie wie, kiedy Severin stał
się jedyną osobą, której widok w jakiś sposób ją cieszył, ba! z którą nawet
lubiła spędzać czas. Może dlatego, że zawsze patrzył jej w oczy, gdy z nią
rozmawiał? Że zawsze wymawiał jej imię tak, jakby przypominało mu coś miłego?
Że nigdy nie traktował jej jako miastowego wyrzutka tylko dlatego, że zawsze
wszystko robiła inaczej?
Lubił ją.
Marion pierwszy raz czuła coś
takiego, ale kompletnie nie wiedziała, co z tym zrobić.
* * *
Kwiecień
2008
-
Jak myślisz, ile to drzewo ma już lat? – Marion podparła się pod boki i zadarła
głowę, spoglądając w koronę starego dębu. – Rośnie tu odkąd pamiętam.
-
Pewnie ze sto – odparł, obchodząc pień dookoła. – Jak nie więcej.
-
Podsłuchałam rozmowę matki. Ponoć rada miasta chce je ściąć, bo przy większej
wichurze gałęzie mogą nie wytrzymać.
-
To chyba sensowne wyjście, prawda?
-
Chyba tak. – Westchnęła i przyłożyła dłoń do szorstkiej kory. – Ale szkoda.
Lubię ten dąb.
-
Jesteś chyba jedyną osobą, która mogłaby powiedzieć, że lubi jakieś drzewo. –
Severin roześmiał się i oparł o dąb. Marion posłała mu wymowne spojrzenie i
wywróciła oczami. – Aż dziwne, że nie nadałaś mu jeszcze imienia.
Nie
odpowiedziała, tylko dalej głaskała pień i z tajemniczym uśmiechem, spoglądała
w gałęzie.
-
Dałaś, prawda?
-
Campino – oświadczyła dumnie, na co Severin parsknął śmiechem. – No co?
-
Nazwałaś drzewo pseudonimem wokalisty Die Toten Hosen?
-
Yyy, tak?
-
To tak bardzo do ciebie pasuje.
-
Och, stul dziób, Rudy. – Machnęła na niego ręką i oparła się plecami o drzewo,
przymykając oczy i wdychając wiosnę. – Jest tak samo stare, ale jednocześnie
jare, jak on. Pasuje idealnie, więc nie wiem, o co ci chodzi.
-
O nic, Marion – powiedział, gdy już opanował śmiech. Stanął nieco bliżej i sam
zadarł głowę w stronę korony drzewa. – Po prostu odkąd pamiętam, ciągle mnie
czymś zaskakujesz, ale w większości przypadków to zawsze są najprostsze
rozwiązania.
Uchyliła
jedną powiekę, łypiąc na niego podejrzliwie. Uśmiechnął się ciepło, więc znów
ją zamknęła i pokręciła głową.
-
Znowu pierdolisz jakieś farmazony. Weź się przymknij i daj mi nacieszyć się
pogodą.
Posłusznie
nie odezwał się ani słowem, co przyjęła krótkim uśmiechem satysfakcji.
Rześkie,
lecz wciąż zimne powietrze smagało jej policzki i wpadało w płuca wraz z
zapachami kwitnących kwiatów. Wiatr lekko powiewał, wprawiając w szum gałęzie.
Gdzieś nieopodal było słychać wesoły krzyk dziecka i głośne skrzypienie
zardzewiałej huśtawki.
Cisza
i spokój. Tego właśnie potrzebowała, aby w końcu oderwać się od egzaminów na
studiach i dorywczej pracy w lokalnej księgarni. W dodatku Severin skończył
sezon i przyjechał na dłużej do Waldkirchen, więc w końcu mogła pobyć z kimś
względnie normalnym.
Chyba
nawet trochę za nim tęskniła.
A
on… Najwidoczniej też.
-
Rudy, co ty, do licha ciężkiego, wyprawiasz?! – krzyknęła, odpychając go od
siebie z taką siłą, że nagły brak przestrzeni między nimi urósł do blisko dwóch
metrów. Patrzyła na niego z mieszającą się z niedowierzaniem wściekłością,
czując jak wzrost adrenaliny przyspiesza jej oddech. Usta nieco ją mrowiły. –
Co TO było?!
-
Wygląda na to, że cię pocałowałem – odparł dość spokojnie, ba!, on nawet się
uśmiechał i wydawał być całkowicie z siebie zadowolony. – I szczerze mówiąc,
jakoś tego nie żałuję.
-
Czyś ty oszalał? Do końca skretyniałeś? – wyrzucała z siebie, ocierając usta
rękawiczką, aż poczuła pieczenie.
-
Możliwe.
-
Ciebie to śmieszy? Aha, to taka nowa zabawa, którą dla nas wymyśliłeś? Dla
twojej informacji, to bardzo chujowa. Zdecydowanie wolę budowanie baz w
ogrodach sąsiadów, jeśli już mam być z tobą szczera. Kurwa, Rudy, znajdź sobie
dziewczynę, a nie przyłazisz do mnie i… - Nie dokończyła, bo Severin podszedł
do niej i ujął jej twarz w dłonie.
-
Zamkniesz się w końcu?
Pierwszy
raz w życiu była w takim szoku, że nie potrafiła go odepchnąć. Nawet się nie
szarpnęła, nie ugryzła go, nie kopnęła tam, gdzie z pewnością nie chciałby
oberwać. Po prostu zastygła w jego uścisku i patrzyła mu w oczy kompletnie
zszokowana.
-
Mam pomysł – zaczął cichym, ciepłym głosem. – Skończmy się bawić, Marion.
Przestańmy udawać, że cały czas mamy te osiem, czy jedenaście lat i w końcu
dorośnijmy. – Urwał na chwilę, goniąc wzrokiem po jej twarzy. Uśmiechnął się
lekko. – Szaleję za tobą, paskudo. Jesteś cholernie trudnym przypadkiem, ale
właśnie to uwielbiam w tobie najbardziej i chce się z tym mierzyć każdego dnia.
Rozumiesz? – spytał na wpół szepcząc.
-
Porąbało cię – stęknęła, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Severin roześmiał
się, potakując głową.
-
Tak, wiem. Może to skutek uboczny ostatniej wywrotki na skoczni, ale… Zupełnie
mi nie żal, wiesz?
Patrzyli
na siebie jeszcze przez długą chwilę. Marion miała wrażenie, jakby z jej głowy
uleciały wszystkie myśli. Nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować, czy
powinna go odepchnąć, czy może jednak pocałować, bo w sumie mogło być to nawet
przyjemne. Dłonie Severina ogrzewały jej policzki, a jego ciepłe spojrzenie
muskało każdy centymetr jej twarzy. Jedyne, co była w stanie stwierdzić to to,
że z każdą sekundą czuła się mniej skrępowana.
W
końcu to Sev. TEN Sev. Jedyny człowiek, który z nią wytrzymuje.
-
Ale ja nie wiem, czy tylko cię lubię, czy jeszcze coś więcej – wymamrotała
wciąż silnie oszołomiona. Roześmiał się.
-
Ludzie tak zaczynają, Marion – wyjaśnił jej. – Najpierw po prostu się lubią,
więc potem chcą sprawdzić, czy może być z tego coś więcej. Dlatego zaczynają
trzymać się za ręce – tu urwał i przeniósł dłonie do dłoni Marion, splatając je
ze sobą, - nie boją się bliskości, - zetknął ich czoła ze sobą, - i czasem się
pocałują, na znak, że nie są sobie obojętni.
Gdy
chciał sięgnąć do jej ust, Marion odwróciła głowę.
-
A gdy stwierdzą, że jednak nic z tego nie będzie?
-
Jeśli im na sobie bardzo zależy, poradzą sobie.
-
A jeśli nie?
Severin
przekrzywił głowę i zmarszczył brwi z uśmiechem na ustach.
-
Marion Heinig, od kiedy ty myślisz o konsekwencjach?
„Właśnie,
od kiedy?” przemknęło przez jej głowę. Wytrącił z jej rąk wszelkie argumenty i
musiała przyznać, że jeszcze nigdy nie czuła się przy nim tak bezradna. Bardzo
prędko znienawidziła ten stan, więc poszła za ciosem. Nim obnażył kolejny lęk,
który z łatwością mógł wyczytać w jej oczach, zamknęła powieki i mocno go
pocałowała.
* * *
Wiedziała, że kompletnie do
siebie nie pasują.
Severin był spokojny i ułożony,
podczas gdy ona często pakowała się w kłopoty i nie lubiła nudy. Sev, jeśli już
w coś się angażował, to całym sobą. Marion z kolei prędko się poddawała i zaraz
znajdywała sobie nowe zajęcie. Sev wiedział, czego chce i uparcie do tego
dążył. Marion nigdy nie miała żadnego planu.
Severin zawsze był dla niej.
Marion nigdy nie była dla niego.
To od początku nie miało prawa
się udać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale mimo wszystko ignorowała jedyny
głos sumienia, podpowiadający jej, że nie powinna zawracać w głowie takiemu
chłopakowi, jak Freund. Zresztą, wiele osób jej to mówiło, ale im częściej
słyszała, że powinna pozwolić mu ułożyć sobie życie bez siebie, tym mocniej go
przy sobie trzymała. Egoistycznie chciała pokazać całemu środowisku, w którym
żyli, że ona, Marion Heinig, zasłużyła na coś dobrego w swoim marnym życiu.
Poza tym lubiła go. Często łapała
się na tym, że nazywa Severina ‘wygodnym’, co wywoływało u niej krótkotrwałe
wyrzuty sumienia, ale nie potrafiła znaleźć innego określenia dla kogoś, kto w
każdym calu potrafił tak dostosować się do jej życia. Przez kilkanaście lat ich
znajomości, Sev poznał ją niemal ze wszystkich stron, dzięki czemu umiał
zachować się w każdej sytuacji. Nie był zupełnie nową osobą, która musiała
nauczyć się życia z kimś takim jak Marion.
Severin wiedział w s z y s t k o.
Dlatego nie potrzebowała nikogo
innego w swoim życiu. A skoro mijały miesiące, a potem lata, a on wciąż z nią
wytrzymywał…
Dlaczego z nich zrezygnował?
* * *
Wrzesień
2011
-
Zostawiasz mnie?
W
pokoju panował półmrok, rozpraszany jedynie przez słabe światło nocnej lampki.
Od kilkunastu minut siedzieli w ciszy, zaledwie parę centymetrów od siebie,
choć oboje mieli wrażenie, że powoli wyrasta między nimi przepaść. Upłynęło
kilka długich sekund, nim Severin zdobył się na twierdzące kiwnięcie głową.
Zacisnęła mocniej palce na materacu, czując jak jej całe ciało ulega nagłemu
spięciu.
-
Dlaczego?
-
Marion… - Westchnął i ukrył twarz w dłoniach. – Nie każ mi znów tego tłumaczyć.
-
Nie jestem wystarczająco dobra – odpowiedziała za niego. Zabrzmiała nieco
triumfalnie, jakby wiedziała, że to kiedyś nastąpi; że znajdą się w podobnej
sytuacji, a ona powie ‘a nie mówiłam?’. – Nie jestem, prawda?
-
Proszę, nie wmawiaj sobie rzeczy, których nigdy nie powiedziałem.
-
Nie jesteś ze mną szczęśliwy.
Tego
się nie wyparł. Nie musiał, sama zaczęła to dostrzegać. Nagle niektóre jego
zachowania z ostatnich miesięcy zaczęły nabierać sensu.
-
Mam wrażenie, że cały nasz związek opiera się tylko na przyzwyczajeniu.
Zabolało,
ale nie dała tego po sobie poznać. Tak, jak robiła przez całe życie, choć przy
nim właściwie nie musiała. W jakiś sposób Severin zawsze wiedział; po prostu
patrzył na nią i wiedział, że coś nie daje jej spokoju. Nawet nie chciała
zastanawiać się nad tym, czy wie, jak głębokie rany właśnie jej zadaje.
Cicho
prychnęła.
-
Bzdura.
-
Potrzebujesz mnie tylko po to, żebym był – kontynuował cichym, zmęczonym
głosem, jakby w ogóle nie miał już sił, aby powalczyć. Westchnął. – Bierzesz, bierzesz i bierzesz, ale nie
dajesz nic w zamian, Marion. A ja nigdy nie oczekiwałem od ciebie więcej, niż
tego, co wiedziałem, że jesteś w stanie mi dać – dodał niemal szeptem, który
rozpłynął się w przestrzeni, choć miał już na zawsze pozostać w jej pamięci. –
Wiedziałem, w co się pakuję, gdy się z tobą wiązałem i wiedziałem, że będzie
cholernie trudno, ale chciałem tego. Chciałem, bo byłem piekielnie w tobie
zakochany, odkąd mieliśmy po sześć lat. Po prostu… Miałem nadzieję, że coś,
niewiele, ale się zmieni, wiesz? – Odwrócił głowę w jej stronę, ale twardo
powstrzymywała się przed tym, aby osłabnąć i na niego spojrzeć. – Bardzo
liczyłem na to, że kiedyś pokochasz mnie tak, jak ja kocham ciebie. Nie udało
się i bardzo cię za to przepraszam.
-
Przepraszasz? – powtórzyła z niedowierzaniem, odruchowo obracając głowę w jego
stronę. Przez chwilę patrzyła na niego, kompletnie nie rozumiejąc do czego
zmierza. Severin przytaknął. - Co ty pieprzysz?
Nie
odpowiedział, jedynie znów cicho westchnął. Marion cała się trzęsła, pierwszy
raz w życiu czując, jak coś, właściwie jedyna rzecz, na której jej zależy, zaczyna
przeciekać między jej palcami. Jeszcze rano wszystko było dobrze. Mieli się
spotkać, zjeść obiad, a potem pójść na spacer i w nocy kochać się po cichu w
starej sypialni Severina. Zamiast tego siedzieli od kilku godzin na jej łóżku i
oddalali się od siebie z każdym słowem.
-
Nie umiem już tak dłużej, Marion. Nie potrafię z tobą być, nie chcę, nie wiem
jak… To po prostu za trudne, gdy czuję, że tylko ja się staram. – Urwał na
chwilę, gdy głos wyraźnie mu się załamał. Przez chwilę milczał, ciężko
oddychając i zaciskając pięści. – Chciałbym choć raz usłyszeć od ciebie, że
mnie kochasz, a nie, że boisz się miłości.
-
Przecież zawsze o tym wiedziałeś.
-
I myślałem, że będę potrafił przekonać cię, że przy mnie nie musisz się niczego bać! Ale
ty się uparłaś i cały czas żyjesz własnymi urojeniami. Jak mam być z tobą,
skoro wiem, że boisz się, że cię skrzywdzę?
Wstał.
Drgnęła, chcąc chwycić go za rękę, aby przy niej został. Ale on podszedł do
okna i oparł się o parapet.
-
Nie skrzywdziłbyś mnie – powiedziała, wpatrując się w jego profil i wkładając w
te słowa jak najwięcej przekonania. Przymknął oczy i pokręcił lekko głową. –
Sev, przecież wiesz, że jesteś jedynym człowiekiem, któremu ufam!
Rozchylił
powieki i posłał jej najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziała w
jego oczach. Wstała z łóżka i chwiejnym krokiem podeszła do niego, po czym
objęła go wokół klatki piersiowej, przyciskając czoło do jego pleców. Rzadko to
robiła. Nie potrafiła okazywać uczuć tak, jak on. Wiedziała też, że to głupie,
ale łudziła się, że w ten sposób go przy sobie przytrzyma.
-
Przepraszam – szepnęła i przygryzła drżące wargi. Zacisnęła mocno oczy, czując,
że musi ich jakoś uratować. Nie mógł jej zostawić. Nie tak po prostu. Przecież
potrzebuje go, a on jej. Prawda? – Przepraszam, że jestem taka, a nie inna,
Sev, ale to tylko dzięki tobie jeszcze sama ze sobą wytrzymuję – dodała
najciszej, jak tylko potrafiła. Nigdy mu o tym nie mówiła. Nigdy nie przyznała
się do tego nawet przed samą sobą. Nie lubiła zależności od drugiej osoby i
pewnie dlatego nie potrafiła wspierać Severina w budowaniu ich związku. Ale
potrzebowała go, bo dzięki niemu czuła się coś warta. Niewiele, ale mimo
wszystko coś.
Dotknął
jej dłoni, a po plecach Marion przeszedł ciepły dreszcz. Przez chwilę głaskał
kciukiem jej skórę, ale w końcu wydostał się z uścisku i stanął przodem do
brunetki. Uniósł jej podbródek, nakierowując wzrok dziewczyny na siebie.
-
Marion Heinig… Zawsze byłaś moim największym wyzwaniem, wiesz? – zaczął,
uśmiechając się blado. Przez chwilę patrzył na nią, przeskakując spojrzeniem po
jej twarzy. Kąciki jego ust opadły. – Nie dałem rady. Mam nadzieję, że kiedyś
mi to wybaczysz.
Zacisnęła
mocno wargi, czując w płucach gorące powietrze. Właśnie wywlokła na światło
dzienne najbardziej skrywane ze swoich uczuć, pokazała mu – na własny sposób,
ale mimo wszystko -, że zależy jej na nim, a on… A on zaczął się z nią żegnać!
-
Poradzimy sobie, hm? – Spojrzał jej
głęboko w oczy, nabierając powagi. Marion opuściła ręce, które jeszcze przed
chwilą spoczywały na jego klatce piersiowej, i zacisnęła pięści. – Będzie
trochę inaczej, ale, mimo wszystko, wciąż jestem twoim… przyjacielem – dodał,
nie powstrzymując uśmiechu. – Marion, nie zapominaj o tym, dobrze?
Przez
chwilę ważyła jego słowa, by na końcu skrzywić się, jak po najbardziej gorzkim
trunku.
-
Przyjacielem? – powtórzyła kpiąco i pokręciła głową. – Jaja sobie robisz?
Severin
spojrzał na nią z zaskoczeniem. Odepchnęła go, nie pozwalając mu złapać się za
dłonie.
-
Marion…
-
Freund, zamknij się! – fuknęła i posłała mu wściekłe spojrzenie. – Oswoiłeś
mnie, kurwa. Przyzwyczaiłeś do siebie i do tego, że istnieje ktoś, kto
akceptuje mnie taką, jaka jestem, a teraz się wycofujesz? Zostawiasz mnie, bo
‘przeceniłeś swoje możliwości’?
-
Przecież nie znikam! – odpowiedział, z całych sił walcząc o własne opanowanie.
Żyły na jego przedramionach uwydatniły się, jak zawsze, gdy się denerwował. –
Marion, ja cały czas będę! Może trochę mniej i nie w ten sam sposób, ale będę!
– dodał, podchodząc do niej i chwytając ją za ręce. Przez chwilę stali w ciszy,
przerywanej jedynie przez ciężkie oddechy obojga. – Zawsze będziesz moją
Marion, świruską z ostatniej ławki, z którą nikt nie chciał, abym się
zaprzyjaźnił. Nie żałuję, że spróbowaliśmy, ale nie chcę też, aby te wszystkie
lata poszły na marne. Wiem, że będzie trudno, ale czy zmieni się coś oprócz
tego, że nie będę cię trzymał za rękę?
Zacisnęła
zęby, uparcie wpatrując się w ścianę. To, że już nigdy miałaby nie czuć w
swojej dłoni jego, wydawało jej się najgorsze. Lubiła ten gest.
Nie
musiał tylko tak dobitnie pokazywać jej, jak niewiele miłości było z jej
strony.
Podniosła
na niego ciężkie spojrzenie swoich ciemnych oczu i wzięła płytki wdech.
-
Poradzę sobie – oznajmiła cicho. – Jeśli ma być ciebie mniej, to może cię nie
być wcale.
* * *
Wymazała każdą część Severina ze
swojego życia.
Spaliła zdjęcia, wyrzuciła
wszystkie pamiątki, oddała ubrania. Skoro nie chciał być z nią, równie dobrze
mógł zniknąć na zawsze. To wydawało się takie proste. Wyrzucić człowieka ze
swojego życia? Marion nigdy nie miała z tym problemów.
Dopóki nie próbowała pozbyć się
Severina.
Bo w momencie, w którym Severin
zamknął za sobą drzwi, Marion pierwszy raz w życiu poczuła, jak niewyobrażalnie
mocno go kocha. Nie był to sposób, w jaki kochała go – tak przynajmniej
twierdziła – do tamtej pory; taki, o którym nawet mu nie mówiła, bo w tej jej
‘miłości’ było więcej przywiązania i przyjaźni, niż głębokiego uczucia, o
którym zapewniał on. Sposób, w jaki kochała Severina, którego okrutnie wygoniła
ze swojego domu i życia, był najboleśniejszą raną, jaką kiedykolwiek jej
zadano.
Albo jaką zadała sama sobie.
Najgorsze było to, że ani trochę
tego nie rozumiała. Nie potrafiła pojąć, dlaczego zaczęła czuć dopiero wtedy,
gdy było już po wszystkim.
Ich związek musiał się kiedyś
skończyć i doskonale o tym wiedziała, ale nie była na to jeszcze gotowa.
Właściwie zawsze twierdziła, że to ona będzie tą, która powie ‘koniec’. Sev
wydawał się być zbyt zakochany, by kiedykolwiek miał odpuścić. Zdecydowanie
przeceniła jego możliwości.
Zrezygnował z nich. Zrezygnował z
niej. Ze wszystkiego, co mieli.
Dlatego postanowiła odciąć się od
wszystkiego, co jej o nim przypominało. Spakowała walizki i opuściła najpierw
Waldkirchen, a potem Niemcy i Europę, by zacząć nowe życie w miejscu, w którym
nie miałaby czasu, aby o nim myśleć. Znalazła się w Nowym Jorku, w mieszkaniu
na poddaszu, u starej koleżanki z liceum. Szybko udało jej się dostać pracę w
kawiarni, więc za odłożone pieniądze była w stanie wynająć coś własnego.
Zmieniła numer, który podała tylko najbliższej rodzinie i odcięła się od
Internetu.
Dopilnowała, aby zniknąć z życia
Severina tak, jak chciała wymazać go ze swojego.
I udało jej się. Pracowała,
nawiązywała przelotne znajomości, korzystała z uroków Wielkiego Jabłka. Serce
biło jej w rytmie miasta. Prędko wsiąknęła w nowojorskie życie i zaczęła płynąć
z nurtem, zapominając o tym, co zostawiła. O Niemczech i o Freundzie myślała
tylko wtedy, gdy budziła się późną nocą w ubraniach, z rozmazanym makijażem i
smakiem alkoholu w ustach. Wtedy się poddawała i wypłakiwała spod powiek ciasne
uliczki Waldkirchen i uśmiechniętego Severina. To były jedyne momenty, w
których tęskniła.
Marion nigdy nie twierdziła, że
Ameryka ją zmieniła. Raczej nauczyła ją korzystać z życia i uwolniła w niej
zachowania, które pozwalały jej zapomnieć o Niemczech. Nie myślała o
konsekwencjach jeszcze bardziej, niż kiedyś i pasowało jej to.
Po dwóch latach w Nowym Jorku w
końcu postanowiła odwiedzić rodziców i przyleciała na Boże Narodzenie. Nawet
nie sądziła, że może zatęsknić za tym bawarskim zadupiem. Była nieco inna, to
fakt. Bardziej rozluźniona, zobojętniała, ‘zamerykanizowana’, jak to określiła
jej matka.
Marion wolała określenie
‘znieczulona’.
Zdawała sobie sprawę z ryzyka
spotkania Severina, ale nie bała się tego. Wręcz przeciwnie, skoro mogłaby mu
wtedy pokazać, jak świetnie radzi sobie bez niego. Nie wiedziała, jak toczy się
jego kariera, czy jeszcze studiuje i czy wciąż mieszka w Monachium. Poza chwilami
słabości, nie obchodziło jej to.
Dlaczego więc jak zawsze wszystko
szlag trafił?
Pamiętała ten moment jak przez
mgłę. Drugiego dnia świąt przyszła pani Zwick, stara plotkara, która przyniosła
trochę swojego ciasta. Jak zawsze zaczęła opowiadać o tym, co dzieje się w
życiu połowy mieszkańców miasteczka. Nie pominęła nawet państwa Freund.
- Severin przyjechał na święta z
nową narzeczoną! No, pewnie jeszcze nie jest jego narzeczoną, bo to świeża
sprawa, ale układa nam sobie życie Severinek!
I nagle wszystko po prostu
wróciło. Dwa lata runęły niczym domek z kart, a rana, która powoli zaczynała
się zabliźniać, znów się otworzyła. Tylko tym razem było znacznie gorzej.
Wróciła do Nowego Jorku, ale nie
potrafiła ponownie odnaleźć rytmu miasta. Snuła się niczym cień, wychodząc
jedynie do pracy, po zakupy i do apteki. Czuła się dobrze jedynie za
zamkniętymi drzwiami, gdy nikt nie widział, jak powoli opada na dno. Miał kogoś
innego. Kogoś, kto go uszczęśliwiał. Kogoś lepszego od niej, na kogo z całą
pewnością zasługiwał. A ona? Wciąż nie potrafiła się z niego wyleczyć. Czuła
się tak żałośnie, że nie potrafiła nawet zadzwonić do domu, by wysłuchiwać gadania
matki, że gdyby tylko była n o r m a l n a, to Severin wciąż by z nią był.
Dlatego nie dzwoniła wcale, lub
wtedy, gdy uznawała, że powinna dać znak życia.
Bolało zbyt mocno, by dobrowolnie
przypominać sobie dlaczego w ogóle boli. Z pewnością już dawno by zwariowała,
gdyby nie znieczulenie. Pomagało od lat. Dzięki niemu bolało nieco mniej, a
przeszłość doprowadzała ją do głośnego śmiechu. Zapominała. Co prawda na kilka
godzin i przypłacając pękającą głową lub upojnymi porankami nad toaletą, ale
pozostawała bez wyrzutów sumienia.
Na niczym jej już nie zależało.
* * *
Nawet w ciemnościach sufit
rozmywał się, niczym mgła nad oceanem. Powietrze było gęste i gorące, choć
przez otwarte na oścież okno do pokoju wpadał chłodny, wrześniowy wiatr. Włoski
na jej ramionach stanęły od zimna, ale w ogóle tego nie czuła. Wolnym ruchem
przyłożyła do spierzchniętych ust prawą dłoń i zaciągnęła się papierosem. Łzy
już dawno wyschły na jej policzkach, pozostawiając czarne smugi, a na nogach
wciąż miała ubłocone buty. Nie zdjęła nawet płaszcza.
Nie miało to najmniejszego
znaczenia, bo czuła względny spokój. Dopóki znieczulenie działało, nie
obchodził ją własny wygląd, czy brudne prześcieradło.
Tylko bolało. Głęboko w środku,
tam, gdzie nie docierał żaden lek. Najgorsze było to, że nie wiedziała, kogo
powinna winić za ten ból. Siebie? Czy jego?
Na pewno nienawidziła tego, że
nie potrafiła zapomnieć na zawsze. Ani pięć lat temu, ani trzy, ani przez cały
ten czas, który zdołał upłynąć. Przecież mieli pójść każde w swoją stronę.
Tymczasem ona wciąż tkwiła w tym samym miejscu, a on już dawno zniknął za horyzontem.
Nie było go od tylu lat, dlaczego wciąż nie potrafiła się do tego przyzwyczaić?
Dlaczego wciąż o nim myślała? Dlaczego za nim płakała?
Dlaczego, skoro minęło już pięć
cholernych lat?
Nie zareagowała, gdy ktoś zapukał
do drzwi. Nie podniosła nawet głowy, gdy do pokoju wszedł Nico i nawet nie
chciało jej się zastanawiać, dlaczego nie śpi o tej porze.
Zegarek elektroniczny wskazywał
drugą w nocy.
Nico usiadł na podłodze, opierając
się plecami o łóżko i wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Odpalił jednego
i mocno się nim zaciągnął. Marion pomyślała, że jako starsza siostra powinna
natychmiast chwycić gówniarza za chabety i wepchnąć całą paczkę fajek do gardła.
Na szczęście nigdy nie próbowała być autorytetem dla brata. Sama zaczęła palić
gdy była jeszcze młodsza od niego.
- Jakiś czas temu spotkałem
Severina na mieście.
Marion wypuściła dym z płuc, nie
spuszczając wzroku z sufitu. Kręciło jej się w pulsującej bólem głowie. Była już
nieco odurzona, czemu potwierdzały ociężałe powieki i zasychający język. Czuła
się zobojętniona, a mimo to na dźwięk jego imienia żołądek wykręcił jej się
żałośnie.
- Pytał o ciebie – dodał Nico,
przykładając ponownie papierosa do ust. – Znowu.
Stłumiła parsknięcie, choć nie
potrafiła wstrzymać napływających do oczu łez. W idiotycznie szczery sposób
wzruszyło ją jego zainteresowanie. Nie miała pojęcia, skąd to się bierze;
dlaczego w ogóle reaguje?
Prędko pociągnęła nosem i otarła
oczy ręką.
- Powiedziałeś mu, żeby się
walił?
- Nie, żeby dał sobie spokój, bo
na to nie zasługujesz.
Z jej ust wydobyło się tylko
krótkie „och”. Cóż, a na co ona w ogóle zasługiwała?
- Gość jest mocno zdeterminowany,
bo powtarzam mu to samo od pięciu lat, a i tak za każdym razem zbieram od niego
opierdol, że nie powinienem tak mówić o swojej starszej siostrze. Czaisz? Coraz
bardziej zaczynam wierzyć, że jednak do siebie pasowaliście, bo nie znam
drugiego takiego kretyna.
- Bo nie wiesz jaki jest Severin –
westchnęła Marion i przymknęła oczy. – On zawsze widzi to, co najlepsze, nawet
u najgorszych ludzi.
- Ja go po prostu nie rozumiem –
odparł Nico i prychnął kpiąco. – Ale może masz rację. Freund jest chyba jedynym
człowiekiem, który kiedykolwiek widział w tobie coś dobrego.
Powinno zaboleć. Powinno uderzyć
z całej siły i w końcu naruszyć budowany przez całe życie mur. Powinno zostawić
na nim widoczny ślad. Ale słowa młodszego brata jedynie odbiły się od niego i
rozpłynęły w gorącym powietrzu, w które ponownie wmieszała papierosowy dym.
Nie powiedział nic, czego by nie
wiedziała.
I właśnie dlatego tak bardzo
brakowało jej Severina. Bo tylko on dostrzegał, że zimna, obojętna, odpychająca
ludzi Marion Heinig, wcale nie jest zła, tylko inna. To właśnie sprawiało, że tak bardzo go potrzebowała, ale w
całości, a nie połowicznie.
Znów bolało.
Dlatego, gdy tylko Nico wyszedł,
sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza, aby zapomnieć o tym, jak bardzo
tęskni.
* * *
Maj
2006
Szła
na tyle szybko, na ile pozwalały jej ciężkie glany. Wściekle pruła przed
siebie, obejmując ramionami książki, a przypadkowi przechodnie widząc ją na horyzoncie,
od razu schodzili jej z drogi. Już po wyrazie twarzy Marion Heinig – o której
krążyła legenda, że kiedyś się uśmiechnęła – można było stwierdzić, że ktoś
poważnie nadepnął jej na odcisk. Rumieńce wstąpiły na jej policzki, a gdyby
spojrzenie mogło zabijać, uliczki Waldkirchen byłyby wyłożone trupami jeden
obok drugiego.
-
Marion! – Usłyszała za plecami znajomy krzyk. Nie zatrzymała się, nawet nie
odwróciła przez ramię. Skręciła w odpowiednią ulicę. – Marion! No weźże
zwolnij! Chryste, jak ty szybko chodzisz!
Zignorowała
Severina, który próbował utrzymać jej tempo i dalej szła, czując, że jeszcze
chwila i wybuchnie na środku ulicy.
-
Hej, powiedz mi, co się stało – gadał dalej, co po raz milionowy na przestrzeni
ich już ponad dziesięcioletniej znajomości doprowadzało ją do szału. Zwłaszcza
w tamtej chwili. – Heinig, do cholery!
Chwycił
ją wcale niemocno za ramię i pociągnął w swoją stronę, w końcu ją zatrzymując.
Marion od razu wbiła paznokcie w nadgarstek Seva i odtrąciła jego rękę.
-
Odpierdol się ode mnie, Freund! – wrzasnęła na pół ulicy wściekła jak nigdy
wcześniej. Rzuciła trzymane książki na ziemię, jej i tak ciemne oczy zamieniły
się w dwie czarne plamki, a wargi miała całe czerwone od przygryzania. Patrzyła
na Severina ciężko oddychając, gotowa wyżyć się na nim za cudze winy. – Nie widzisz,
że nie chce mi się gadać? Taki, kurwa, niedomyślny jesteś?!
-
Najwidoczniej – odparł opanowanym, lecz kąśliwym tonem. Chciała odejść, ale
zagrodził jej drogę ramieniem. – O co chodzi? Dlaczego te durnie z twojej
szkoły śmiały się z ciebie?
-
Bo są durniami, jak trafnie zauważyłeś. Zadowolony z odpowiedzi? Fantastycznie,
spadam stąd.
-
Marion! – Ponownie uniemożliwił jej ucieczkę i tym razem złapał ją za kurtkę.
Wręcz zmusił ją, aby na niego spojrzała. – Mów.
Przez
długą chwilę wahała się, błądząc spojrzeniem po otoczeniu. Cała się trzęsła i
pewnie, gdyby nie była TĄ Marion, rozryczałaby się na środku chodnika. Ale
zamiast tego ciężko dyszała i zaciskała mocno pięści.
-
Eric Seidel – rzuciła nazwiskiem, przestępując z nogi na nogę i uciekając
wzrokiem przed Sevem. – Pamiętasz tego atencyjnego chuja?
Severin
zacisnął usta i kiwnął głową.
-
Dzisiaj dowiedziałam się, że ponoć po ostatniej szkolnej potańcówce wylądowałam
z nim w kiblu, a najwspanialszy kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej, zdobył
nie tylko najwięcej punktów w meczu finałowym, ale również moje dziewictwo!
Dasz wiarę? Przeleciał mnie, a ja nawet o tym nie wiem! – wyrzucała z siebie z
prędkością karabinu maszynowego, gestykulując żywo rękoma. – Nawet mnie tam nie
było, a cała szkoła o tym pierdoli! Idę przez korytarz i wszyscy śmieją się, że
Seidel przeruchał najzimniejszą rybę w Bawarii! I że sama tego chciałam!
-
Marion…
-
Zamknij się, Sev! – krzyknęła, cofając się o krok. – Wiesz, co mnie najbardziej
w tym wszystkim wkurwia? Że się tym przejmuję! Nie rozumiem tego! Chciałabym mieć
to w dupie, olać tych kretynów, bo wcale nie są tego warci, a nie umiem!
Nienawidzę ich! Nienawidzę, słyszysz? Nienawidzę!
Mimowolnie
zaczęła okładać pięściami klatkę piersiową Severina. Freund prędko złapał ją za
nadgarstki, odciągając je od siebie. Powtarzał jej imię, walcząc z nią przez
krótką chwilę, aż w końcu mu uległa i pozwoliła się objąć. Trzymał ją w
uścisku, dopóki nie przestała się trząść, a jej oddech przestał przypominać
spazmy.
-
Nienawidzę ich – powtórzyła cicho, zaciskając mocno palce na jego bluzie.
Severin westchnął i przesunął dłonią po włosach Marion. – I nienawidzę tego, że
są tacy podli.
-
Chcieli tylko sprawdzić, jak wiele możesz znieść – odezwał się w końcu.
-
Już wiedzą.
-
Nie wiedzą – zaprzeczył i odsunął ją od siebie, aby móc spojrzeć jej w oczy.
Uśmiechnął się lekko. – Nie wiedzą, Marion. Nie znają cię. Wkurzyli cię, o to
im właśnie chodziło, ale nawet nie zbliżyli się do granicy twojej
wytrzymałości.
Marion
zacisnęła usta i odwróciła wzrok. Pokręciła głową z rezygnacją.
-
Rudy, jakim cudem ty ze mną wytrzymujesz, co?
Severin
uśmiechnął się szeroko, podnosząc książki z chodnika. Wyprostował się, znów
górując nad nią o głowę.
-
Przecież jestem okropna.
-
Wierzysz temu, co mówią ci ludzie i w co sama chcesz wierzyć. – Pokręcił głową,
nie przestając się uśmiechać. – Nie jesteś okropna. Jesteś po prostu sobą i
taką cię lubię. A wytrzymuję z tobą, bo po prostu chcę.
-
Nie odczepisz się już nigdy, prawda?
-
Nie. – Roześmiał się i pokręcił głową. – No chyba, że sama w jakiś sposób się
mnie pozbędziesz. Ale nie wierzę, że kiedykolwiek ci się to uda.
* * *
Pikanie maszyny stawało się coraz
wyraźniejsze, a jednocześnie coraz bardziej irytujące. Pulsujący ból głowy
wzmagał się z każdą, oddalającą Marion od snu sekundą. Nie czuła sił w całym
ciele, ale mimo to zdołała unieść ciężkie powieki. Z początku uderzyło ją ostre
światło, więc szybko zamknęła oczy. Gdy znów je otworzyła, obraz był rozmazany.
Dała sobie czas. Powoli zamrugała, by w końcu rozejrzeć się po zupełnie obcym
pomieszczeniu. Wspaniale, pomyślała,
prędko rozumiejąc, gdzie się znalazła.
Odwróciła głowę, a czując tępy
ból w czaszce, zacisnęła oczy. Gdy je otworzyła, stęknęła boleśnie. Chwilę
zajęło jej zebranie słów i pokonanie suchości w gardle, a gdy poczuła, że
odzyskała głos, przełknęła ślinę.
- Czy to nie najlepszy skoczek na
świecie?
Severin siedział na stołku, tuż
przy szpitalnym łóżku i patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem. Zmienił się
przez te wszystkie lata. Wyprzystojniał, rysy twarzy wyostrzyły mu się, miał
nawet ułożone włosy, a nie odstające w każdym możliwym kierunku kłaki. Wyglądał
jak człowiek, który ma wszystko pod kontrolą i który podjął najważniejsze
decyzje w odpowiednim czasie.
Wyglądał też jak ktoś, kto bardzo
stara się być zły, ale po prostu nie potrafi.
- Sądziłam, że zobaczymy się
dopiero na moim pogrzebie – wychrypiała z cieniem głupawego uśmieszku na
ustach. Skrzywiła się, gdy znów poczuła wiercenie w głowie. Nie odpowiedział. –
Zapomniałam, że czarny humor to nie twoja bajka.
Westchnął, jakby chciał tym
powiedzieć, że nic się nie zmieniła. Ale oboje wiedzieli, że to nie prawda.
Zmieniła się. On się zmienił. Oboje się zmienili. Nie byli już dzieciakami, ani
nastolatkami, przed którymi świat stał otworem. Dorośli. Stracili dawną
niewinność i lekkomyślność, którą im wybaczano. Teraz przyszedł czas na
konsekwencje i poważne decyzje.
Patrzyli na siebie w ciszy, z
czego tylko on wydawał się znosić ją ze spokojem. Wciąż biła od niego niezwykła
cierpliwość, którą ona już dawno by do siebie straciła. Mimo to nie zaskoczyła
ją jego obecność. Nie zamierzała pytać go, co tu robi; nie potrzebowała tej
wiedzy.
Wystarczyło, że przyszedł.
Od razu jakoś mnie bolało.
- Powiesz coś? – spytała cicho,
powoli nie mogąc znieść jego nieustannego milczenia. Miała wrażenie, że
zapomniała, jak brzmi jego głos. Severin rozchylił wargi i westchnął, jakoś
smutno się przy tym uśmiechając.
- Jak się czujesz?
Zagryzła wargę, czując szczypanie
pod powiekami. Odwróciła głowę w drugą stronę i zdusiła chęć zaszlochania. Czy
on zawsze musiał taki być? Nie reagował tak, jak powinien, tylko stawiał ją na
pierwszym miejscu, tym samym wywołując poczucie winy i wstydu, przeplatanych odrazą
do samej siebie.
Czasem po prosu nienawidziła go
za to, że jest dla niej taki dobry.
- Minęło pięć lat, a ty nawet nie
jest zły?
Nie odpowiedział od razu. Kątem
oka zauważyła, że opuścił głowę. Chwilę później usłyszała jego cichy śmiech.
- Nie, nie jestem zły –
odpowiedział opanowanym, pogodnym głosem. A potem zaśmiał się jeszcze raz i
dodał tym samym tonem: - Ja jestem wściekły.
Nie zrozumiała. Spojrzała na
niego dość niepewnie, ale na twarzy Severina malowała się cała gama sprzecznych
emocji, których kompletnie nie potrafiła rozczytać. Był spokojny, uśmiechał się
lekko, oczy biły mu ciepłem. Zupełnie nie wyglądał tak, jak ponoć się czuł.
- Minęło pięć lat, Marion –
powtórzył, wymawiając jej imię tak, jakby wcale nie zakurzyło się w jego
ustach. – Myślisz, że po takim czasie można czuć zaledwie złość? – zapytał, a
nie uzyskując odpowiedzi, pokręcił lekko głową.
- Więc po co przyszedłeś?
A
jednak. Pytanie, którego wcale nie chciała zadawać, zawisło w powietrzu w
oczekiwaniu na odpowiedź, której piekielnie się bała.
Zaskoczył ją, gdy przysunął się
bliżej łóżka, złapał jej dłoń i uśmiechnął się ciepło, przez chwilę rozcierając
jej zimne palce.
- Bo kiedyś ci obiecałem, że tak
łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Chciała prychnąć, w jakiś sposób
z niego zakpić, ale nie potrafiła. Umiał być przekonujący nawet się nie
wysilając. A może to ona już dawno straciła na swoim uporze?
- Wiem, że nam nie wyszło –
kontynuował z nieco poważniejszą miną. – I wiem, że ponoszę za to znacznie
większą część winy, bo to ja wyszedłem z inicjatywą. Ale nigdy nie chciałem,
aby nagle zabrakło cię w moim życiu. Rozumiesz?
Poczuła jak dolna warga nieco się
unosi w pierwszym odruchu zaszlochania.
Chciała rozumieć.
- Przepraszam, Marion. – Ścisnął nieco
mocniej jej dłoń. Udało mu się, spojrzała na niego. – Przepraszam, że nas
rozbiłem.
Była w szoku, ale i pod
wrażeniem. Przepraszał ją! On! Przez chwilę nawet poczuła odruchową złość za
to, że bierze winę na siebie. Przecież to ona powinna być tą, która kaja się i
nie prosi, a błaga o wybaczenie.
Pociągnęła nosem i jeszcze raz
popatrzyła na Seva, rejestrując fakt, że w końcu czuje spokój; nie ten, który sama
wywoływała, aby po prostu zapomnieć, ani ten, który przychodził wraz ze
zmęczeniem, ale taki, którego już nie pamiętała. Który zapewne czuła tylko
wtedy, gdy miała Severina obok siebie.
Zdała sobie też sprawę z tego, że
jej serce wcale nie rwało się w jego kierunku, przypominając o tym, jak bardzo go
kocha.
Czy kochała?
Chyba przestała odróżniać miłość
od cierpienia, a cierpienie od przyzwyczajenia.
- I tak byliśmy do dupy –
stwierdziła cicho, zdobywając się na blady uśmiech. Kąciki ust Severina również
się uniosły. – Przepraszam, że uciekłam, Sev. Po prostu… wiedziałam, że nie dam
sobie bez ciebie rady. I nie dałam.
Pierwszy raz w życiu przepraszała
kogoś w tak zupełnie szczery i wynikający z potrzeby sposób. Nie pamiętała,
kiedy ostatni raz przyznała się przed kimś do winy. Nie, nie przed kimś. Przed
Severinem. Tylko przy nim potrafiła zdobyć się na coś tak ludzkiego.
- Najważniejsze, że nic ci się
nie stało.
Pokiwała lekko głową, przez
chwilę wodząc spojrzeniem po ich złączonych w uścisku dłoniach. Gdy znów popatrzyła
na Severina, on posłał jej ciepły uśmiech.
- Czy ona kocha cię równie mocno,
jak ty kochasz ją?
Freund początkowo posłał jej
niezrozumiałe spojrzenie. Dopiero po chwili zrozumiał, bo na jego twarz po raz
kolejny wkradł się lekki uśmiech.
Skinął głową.
- Tak.
- I przypomina ci o tym każdego
dnia?
Przytaknął.
- To dobrze.
- Marion…
- Cieszę się – powiedziała szybko,
choć bez przekonania. Wiedziała, że to wyczuł, sama ledwo powstrzymała się
przed wykrzywieniem ust w grymasie niezadowolenia. Bardzo starała się przekonać
go, ale przede wszystkim samą siebie. Chciała w to uwierzyć. – Naprawdę się
cieszę.
- Doceniam to.
Uśmiechnęła się słabo i ścisnęła
jego dłoń. A potem poczuła nieprzyjemne mrowienie w okolicach serca,
podpowiadające jej, że to już czas, aby być dorosłą.
- Idź, Sev – szepnęła, czym
sprowadziła na siebie jego zdumiony wzrok. – Musisz już iść.
- Nie rozumiem.
- Pozwalam ci odejść, tak, jak
powinnam to zrobić już dawno temu.
Wyraz, jaki wstąpił na twarz
Severina, był pierwszą oznaką protestu ze strony Freunda. Drugą było ściśnięcie
drugą dłonią, dłoni Marion.
- Nie przyszedłem tutaj po to,
aby się żegnać – powiedział mocnym, stanowczym głosem. – Nawet o tym nie myśl,
Heinig. Tym razem nikt nie odejdzie i nikt nie ucieknie. Minęło zbyt wiele
czasu, abym miał na to pozwolić.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?
Nie odpowiedział od razu.
Zacisnął usta, ale wiedziała, że tak łatwo nie odpuści.
- Wiem, że z początku będzie
cholernie trudno. Ale sobie poradzimy. Jakoś na pewno.
- Sev…
- Zamknij się chociaż raz, proszę
– westchnął. – I w końcu we mnie uwierz. W nas, Marion. Tak jak wtedy, gdy
mieliśmy siedem lat.
Poczuła pieczenie pod powiekami,
więc tylko wzniosła spojrzenie do sufitu i roześmiała się z niedowierzaniem.
- Jestem na dnie, Sev, a ty
chcesz znowu wciągnąć mnie do swojego idealnie ułożonego świata? To głupota.
- Nie, chcę ci pomóc odbić się od
tego dna – zapewnił spokojnie. - To nie głupota, tylko rozsądek.
- Oszalałeś.
Roześmiał się.
- Nigdy nie byliśmy do końca
normalni. Nie wyszło nam bycie razem… Ale przyznaj, byliśmy genialnymi
przyjaciółmi.
Byli. Na swój własny, pokręcony
sposób, który zderzał dwa, zupełnie odmienne, ale jakże doskonale uzupełniające
się charaktery. Mówiono, że są najgorszym duetem na świecie, że on wiele traci
przy niej, ale… O to właśnie w ‘nich’ chodziło. Bo Severin był jedyną osobą,
która nie bała się zbliżyć do Marion. A Marion swoim usposobieniem nieświadomie
wydobywała z Severina wszystko, co najlepsze, ukazując światu, jak wiele dobroci
i ciepła może mieścić się w jednej osobie.
I może o to właśnie chodziło? O
to, co było między nimi przez całe życie, a nie tylko w danym momencie ich
relacji?
Czego ona tak właściwie się
wystraszyła tych pięć lat temu?
Im dłużej patrzyła na Severina i
czuła ciepło jego dłoni, tym głębiej rozumiała, że tu nigdy nie chodziło o ich ‘miłość’.
Owszem, wkroczyli w ten niebezpieczny dla przyjaźni etap, ale czy to właśnie
tego uczucia brakowało jej najbardziej za oceanem? Czy po prostu Severina? Tego
Severina, który nawijał na każdy możliwy temat; który zawsze znajdował jakieś
rozwiązanie nawet dla najgłupszego problemu; który po prostu był i nigdy jej
nie odtrącił, choć miał ku temu wiele powodów? Związek, który zdawał się Marion
być najbliższą relacją łączącą ludzi, rozpadł się, więc miała prawo sądzić, że
cofając się o krok, nieuważnie wykonają jeszcze kilka kolejnych, coraz bardziej
się od siebie oddalając. Poza tym zaistniała możliwość, że kiedyś w jego życiu
pojawi się inna kobieta, a wtedy przestanie mieć Severina na wyłączność.
Przestraszyła się, że ktoś zajmie
jej miejsce w życiu Seva.
Dlatego uciekła, aby nie musieć
patrzeć na to, jak zostaje zastępowana przez kogoś, kto będzie potrafił go
uszczęśliwić tak, jak nie potrafiła ona.
Nagle wszystko stało się takie
logiczne.
- Myślisz, że znów możemy nimi
być?
Severin posłał jej szeroki, ciepły uśmiech,
którym niegdyś potrafił przekonać ją do wielu rzeczy, choć nigdy się do tego
nie przyznawała. Lubiła, gdy się uśmiechał. W ogóle wiele w nim lubiła.
- Musisz się tylko zgodzić.
Wzięła głęboki wdech.
Nie będzie tak, jak wcześniej.
Nie będzie trzymał jej ręki podczas spaceru w parku, ani nie przypomni, że ją
kocha. Ona nie zlekceważy jego wyznania i nie będzie mieć wyrzutów sumienia, że
nie odpowiedziała tym samym. Bo nie będą
już razem. Ożeni się z inną, ale będzie szczęśliwy, na co zasługuje jak
nikt inny. I tego właśnie dla niego chce, bo sama była bardziej przyzwyczajona
do tego, że kiedyś go kochała, niż faktycznie czuła to w momencie, gdy trzymał
jej dłoń i oferował powrót do dzieciństwa. Będzie go mniej, ale będzie. Wypełni
puste pięć lat. Pomoże jej? Nigdy nie rzucał słów na wiatr. Ufała mu. Przez
dwadzieścia osiem lat swojego życia nigdy nie zaufała nikomu, poza nim.
Nie stracił tego, choć wydawało się,
że tamtego wrześniowego dnia stracił Marion w każdym aspekcie.
A poza tym był Severinem.
Był wart wszystkiego.
Pokiwała lekko głową i zdobyła
się na słaby uśmiech.
- Okej.
_________________
Chyba nie mam nic do powiedzenia
na ten temat.