piątek, 21 października 2016

Nasze serca nadal biją.



TWO FEET STANDING ON A PRINCIPLE
TWO HANDS DIGGING IN EACH OTHER’S WOUNDS
COLD SMOKE SEEPING OUT OF COLDER THROATS
DARKNESS FALLING, LEAVES NOWHERE TO GO


*
Wróciła.
Nie dlatego, że chciała. I nie dlatego, że od jej ostatniej wizyty w kraju minęły trzy lata. Cały czas szukała jakiegokolwiek powodu, aby tego nie robić i zostać w miejscu, w którym czuła się bezpieczna. A mimo to, trzymając w jednej dłoni bilet lotniczy do Monachium, a w drugiej zapalniczkę, nie potrafiła się wycofać.
Więc wróciła.
Nawet nie tęskniła. Poczuła to bardzo wyraźnie, gdy na lotnisku dostrzegła w tłumie twarz ojca. Postarzał się, stwierdziła, zaciskając mocniej palce na pasku plecaka i podeszła do mężczyzny. Pozwoliła mu się objąć i ucałować policzki, samej przejawiając mniej uczuć niż kłoda. Chyba nie miał jej tego za złe. To po nim odziedziczyła brak wylewności, tylko czy jeszcze o tym pamiętał? Uśmiechnął się do niej, gdy wsiedli do samochodu. Nowy, w końcu. Zapięła pasy, rozglądając się po wnętrzu Volkswagena, a potem zerknęła na ojca; na jego całkowicie siwe włosy, zmarszczki wokół oczu i zwisający podbródek. Prawie całą drogę do domu zastanawiała się, co jeszcze się zmieniło?
Waldkirchen, jak na dość niewielkie miasteczko, posiadało wiele wad. Wad, które pięć lat temu przegoniły Marion Heinig na zupełnie inny kontynent. Jadąc wąskimi ulicami, potrafiła wyliczyć wszystkie. Zaczynając od braku jakichkolwiek perspektyw, a kończąc na tym, że wszyscy się ze sobą znają i z pewnością jej powrót jeszcze dziś wieczorem zostanie ogłoszony wydarzeniem tygodnia, jeśli nie miesiąca. Kolejna wada – miasto cierpiało na brak sensacji, więc szukano ich w domach sąsiadów.
Obserwując otoczenie, czuła coraz silniejszy skurcz żołądka. Mdliło ją od widoku tych samych budynków i wylewającej się z każdego kąta rutyny. Dostała odpowiedź na swoje pytanie. Poza szczegółami, nic się nie zmieniło.
To samo pomyślała, gdy zatrzymali się pod domem. Automatycznie ścierpła, spoglądając przez szybę na pomalowany na biało dom.
Nie pamiętała jego zapachu, ani koloru ścian w przedpokoju. Zapomniała też o wystającej zza drzwi szafce, w którą boleśnie uderzyła kością biodrową. Nie czuła jednak wyrzutów sumienia, nigdy nie była mistrzynią szczegółów. Lekkie ukłucie w sercu nastąpiło dopiero w momencie, w którym zobaczyła matkę i brata. O ile Nico, młodszy o dziewięć lat, dorósł i dojrzał, zmieniając się z chuderlawego szesnastolatka w wysportowanego, dziewiętnastoletniego, młodego mężczyznę, tak dla matki czas się zatrzymał. Marion pamiętała ten sam surowy wyraz twarzy i zimne spojrzenie z najdalszych, dziecięcych wspomnień. I nawet po trzech latach niewidzenia córki, Leni Heinig wciąż tak samo sztywno przytuliła ją, a chłód bijący od obu pań sprawił, że szybko się od siebie odsunęły.
Atmosfera kolacji była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Marion wiedziała, że nie tylko ona to wyczuwa. Ojciec milczał, skupiony na lecącym w tle jakimś meczu Bundesligi, Nico gapił się w telefon, a matka przeżuwała makaron, jakby każda kolejna minuta była dla niej niewyobrażalną męką. Zburzyłam im cały porządek, stwierdziła, wcale się tym nie przejmując. Była przyzwyczajona do tego, że zazwyczaj nie pasowała do żadnej układanki. Powrót do domu tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie należy do tego miejsca.
Nie należała też do Nowego Jorku.
Gdzie zatem pasowała?
Próbowała odpowiedzieć sobie na to pytanie, gapiąc się beznamiętnie w sufit swojego starego pokoju, zupełnie tak, jak robiła to kiedyś. Łóżko wciąż było tak samo twarde, a pościel pachniała płynem do płukania do tego stopnia, że kręciło jej się w głowie. Dałaby wszystko, by móc w tej chwili zapalić, ale nie zdążyła jeszcze kupić papierosów.
Dlatego Marion musiała zdusić w sobie chęć zapalenia i jeszcze większe poczucie beznadziei, towarzyszące jej od momentu wkroczenia na pokład samolotu. To było jak powrót do nikąd. Niby w rodzinne strony, ale bez żadnych perspektyw. Waldkirchen gromadziło w swoich kilometrach kwadratowych wszystko to, od czego Marion chciała uciec, wliczając w to samą siebie. A mimo to znów tu jest, a każda minuta spędzona w murach domu przybliża ją do tego, co pięć lat temu za sobą zostawiła.
Nim zdążyła przywołać najboleśniejsze wspomnienie, w pokoju rozległo się pukanie.
Matka weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Usiadła w fotelu przy biurku, naprzeciwko łóżka Marion i przez chwilę patrzyła na córkę w milczeniu. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, zresztą jak zawsze. Leni Heinig nigdy nie dawała po sobie poznać żadnych zmartwień, żadnych smutków, ani tym bardziej żadnych, nawet największych radości.
- Dlaczego wróciłaś? – spytała urzędowym tonem, którym zazwyczaj przeprowadzała wszystkie rozmowy ze swoimi dziećmi. Marion, wciąż wpatrzona w sufit, lekko wzruszyła ramionami. – Marion, rozmawiaj ze mną. Na litość boską, masz dwadzieścia osiem lat, nie zachowuj się jak małe dziecko.
Brunetka cicho prychnęła.
- Nigdy tak naprawdę nie spytałaś mnie, dlaczego wyjechałam, ale pytasz, dlaczego wróciłam.
- Gdybym nie wiedziała, po co lecisz do tego swojego Nowego Jorku, na pewno bym się tym zainteresowała.
Marion niekontrolowanie odwróciła głowę w stronę matki, w ostatniej sekundzie zdając sobie sprawę z tego, że właśnie się zdradziła. Pani Leni patrzyła na córkę zupełnie niewzruszona wywołanym na jej twarzy zaskoczeniem.
- Skoro wróciłaś, to znaczy, że już się z tym pogodziłaś? – Kolejne pytanie matki sprawiło, że Marion zacisnęła mocno usta. – Zapomniałaś o nim?
Oddychała ciężko, nie spuszczając wściekłego spojrzenia z rodzicielki. Wrzała, ale nie dlatego, że matka wiedziała. Łzy napływały do jej oczu, bo nie pogodziła się i nie zapomniała.
- Tak myślałam. – Pani Heinig wstała, a Marion mogłaby przysiąc, że po raz setny usłyszała w jej głosie rozczarowanie. Kobieta otworzyła drzwi, ale nim wyszła, obróciła się w stronę córki. Przez chwilę nad czymś się zastanawiała, by w końcu spojrzeć na nią i westchnąć. – On się żeni, Marion.
Chciała jeszcze coś dodać.
Nie zrobiła tego.
Wyszła.

* * *
Mając siedem lat, Marion Heinig postanowiła, że przez całe życie będzie polegać tylko na sobie.
Dlatego nigdy nikogo nie potrzebowała. Żyła w swoim świecie, na własnych zasadach, chodziła tylko sobie znanymi ścieżkami i nikomu nie pozwalała się oswoić. Tak było wygodniej i bezpieczniej. Rodziców dopuszczała do siebie na tyle, na ile uważała to za konieczne, czego jej matka nigdy nie potrafiła zaakceptować. Ojciec za to wolał udawać, że nie widzi problemu i dawał córce wszystko, czego potrzebowała, czyli święty spokój. Nigdy nie marzyła o rodzeństwie, więc gdy pojawił się Nicolas, nie potrafiła oswoić się z „intruzem” w domu. Przez dziewięć lat była jedynym dzieckiem, do czego zdążyła się już przyzwyczaić. Prędko jednak zrozumiała korzyści płynące z posiadania młodszego rodzeństwa. Nagle uwaga rodziców i wszystkich dookoła została skupiona na małym bracie, a to dawało jej jeszcze więcej swobody, której potrzebowała.
Nigdy też nie szukała przyjaciół. Była paskudną indywidualistką i sama dumnie się do tego przyznawała, choć nigdy też nie szukała powodów do wychodzenia przed szereg.  Nie celowała w bycie jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w Waldkirchen. Była po prostu sobą, gdy na lekcjach niemieckiego szczerze mówiła, co myśli o teoriach wielkich filozofów, gdy chodziła w ciężkich glanach przez cały rok, spędzała noce na ławce w parku, a rano była odwożona przez policję do domu. Córka radnej i nauczyciela historii przynosiła miasteczku najwięcej sensacji, których przecież tak bardzo brakowało.
Żadna jednak nie zdumiewała mieszkańców Waldkirchen tak, jak związek z synem państwa Freund.
Severin zawsze był tym mądrym, ułożonym, grzecznym chłopcem z sąsiedztwa, który marzył o byciu najlepszym skoczkiem narciarskim na świecie. Wszyscy mu tego życzyli, w końcu bardzo ciężko ćwiczył, więc zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Poza tym Severin był jednym z tych dzieciaków, o których wybory nikt się nie martwił. Dlatego nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego uganiał się za córką Heinigów z Frischecker Strasse.
Marion też tego nie rozumiała. Mieli po sześć lat, gdy poznali się pod koniec wakacji na placu zabaw i zdecydowanie więcej uporu, niż wzrostu. Żadne nie chciało ustąpić drugiemu ostatniej wolnej huśtawki, do której dobiegli w tym samym momencie. Każde szarpało za łańcuch, przekrzykując siebie nawzajem, dopóki Severin – od małego wyższy i silniejszy – nie pociągnął tak mocno, że Marion upadła na ziemię i zdarła skórę z dłoni. Nie rozpłakała się. Wstała, otrzepała ogrodniczki i zła jak osa, nazwała go największym głupkiem na świecie. A potem odeszła obrażona, usiadła na ławce obok ojca i już nie wróciła do zabawy.
Do drugiego starcia doszło zaledwie tydzień później, gdy okazało się, że będą chodzić razem do tej samej szkoły. Rozpoznali się, ale nie odezwali do siebie słowem. Kilka dni później, podczas jednej z przerw, Severin podszedł do niej z jakimś fioletowym kwiatkiem, który podobno ukradł z ogródka sąsiadki i przeprosił. Marion kwiatek przyjęła, po czym na oczach chłopca go podeptała.
Nie wiedzieć czemu, ale od tamtej pory Severin łaził za Marion wszędzie.
Z początku tego nienawidziła. Siadał razem z nią w ławce, oferował połówkę jabłka, które dostawał wraz z drugim śniadaniem i gadał właściwie o wszystkim, a tematy nigdy mu się nie kończyły. Starała się cierpliwie go ignorować, ale momentami bywał tak upierdliwy, że niejednokrotnie oberwał po głowie książką. Nawet to go nie zrażało. Gdy okazało się, że ich domy dzielą tylko dwie ulice, Severin stał się częstym bywalcem ganka państwa Heinig.
„Dzień dobry, nazywam się Severin Freund i mieszkam na Everlstrasse 37, w domu z czerwonej cegły i z białymi okiennicami. Czy Marion może wyjść na dwór, żeby się pobawić, zanim będzie ciemno?”
Zawsze stawał pod drzwiami z tą samą gadką, choć rodzice zapamiętali go już po pierwszym razie. Wyobraźnia Marion jeszcze nigdy nie pracowała na takich obrotach, wymyślając przeróżne wymówki, byleby tylko nie spędzać czasu z tym rudym szczurem jak zwykła go nazywać. Jednak w większości przypadków i tak matka zawsze wyrzucała ją za próg, a szczęśliwy Severin proponował różne gry i zabawy, którymi mogliby się zająć.
Miała go serdecznie dosyć. Gadał i gadał i gadał, zabierał jej ciszę i spokój, i w żaden sposób nie potrafiła się go pozbyć. Nawet w momentach, gdy siedziała na długiej przerwie pod murem i czytała książkę, on siadał obok niej. Wtedy akurat był cicho, jednak wciąż kradł przestrzeń Marion.
Przełom nastąpił w dniu, w którym Severin nie przyszedł do szkoły. Krzesło obok stało puste, a na przerwie nikt się do niej nie dosiadł i nie chrupał irytująco jabłka nad uchem. Nie wiedziała nawet jaką pogodę zapowiedział facet z radia, którego codziennie rano słucha tata Severina.
Gdy tamtego dnia wracała w deszczu do domu, stwierdziła, że bez Severina w szkole było po prostu dziwnie. Dziwnie cicho, dziwnie spokojnie i dziwnie nudno. I samo jej myślenie było bardzo, ale to bardzo dziwne, bo przecież koleś wychodził jej bokiem i za każdym razem, gdy tylko otwierał usta, miała ochotę rzucić nim o ścianę. A mimo to dość mocno odczuła jego brak, z czym nie mogła się pogodzić. Nie zjadła nawet kolacji, tylko od razu poszła spać.
Nazajutrz Severin już czekał na nią w ławce z dobrymi informacjami. Dzień wcześniej był na testach w klubie w Rastbüchl i został przyjęty. Po chwili jednak oznajmił nieco zasmucony, że teraz będzie miał dla niej mniej czasu, bo będzie musiał maksymalnie skupić się na treningach, aby kiedyś zostać najlepszym skoczkiem. Marion spytała tylko wtedy, czy po szkole pójdą na lody.
Lata mijały, oni dorastali. Po skończeniu podstawówki Marion poszła do szkoły realnej, a Severin do gimnazjum sportowego. Mimo nadmiaru obowiązków, treningów i przygotowań do kolejnych egzaminów, młody Freund wciąż stawał przed progiem domu państwa Heinig. Marion miała wrażenie, że za każdym razem gdy otwierała drzwi, widziała za nimi innego Seva. Z sześcioletniego chłopca zamieniał w dwunastolatka, czternastolatka, siedemnastoletniego młodzieńca, który zaliczył debiut w zawodach na szczeblu pucharowym, aż w końcu dziewiętnastoletniego skoczka, który parę dni przed Bożym Narodzeniem po raz pierwszy wystąpił w Pucharze Świata.
Z każdym rokiem miał coraz mniej czasu, a jednak wciąż znajdywał go dla Marion. Wtedy spacerowali po Waldkirchen. Głównie on nawijał, a ona słuchała, paląc papierosy, których nienawidził. Zabierał ją do kina, albo wystawy organizowane w domu kultury. Gdy zrobił prawo jazdy, a ojciec kupił mu pierwszy samochód – starego, wyjeżdżonego Golfa – jeździli na dalsze wycieczki. Marion sama nie wie, kiedy Severin stał się jedyną osobą, której widok w jakiś sposób ją cieszył, ba! z którą nawet lubiła spędzać czas. Może dlatego, że zawsze patrzył jej w oczy, gdy z nią rozmawiał? Że zawsze wymawiał jej imię tak, jakby przypominało mu coś miłego? Że nigdy nie traktował jej jako miastowego wyrzutka tylko dlatego, że zawsze wszystko robiła inaczej?
Lubił ją.
Marion pierwszy raz czuła coś takiego, ale kompletnie nie wiedziała, co z tym zrobić.


* * *

Kwiecień 2008

- Jak myślisz, ile to drzewo ma już lat? – Marion podparła się pod boki i zadarła głowę, spoglądając w koronę starego dębu. – Rośnie tu odkąd pamiętam.
- Pewnie ze sto – odparł, obchodząc pień dookoła. – Jak nie więcej.
- Podsłuchałam rozmowę matki. Ponoć rada miasta chce je ściąć, bo przy większej wichurze gałęzie mogą nie wytrzymać.
- To chyba sensowne wyjście, prawda?
- Chyba tak. – Westchnęła i przyłożyła dłoń do szorstkiej kory. – Ale szkoda. Lubię ten dąb.
- Jesteś chyba jedyną osobą, która mogłaby powiedzieć, że lubi jakieś drzewo. – Severin roześmiał się i oparł o dąb. Marion posłała mu wymowne spojrzenie i wywróciła oczami. – Aż dziwne, że nie nadałaś mu jeszcze imienia.
Nie odpowiedziała, tylko dalej głaskała pień i z tajemniczym uśmiechem, spoglądała w gałęzie.
- Dałaś, prawda?
- Campino – oświadczyła dumnie, na co Severin parsknął śmiechem. – No co?
- Nazwałaś drzewo pseudonimem wokalisty Die Toten Hosen?
- Yyy, tak?
- To tak bardzo do ciebie pasuje.
- Och, stul dziób, Rudy. – Machnęła na niego ręką i oparła się plecami o drzewo, przymykając oczy i wdychając wiosnę. – Jest tak samo stare, ale jednocześnie jare, jak on. Pasuje idealnie, więc nie wiem, o co ci chodzi.
- O nic, Marion – powiedział, gdy już opanował śmiech. Stanął nieco bliżej i sam zadarł głowę w stronę korony drzewa. – Po prostu odkąd pamiętam, ciągle mnie czymś zaskakujesz, ale w większości przypadków to zawsze są najprostsze rozwiązania.
Uchyliła jedną powiekę, łypiąc na niego podejrzliwie. Uśmiechnął się ciepło, więc znów ją zamknęła i pokręciła głową.
- Znowu pierdolisz jakieś farmazony. Weź się przymknij i daj mi nacieszyć się pogodą.
Posłusznie nie odezwał się ani słowem, co przyjęła krótkim uśmiechem satysfakcji.
Rześkie, lecz wciąż zimne powietrze smagało jej policzki i wpadało w płuca wraz z zapachami kwitnących kwiatów. Wiatr lekko powiewał, wprawiając w szum gałęzie. Gdzieś nieopodal było słychać wesoły krzyk dziecka i głośne skrzypienie zardzewiałej huśtawki.
Cisza i spokój. Tego właśnie potrzebowała, aby w końcu oderwać się od egzaminów na studiach i dorywczej pracy w lokalnej księgarni. W dodatku Severin skończył sezon i przyjechał na dłużej do Waldkirchen, więc w końcu mogła pobyć z kimś względnie normalnym.
Chyba nawet trochę za nim tęskniła.
A on… Najwidoczniej też.
- Rudy, co ty, do licha ciężkiego, wyprawiasz?! – krzyknęła, odpychając go od siebie z taką siłą, że nagły brak przestrzeni między nimi urósł do blisko dwóch metrów. Patrzyła na niego z mieszającą się z niedowierzaniem wściekłością, czując jak wzrost adrenaliny przyspiesza jej oddech. Usta nieco ją mrowiły. – Co TO było?!
- Wygląda na to, że cię pocałowałem – odparł dość spokojnie, ba!, on nawet się uśmiechał i wydawał być całkowicie z siebie zadowolony. – I szczerze mówiąc, jakoś tego nie żałuję.
- Czyś ty oszalał? Do końca skretyniałeś? – wyrzucała z siebie, ocierając usta rękawiczką, aż poczuła pieczenie.
- Możliwe.
- Ciebie to śmieszy? Aha, to taka nowa zabawa, którą dla nas wymyśliłeś? Dla twojej informacji, to bardzo chujowa. Zdecydowanie wolę budowanie baz w ogrodach sąsiadów, jeśli już mam być z tobą szczera. Kurwa, Rudy, znajdź sobie dziewczynę, a nie przyłazisz do mnie i… - Nie dokończyła, bo Severin podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie.
- Zamkniesz się w końcu?
Pierwszy raz w życiu była w takim szoku, że nie potrafiła go odepchnąć. Nawet się nie szarpnęła, nie ugryzła go, nie kopnęła tam, gdzie z pewnością nie chciałby oberwać. Po prostu zastygła w jego uścisku i patrzyła mu w oczy kompletnie zszokowana.
- Mam pomysł – zaczął cichym, ciepłym głosem. – Skończmy się bawić, Marion. Przestańmy udawać, że cały czas mamy te osiem, czy jedenaście lat i w końcu dorośnijmy. – Urwał na chwilę, goniąc wzrokiem po jej twarzy. Uśmiechnął się lekko. – Szaleję za tobą, paskudo. Jesteś cholernie trudnym przypadkiem, ale właśnie to uwielbiam w tobie najbardziej i chce się z tym mierzyć każdego dnia. Rozumiesz? – spytał na wpół szepcząc.
- Porąbało cię – stęknęła, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Severin roześmiał się, potakując głową.
- Tak, wiem. Może to skutek uboczny ostatniej wywrotki na skoczni, ale… Zupełnie mi nie żal, wiesz?
Patrzyli na siebie jeszcze przez długą chwilę. Marion miała wrażenie, jakby z jej głowy uleciały wszystkie myśli. Nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować, czy powinna go odepchnąć, czy może jednak pocałować, bo w sumie mogło być to nawet przyjemne. Dłonie Severina ogrzewały jej policzki, a jego ciepłe spojrzenie muskało każdy centymetr jej twarzy. Jedyne, co była w stanie stwierdzić to to, że z każdą sekundą czuła się mniej skrępowana.
W końcu to Sev. TEN Sev. Jedyny człowiek, który z nią wytrzymuje.
- Ale ja nie wiem, czy tylko cię lubię, czy jeszcze coś więcej – wymamrotała wciąż silnie oszołomiona. Roześmiał się.
- Ludzie tak zaczynają, Marion – wyjaśnił jej. – Najpierw po prostu się lubią, więc potem chcą sprawdzić, czy może być z tego coś więcej. Dlatego zaczynają trzymać się za ręce – tu urwał i przeniósł dłonie do dłoni Marion, splatając je ze sobą, - nie boją się bliskości, - zetknął ich czoła ze sobą, - i czasem się pocałują, na znak, że nie są sobie obojętni.
Gdy chciał sięgnąć do jej ust, Marion odwróciła głowę.
- A gdy stwierdzą, że jednak nic z tego nie będzie?
- Jeśli im na sobie bardzo zależy, poradzą sobie.
- A jeśli nie?
Severin przekrzywił głowę i zmarszczył brwi z uśmiechem na ustach.
- Marion Heinig, od kiedy ty myślisz o konsekwencjach?
„Właśnie, od kiedy?” przemknęło przez jej głowę. Wytrącił z jej rąk wszelkie argumenty i musiała przyznać, że jeszcze nigdy nie czuła się przy nim tak bezradna. Bardzo prędko znienawidziła ten stan, więc poszła za ciosem. Nim obnażył kolejny lęk, który z łatwością mógł wyczytać w jej oczach, zamknęła powieki i mocno go pocałowała.

* * *

Wiedziała, że kompletnie do siebie nie pasują.
Severin był spokojny i ułożony, podczas gdy ona często pakowała się w kłopoty i nie lubiła nudy. Sev, jeśli już w coś się angażował, to całym sobą. Marion z kolei prędko się poddawała i zaraz znajdywała sobie nowe zajęcie. Sev wiedział, czego chce i uparcie do tego dążył. Marion nigdy nie miała żadnego planu.
Severin zawsze był dla niej. Marion nigdy nie była dla niego.
To od początku nie miało prawa się udać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale mimo wszystko ignorowała jedyny głos sumienia, podpowiadający jej, że nie powinna zawracać w głowie takiemu chłopakowi, jak Freund. Zresztą, wiele osób jej to mówiło, ale im częściej słyszała, że powinna pozwolić mu ułożyć sobie życie bez siebie, tym mocniej go przy sobie trzymała. Egoistycznie chciała pokazać całemu środowisku, w którym żyli, że ona, Marion Heinig, zasłużyła na coś dobrego w swoim marnym życiu.
Poza tym lubiła go. Często łapała się na tym, że nazywa Severina ‘wygodnym’, co wywoływało u niej krótkotrwałe wyrzuty sumienia, ale nie potrafiła znaleźć innego określenia dla kogoś, kto w każdym calu potrafił tak dostosować się do jej życia. Przez kilkanaście lat ich znajomości, Sev poznał ją niemal ze wszystkich stron, dzięki czemu umiał zachować się w każdej sytuacji. Nie był zupełnie nową osobą, która musiała nauczyć się życia z kimś takim jak Marion.
Severin wiedział w s z y s t k o.
Dlatego nie potrzebowała nikogo innego w swoim życiu. A skoro mijały miesiące, a potem lata, a on wciąż z nią wytrzymywał…
Dlaczego z nich zrezygnował?

* * *

Wrzesień 2011

- Zostawiasz mnie?
W pokoju panował półmrok, rozpraszany jedynie przez słabe światło nocnej lampki. Od kilkunastu minut siedzieli w ciszy, zaledwie parę centymetrów od siebie, choć oboje mieli wrażenie, że powoli wyrasta między nimi przepaść. Upłynęło kilka długich sekund, nim Severin zdobył się na twierdzące kiwnięcie głową. Zacisnęła mocniej palce na materacu, czując jak jej całe ciało ulega nagłemu spięciu.
- Dlaczego?
- Marion… - Westchnął i ukrył twarz w dłoniach. – Nie każ mi znów tego tłumaczyć.
- Nie jestem wystarczająco dobra – odpowiedziała za niego. Zabrzmiała nieco triumfalnie, jakby wiedziała, że to kiedyś nastąpi; że znajdą się w podobnej sytuacji, a ona powie ‘a nie mówiłam?’.  – Nie jestem, prawda?
- Proszę, nie wmawiaj sobie rzeczy, których nigdy nie powiedziałem.
- Nie jesteś ze mną szczęśliwy.
Tego się nie wyparł. Nie musiał, sama zaczęła to dostrzegać. Nagle niektóre jego zachowania z ostatnich miesięcy zaczęły nabierać sensu.
- Mam wrażenie, że cały nasz związek opiera się tylko na przyzwyczajeniu.
Zabolało, ale nie dała tego po sobie poznać. Tak, jak robiła przez całe życie, choć przy nim właściwie nie musiała. W jakiś sposób Severin zawsze wiedział; po prostu patrzył na nią i wiedział, że coś nie daje jej spokoju. Nawet nie chciała zastanawiać się nad tym, czy wie, jak głębokie rany właśnie jej zadaje.
Cicho prychnęła.
- Bzdura.
- Potrzebujesz mnie tylko po to, żebym był – kontynuował cichym, zmęczonym głosem, jakby w ogóle nie miał już sił, aby powalczyć. Westchnął.  – Bierzesz, bierzesz i bierzesz, ale nie dajesz nic w zamian, Marion. A ja nigdy nie oczekiwałem od ciebie więcej, niż tego, co wiedziałem, że jesteś w stanie mi dać – dodał niemal szeptem, który rozpłynął się w przestrzeni, choć miał już na zawsze pozostać w jej pamięci. – Wiedziałem, w co się pakuję, gdy się z tobą wiązałem i wiedziałem, że będzie cholernie trudno, ale chciałem tego. Chciałem, bo byłem piekielnie w tobie zakochany, odkąd mieliśmy po sześć lat. Po prostu… Miałem nadzieję, że coś, niewiele, ale się zmieni, wiesz? – Odwrócił głowę w jej stronę, ale twardo powstrzymywała się przed tym, aby osłabnąć i na niego spojrzeć. – Bardzo liczyłem na to, że kiedyś pokochasz mnie tak, jak ja kocham ciebie. Nie udało się i bardzo cię za to przepraszam.
- Przepraszasz? – powtórzyła z niedowierzaniem, odruchowo obracając głowę w jego stronę. Przez chwilę patrzyła na niego, kompletnie nie rozumiejąc do czego zmierza. Severin przytaknął. - Co ty pieprzysz?
Nie odpowiedział, jedynie znów cicho westchnął. Marion cała się trzęsła, pierwszy raz w życiu czując, jak coś, właściwie jedyna rzecz, na której jej zależy, zaczyna przeciekać między jej palcami. Jeszcze rano wszystko było dobrze. Mieli się spotkać, zjeść obiad, a potem pójść na spacer i w nocy kochać się po cichu w starej sypialni Severina. Zamiast tego siedzieli od kilku godzin na jej łóżku i oddalali się od siebie z każdym słowem.
- Nie umiem już tak dłużej, Marion. Nie potrafię z tobą być, nie chcę, nie wiem jak… To po prostu za trudne, gdy czuję, że tylko ja się staram. – Urwał na chwilę, gdy głos wyraźnie mu się załamał. Przez chwilę milczał, ciężko oddychając i zaciskając pięści. – Chciałbym choć raz usłyszeć od ciebie, że mnie kochasz, a nie, że boisz się miłości.
- Przecież zawsze o tym wiedziałeś.
- I myślałem, że będę potrafił przekonać cię,  że przy mnie nie musisz się niczego bać! Ale ty się uparłaś i cały czas żyjesz własnymi urojeniami. Jak mam być z tobą, skoro wiem, że boisz się, że cię skrzywdzę?
Wstał. Drgnęła, chcąc chwycić go za rękę, aby przy niej został. Ale on podszedł do okna i oparł się o parapet.
- Nie skrzywdziłbyś mnie – powiedziała, wpatrując się w jego profil i wkładając w te słowa jak najwięcej przekonania. Przymknął oczy i pokręcił lekko głową. – Sev, przecież wiesz, że jesteś jedynym człowiekiem, któremu ufam!
Rozchylił powieki i posłał jej najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziała w jego oczach. Wstała z łóżka i chwiejnym krokiem podeszła do niego, po czym objęła go wokół klatki piersiowej, przyciskając czoło do jego pleców. Rzadko to robiła. Nie potrafiła okazywać uczuć tak, jak on. Wiedziała też, że to głupie, ale łudziła się, że w ten sposób go przy sobie przytrzyma.
- Przepraszam – szepnęła i przygryzła drżące wargi. Zacisnęła mocno oczy, czując, że musi ich jakoś uratować. Nie mógł jej zostawić. Nie tak po prostu. Przecież potrzebuje go, a on jej. Prawda? – Przepraszam, że jestem taka, a nie inna, Sev, ale to tylko dzięki tobie jeszcze sama ze sobą wytrzymuję – dodała najciszej, jak tylko potrafiła. Nigdy mu o tym nie mówiła. Nigdy nie przyznała się do tego nawet przed samą sobą. Nie lubiła zależności od drugiej osoby i pewnie dlatego nie potrafiła wspierać Severina w budowaniu ich związku. Ale potrzebowała go, bo dzięki niemu czuła się coś warta. Niewiele, ale mimo wszystko coś.
Dotknął jej dłoni, a po plecach Marion przeszedł ciepły dreszcz. Przez chwilę głaskał kciukiem jej skórę, ale w końcu wydostał się z uścisku i stanął przodem do brunetki. Uniósł jej podbródek, nakierowując wzrok dziewczyny na siebie.
- Marion Heinig… Zawsze byłaś moim największym wyzwaniem, wiesz? – zaczął, uśmiechając się blado. Przez chwilę patrzył na nią, przeskakując spojrzeniem po jej twarzy. Kąciki jego ust opadły. – Nie dałem rady. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.
Zacisnęła mocno wargi, czując w płucach gorące powietrze. Właśnie wywlokła na światło dzienne najbardziej skrywane ze swoich uczuć, pokazała mu – na własny sposób, ale mimo wszystko -, że zależy jej na nim, a on… A on zaczął się z nią żegnać!
- Poradzimy sobie, hm?  – Spojrzał jej głęboko w oczy, nabierając powagi. Marion opuściła ręce, które jeszcze przed chwilą spoczywały na jego klatce piersiowej, i zacisnęła pięści. – Będzie trochę inaczej, ale, mimo wszystko, wciąż jestem twoim… przyjacielem – dodał, nie powstrzymując uśmiechu. – Marion, nie zapominaj o tym, dobrze?
Przez chwilę ważyła jego słowa, by na końcu skrzywić się, jak po najbardziej gorzkim trunku.
- Przyjacielem? – powtórzyła kpiąco i pokręciła głową. – Jaja sobie robisz?
Severin spojrzał na nią z zaskoczeniem. Odepchnęła go, nie pozwalając mu złapać się za dłonie.
- Marion…
- Freund, zamknij się! – fuknęła i posłała mu wściekłe spojrzenie. – Oswoiłeś mnie, kurwa. Przyzwyczaiłeś do siebie i do tego, że istnieje ktoś, kto akceptuje mnie taką, jaka jestem, a teraz się wycofujesz? Zostawiasz mnie, bo ‘przeceniłeś swoje możliwości’?
- Przecież nie znikam! – odpowiedział, z całych sił walcząc o własne opanowanie. Żyły na jego przedramionach uwydatniły się, jak zawsze, gdy się denerwował. – Marion, ja cały czas będę! Może trochę mniej i nie w ten sam sposób, ale będę! – dodał, podchodząc do niej i chwytając ją za ręce. Przez chwilę stali w ciszy, przerywanej jedynie przez ciężkie oddechy obojga. – Zawsze będziesz moją Marion, świruską z ostatniej ławki, z którą nikt nie chciał, abym się zaprzyjaźnił. Nie żałuję, że spróbowaliśmy, ale nie chcę też, aby te wszystkie lata poszły na marne. Wiem, że będzie trudno, ale czy zmieni się coś oprócz tego, że nie będę cię trzymał za rękę?
Zacisnęła zęby, uparcie wpatrując się w ścianę. To, że już nigdy miałaby nie czuć w swojej dłoni jego, wydawało jej się najgorsze. Lubiła ten gest.
Nie musiał tylko tak dobitnie pokazywać jej, jak niewiele miłości było z jej strony.
Podniosła na niego ciężkie spojrzenie swoich ciemnych oczu i wzięła płytki wdech.
- Poradzę sobie – oznajmiła cicho. – Jeśli ma być ciebie mniej, to może cię nie być wcale.

* * *

Wymazała każdą część Severina ze swojego życia.
Spaliła zdjęcia, wyrzuciła wszystkie pamiątki, oddała ubrania. Skoro nie chciał być z nią, równie dobrze mógł zniknąć na zawsze. To wydawało się takie proste. Wyrzucić człowieka ze swojego życia? Marion nigdy nie miała z tym problemów.
Dopóki nie próbowała pozbyć się Severina.
Bo w momencie, w którym Severin zamknął za sobą drzwi, Marion pierwszy raz w życiu poczuła, jak niewyobrażalnie mocno go kocha. Nie był to sposób, w jaki kochała go – tak przynajmniej twierdziła – do tamtej pory; taki, o którym nawet mu nie mówiła, bo w tej jej ‘miłości’ było więcej przywiązania i przyjaźni, niż głębokiego uczucia, o którym zapewniał on. Sposób, w jaki kochała Severina, którego okrutnie wygoniła ze swojego domu i życia, był najboleśniejszą raną, jaką kiedykolwiek jej zadano.
Albo jaką zadała sama sobie.
Najgorsze było to, że ani trochę tego nie rozumiała. Nie potrafiła pojąć, dlaczego zaczęła czuć dopiero wtedy, gdy było już po wszystkim.
Ich związek musiał się kiedyś skończyć i doskonale o tym wiedziała, ale nie była na to jeszcze gotowa. Właściwie zawsze twierdziła, że to ona będzie tą, która powie ‘koniec’. Sev wydawał się być zbyt zakochany, by kiedykolwiek miał odpuścić. Zdecydowanie przeceniła jego możliwości.
Zrezygnował z nich. Zrezygnował z niej. Ze wszystkiego, co mieli.
Dlatego postanowiła odciąć się od wszystkiego, co jej o nim przypominało. Spakowała walizki i opuściła najpierw Waldkirchen, a potem Niemcy i Europę, by zacząć nowe życie w miejscu, w którym nie miałaby czasu, aby o nim myśleć. Znalazła się w Nowym Jorku, w mieszkaniu na poddaszu, u starej koleżanki z liceum. Szybko udało jej się dostać pracę w kawiarni, więc za odłożone pieniądze była w stanie wynająć coś własnego. Zmieniła numer, który podała tylko najbliższej rodzinie i odcięła się od Internetu.
Dopilnowała, aby zniknąć z życia Severina tak, jak chciała wymazać go ze swojego.
I udało jej się. Pracowała, nawiązywała przelotne znajomości, korzystała z uroków Wielkiego Jabłka. Serce biło jej w rytmie miasta. Prędko wsiąknęła w nowojorskie życie i zaczęła płynąć z nurtem, zapominając o tym, co zostawiła. O Niemczech i o Freundzie myślała tylko wtedy, gdy budziła się późną nocą w ubraniach, z rozmazanym makijażem i smakiem alkoholu w ustach. Wtedy się poddawała i wypłakiwała spod powiek ciasne uliczki Waldkirchen i uśmiechniętego Severina. To były jedyne momenty, w których tęskniła.
Marion nigdy nie twierdziła, że Ameryka ją zmieniła. Raczej nauczyła ją korzystać z życia i uwolniła w niej zachowania, które pozwalały jej zapomnieć o Niemczech. Nie myślała o konsekwencjach jeszcze bardziej, niż kiedyś i pasowało jej to.
Po dwóch latach w Nowym Jorku w końcu postanowiła odwiedzić rodziców i przyleciała na Boże Narodzenie. Nawet nie sądziła, że może zatęsknić za tym bawarskim zadupiem. Była nieco inna, to fakt. Bardziej rozluźniona, zobojętniała, ‘zamerykanizowana’, jak to określiła jej matka.
Marion wolała określenie ‘znieczulona’.
Zdawała sobie sprawę z ryzyka spotkania Severina, ale nie bała się tego. Wręcz przeciwnie, skoro mogłaby mu wtedy pokazać, jak świetnie radzi sobie bez niego. Nie wiedziała, jak toczy się jego kariera, czy jeszcze studiuje i czy wciąż mieszka w Monachium. Poza chwilami słabości, nie obchodziło jej to.
Dlaczego więc jak zawsze wszystko szlag trafił?
Pamiętała ten moment jak przez mgłę. Drugiego dnia świąt przyszła pani Zwick, stara plotkara, która przyniosła trochę swojego ciasta. Jak zawsze zaczęła opowiadać o tym, co dzieje się w życiu połowy mieszkańców miasteczka. Nie pominęła nawet państwa Freund.
- Severin przyjechał na święta z nową narzeczoną! No, pewnie jeszcze nie jest jego narzeczoną, bo to świeża sprawa, ale układa nam sobie życie Severinek!
I nagle wszystko po prostu wróciło. Dwa lata runęły niczym domek z kart, a rana, która powoli zaczynała się zabliźniać, znów się otworzyła. Tylko tym razem było znacznie gorzej.
Wróciła do Nowego Jorku, ale nie potrafiła ponownie odnaleźć rytmu miasta. Snuła się niczym cień, wychodząc jedynie do pracy, po zakupy i do apteki. Czuła się dobrze jedynie za zamkniętymi drzwiami, gdy nikt nie widział, jak powoli opada na dno. Miał kogoś innego. Kogoś, kto go uszczęśliwiał. Kogoś lepszego od niej, na kogo z całą pewnością zasługiwał. A ona? Wciąż nie potrafiła się z niego wyleczyć. Czuła się tak żałośnie, że nie potrafiła nawet zadzwonić do domu, by wysłuchiwać gadania matki, że gdyby tylko była n o r m a l n a, to Severin wciąż by z nią był.
Dlatego nie dzwoniła wcale, lub wtedy, gdy uznawała, że powinna dać znak życia.
Bolało zbyt mocno, by dobrowolnie przypominać sobie dlaczego w ogóle boli. Z pewnością już dawno by zwariowała, gdyby nie znieczulenie. Pomagało od lat. Dzięki niemu bolało nieco mniej, a przeszłość doprowadzała ją do głośnego śmiechu. Zapominała. Co prawda na kilka godzin i przypłacając pękającą głową lub upojnymi porankami nad toaletą, ale pozostawała bez wyrzutów sumienia.
Na niczym jej już nie zależało.

* * *

Nawet w ciemnościach sufit rozmywał się, niczym mgła nad oceanem. Powietrze było gęste i gorące, choć przez otwarte na oścież okno do pokoju wpadał chłodny, wrześniowy wiatr. Włoski na jej ramionach stanęły od zimna, ale w ogóle tego nie czuła. Wolnym ruchem przyłożyła do spierzchniętych ust prawą dłoń i zaciągnęła się papierosem. Łzy już dawno wyschły na jej policzkach, pozostawiając czarne smugi, a na nogach wciąż miała ubłocone buty. Nie zdjęła nawet płaszcza.
Nie miało to najmniejszego znaczenia, bo czuła względny spokój. Dopóki znieczulenie działało, nie obchodził ją własny wygląd, czy brudne prześcieradło.
Tylko bolało. Głęboko w środku, tam, gdzie nie docierał żaden lek. Najgorsze było to, że nie wiedziała, kogo powinna winić za ten ból. Siebie? Czy jego?
Na pewno nienawidziła tego, że nie potrafiła zapomnieć na zawsze. Ani pięć lat temu, ani trzy, ani przez cały ten czas, który zdołał upłynąć. Przecież mieli pójść każde w swoją stronę. Tymczasem ona wciąż tkwiła w tym samym miejscu, a on już dawno zniknął za horyzontem. Nie było go od tylu lat, dlaczego wciąż nie potrafiła się do tego przyzwyczaić? Dlaczego wciąż o nim myślała? Dlaczego za nim płakała?
Dlaczego, skoro minęło już pięć cholernych lat?
Nie zareagowała, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nie podniosła nawet głowy, gdy do pokoju wszedł Nico i nawet nie chciało jej się zastanawiać, dlaczego nie śpi o tej porze.
Zegarek elektroniczny wskazywał drugą w nocy.
Nico usiadł na podłodze, opierając się plecami o łóżko i wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Odpalił jednego i mocno się nim zaciągnął. Marion pomyślała, że jako starsza siostra powinna natychmiast chwycić gówniarza za chabety i wepchnąć całą paczkę fajek do gardła. Na szczęście nigdy nie próbowała być autorytetem dla brata. Sama zaczęła palić gdy była jeszcze młodsza od niego.
- Jakiś czas temu spotkałem Severina na mieście.
Marion wypuściła dym z płuc, nie spuszczając wzroku z sufitu. Kręciło jej się w pulsującej bólem głowie. Była już nieco odurzona, czemu potwierdzały ociężałe powieki i zasychający język. Czuła się zobojętniona, a mimo to na dźwięk jego imienia żołądek wykręcił jej się żałośnie.
- Pytał o ciebie – dodał Nico, przykładając ponownie papierosa do ust. – Znowu.
Stłumiła parsknięcie, choć nie potrafiła wstrzymać napływających do oczu łez. W idiotycznie szczery sposób wzruszyło ją jego zainteresowanie. Nie miała pojęcia, skąd to się bierze; dlaczego w ogóle reaguje?
Prędko pociągnęła nosem i otarła oczy ręką.
- Powiedziałeś mu, żeby się walił?
- Nie, żeby dał sobie spokój, bo na to nie zasługujesz.
Z jej ust wydobyło się tylko krótkie „och”. Cóż, a na co ona w ogóle zasługiwała?
- Gość jest mocno zdeterminowany, bo powtarzam mu to samo od pięciu lat, a i tak za każdym razem zbieram od niego opierdol, że nie powinienem tak mówić o swojej starszej siostrze. Czaisz? Coraz bardziej zaczynam wierzyć, że jednak do siebie pasowaliście, bo nie znam drugiego takiego kretyna.
- Bo nie wiesz jaki jest Severin – westchnęła Marion i przymknęła oczy. – On zawsze widzi to, co najlepsze, nawet u najgorszych ludzi.
- Ja go po prostu nie rozumiem – odparł Nico i prychnął kpiąco. – Ale może masz rację. Freund jest chyba jedynym człowiekiem, który kiedykolwiek widział w tobie coś dobrego.
Powinno zaboleć. Powinno uderzyć z całej siły i w końcu naruszyć budowany przez całe życie mur. Powinno zostawić na nim widoczny ślad. Ale słowa młodszego brata jedynie odbiły się od niego i rozpłynęły w gorącym powietrzu, w które ponownie wmieszała papierosowy dym.
Nie powiedział nic, czego by nie wiedziała.
I właśnie dlatego tak bardzo brakowało jej Severina. Bo tylko on dostrzegał, że zimna, obojętna, odpychająca ludzi Marion Heinig, wcale nie jest zła, tylko inna. To właśnie sprawiało, że tak bardzo go potrzebowała, ale w całości, a nie połowicznie.
Znów bolało.
Dlatego, gdy tylko Nico wyszedł, sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza, aby zapomnieć o tym, jak bardzo tęskni.

* * *

Maj 2006

Szła na tyle szybko, na ile pozwalały jej ciężkie glany. Wściekle pruła przed siebie, obejmując ramionami książki, a przypadkowi przechodnie widząc ją na horyzoncie, od razu schodzili jej z drogi. Już po wyrazie twarzy Marion Heinig – o której krążyła legenda, że kiedyś się uśmiechnęła – można było stwierdzić, że ktoś poważnie nadepnął jej na odcisk. Rumieńce wstąpiły na jej policzki, a gdyby spojrzenie mogło zabijać, uliczki Waldkirchen byłyby wyłożone trupami jeden obok drugiego.
- Marion! – Usłyszała za plecami znajomy krzyk. Nie zatrzymała się, nawet nie odwróciła przez ramię. Skręciła w odpowiednią ulicę. – Marion! No weźże zwolnij! Chryste, jak ty szybko chodzisz!
Zignorowała Severina, który próbował utrzymać jej tempo i dalej szła, czując, że jeszcze chwila i wybuchnie na środku ulicy.
- Hej, powiedz mi, co się stało – gadał dalej, co po raz milionowy na przestrzeni ich już ponad dziesięcioletniej znajomości doprowadzało ją do szału. Zwłaszcza w tamtej chwili. – Heinig, do cholery!
Chwycił ją wcale niemocno za ramię i pociągnął w swoją stronę, w końcu ją zatrzymując. Marion od razu wbiła paznokcie w nadgarstek Seva i odtrąciła jego rękę.
- Odpierdol się ode mnie, Freund! – wrzasnęła na pół ulicy wściekła jak nigdy wcześniej. Rzuciła trzymane książki na ziemię, jej i tak ciemne oczy zamieniły się w dwie czarne plamki, a wargi miała całe czerwone od przygryzania. Patrzyła na Severina ciężko oddychając, gotowa wyżyć się na nim za cudze winy. – Nie widzisz, że nie chce mi się gadać? Taki, kurwa, niedomyślny jesteś?!
- Najwidoczniej – odparł opanowanym, lecz kąśliwym tonem. Chciała odejść, ale zagrodził jej drogę ramieniem. – O co chodzi? Dlaczego te durnie z twojej szkoły śmiały się z ciebie?
- Bo są durniami, jak trafnie zauważyłeś. Zadowolony z odpowiedzi? Fantastycznie, spadam stąd.
- Marion! – Ponownie uniemożliwił jej ucieczkę i tym razem złapał ją za kurtkę. Wręcz zmusił ją, aby na niego spojrzała. – Mów.
Przez długą chwilę wahała się, błądząc spojrzeniem po otoczeniu. Cała się trzęsła i pewnie, gdyby nie była TĄ Marion, rozryczałaby się na środku chodnika. Ale zamiast tego ciężko dyszała i zaciskała mocno pięści.
- Eric Seidel – rzuciła nazwiskiem, przestępując z nogi na nogę i uciekając wzrokiem przed Sevem. – Pamiętasz tego atencyjnego chuja?
Severin zacisnął usta i kiwnął głową.
- Dzisiaj dowiedziałam się, że ponoć po ostatniej szkolnej potańcówce wylądowałam z nim w kiblu, a najwspanialszy kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej, zdobył nie tylko najwięcej punktów w meczu finałowym, ale również moje dziewictwo! Dasz wiarę? Przeleciał mnie, a ja nawet o tym nie wiem! – wyrzucała z siebie z prędkością karabinu maszynowego, gestykulując żywo rękoma. – Nawet mnie tam nie było, a cała szkoła o tym pierdoli! Idę przez korytarz i wszyscy śmieją się, że Seidel przeruchał najzimniejszą rybę w Bawarii! I że sama tego chciałam!
- Marion…
- Zamknij się, Sev! – krzyknęła, cofając się o krok. – Wiesz, co mnie najbardziej w tym wszystkim wkurwia? Że się tym przejmuję! Nie rozumiem tego! Chciałabym mieć to w dupie, olać tych kretynów, bo wcale nie są tego warci, a nie umiem! Nienawidzę ich! Nienawidzę, słyszysz? Nienawidzę!
Mimowolnie zaczęła okładać pięściami klatkę piersiową Severina. Freund prędko złapał ją za nadgarstki, odciągając je od siebie. Powtarzał jej imię, walcząc z nią przez krótką chwilę, aż w końcu mu uległa i pozwoliła się objąć. Trzymał ją w uścisku, dopóki nie przestała się trząść, a jej oddech przestał przypominać spazmy.
- Nienawidzę ich – powtórzyła cicho, zaciskając mocno palce na jego bluzie. Severin westchnął i przesunął dłonią po włosach Marion. – I nienawidzę tego, że są tacy podli.
- Chcieli tylko sprawdzić, jak wiele możesz znieść – odezwał się w końcu.
- Już wiedzą.
- Nie wiedzą – zaprzeczył i odsunął ją od siebie, aby móc spojrzeć jej w oczy. Uśmiechnął się lekko. – Nie wiedzą, Marion. Nie znają cię. Wkurzyli cię, o to im właśnie chodziło, ale nawet nie zbliżyli się do granicy twojej wytrzymałości.
Marion zacisnęła usta i odwróciła wzrok. Pokręciła głową z rezygnacją.
- Rudy, jakim cudem ty ze mną wytrzymujesz, co?
Severin uśmiechnął się szeroko, podnosząc książki z chodnika. Wyprostował się, znów górując nad nią o głowę.
- Przecież jestem okropna.
- Wierzysz temu, co mówią ci ludzie i w co sama chcesz wierzyć. – Pokręcił głową, nie przestając się uśmiechać. – Nie jesteś okropna. Jesteś po prostu sobą i taką cię lubię. A wytrzymuję z tobą, bo po prostu chcę.
- Nie odczepisz się już nigdy, prawda?
- Nie. – Roześmiał się i pokręcił głową. – No chyba, że sama w jakiś sposób się mnie pozbędziesz. Ale nie wierzę, że kiedykolwiek ci się to uda.

* * *

Pikanie maszyny stawało się coraz wyraźniejsze, a jednocześnie coraz bardziej irytujące. Pulsujący ból głowy wzmagał się z każdą, oddalającą Marion od snu sekundą. Nie czuła sił w całym ciele, ale mimo to zdołała unieść ciężkie powieki. Z początku uderzyło ją ostre światło, więc szybko zamknęła oczy. Gdy znów je otworzyła, obraz był rozmazany. Dała sobie czas. Powoli zamrugała, by w końcu rozejrzeć się po zupełnie obcym pomieszczeniu. Wspaniale, pomyślała, prędko rozumiejąc, gdzie się znalazła.
Odwróciła głowę, a czując tępy ból w czaszce, zacisnęła oczy. Gdy je otworzyła, stęknęła boleśnie. Chwilę zajęło jej zebranie słów i pokonanie suchości w gardle, a gdy poczuła, że odzyskała głos, przełknęła ślinę.
- Czy to nie najlepszy skoczek na świecie?
Severin siedział na stołku, tuż przy szpitalnym łóżku i patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem. Zmienił się przez te wszystkie lata. Wyprzystojniał, rysy twarzy wyostrzyły mu się, miał nawet ułożone włosy, a nie odstające w każdym możliwym kierunku kłaki. Wyglądał jak człowiek, który ma wszystko pod kontrolą i który podjął najważniejsze decyzje w odpowiednim czasie.
Wyglądał też jak ktoś, kto bardzo stara się być zły, ale po prostu nie potrafi.
- Sądziłam, że zobaczymy się dopiero na moim pogrzebie – wychrypiała z cieniem głupawego uśmieszku na ustach. Skrzywiła się, gdy znów poczuła wiercenie w głowie. Nie odpowiedział. – Zapomniałam, że czarny humor to nie twoja bajka.
Westchnął, jakby chciał tym powiedzieć, że nic się nie zmieniła. Ale oboje wiedzieli, że to nie prawda. Zmieniła się. On się zmienił. Oboje się zmienili. Nie byli już dzieciakami, ani nastolatkami, przed którymi świat stał otworem. Dorośli. Stracili dawną niewinność i lekkomyślność, którą im wybaczano. Teraz przyszedł czas na konsekwencje i poważne decyzje.
Patrzyli na siebie w ciszy, z czego tylko on wydawał się znosić ją ze spokojem. Wciąż biła od niego niezwykła cierpliwość, którą ona już dawno by do siebie straciła. Mimo to nie zaskoczyła ją jego obecność. Nie zamierzała pytać go, co tu robi; nie potrzebowała tej wiedzy.
Wystarczyło, że przyszedł.
Od razu jakoś mnie bolało.
- Powiesz coś? – spytała cicho, powoli nie mogąc znieść jego nieustannego milczenia. Miała wrażenie, że zapomniała, jak brzmi jego głos. Severin rozchylił wargi i westchnął, jakoś smutno się przy tym uśmiechając.
- Jak się czujesz?
Zagryzła wargę, czując szczypanie pod powiekami. Odwróciła głowę w drugą stronę i zdusiła chęć zaszlochania. Czy on zawsze musiał taki być? Nie reagował tak, jak powinien, tylko stawiał ją na pierwszym miejscu, tym samym wywołując poczucie winy i wstydu, przeplatanych odrazą do samej siebie.
Czasem po prosu nienawidziła go za to, że jest dla niej taki dobry.
- Minęło pięć lat, a ty nawet nie jest zły?
Nie odpowiedział od razu. Kątem oka zauważyła, że opuścił głowę. Chwilę później usłyszała jego cichy śmiech.
- Nie, nie jestem zły – odpowiedział opanowanym, pogodnym głosem. A potem zaśmiał się jeszcze raz i dodał tym samym tonem: - Ja jestem wściekły.
Nie zrozumiała. Spojrzała na niego dość niepewnie, ale na twarzy Severina malowała się cała gama sprzecznych emocji, których kompletnie nie potrafiła rozczytać. Był spokojny, uśmiechał się lekko, oczy biły mu ciepłem. Zupełnie nie wyglądał tak, jak ponoć się czuł.
- Minęło pięć lat, Marion – powtórzył, wymawiając jej imię tak, jakby wcale nie zakurzyło się w jego ustach. – Myślisz, że po takim czasie można czuć zaledwie złość? – zapytał, a nie uzyskując odpowiedzi, pokręcił lekko głową.
- Więc po co przyszedłeś?
  A jednak. Pytanie, którego wcale nie chciała zadawać, zawisło w powietrzu w oczekiwaniu na odpowiedź, której piekielnie się bała.
Zaskoczył ją, gdy przysunął się bliżej łóżka, złapał jej dłoń i uśmiechnął się ciepło, przez chwilę rozcierając jej zimne palce.
- Bo kiedyś ci obiecałem, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Chciała prychnąć, w jakiś sposób z niego zakpić, ale nie potrafiła. Umiał być przekonujący nawet się nie wysilając. A może to ona już dawno straciła na swoim uporze?
- Wiem, że nam nie wyszło – kontynuował z nieco poważniejszą miną. – I wiem, że ponoszę za to znacznie większą część winy, bo to ja wyszedłem z inicjatywą. Ale nigdy nie chciałem, aby nagle zabrakło cię w moim życiu. Rozumiesz?
Poczuła jak dolna warga nieco się unosi w pierwszym odruchu zaszlochania.
Chciała rozumieć.
- Przepraszam, Marion. – Ścisnął nieco mocniej jej dłoń. Udało mu się, spojrzała na niego. – Przepraszam, że nas rozbiłem.
Była w szoku, ale i pod wrażeniem. Przepraszał ją! On! Przez chwilę nawet poczuła odruchową złość za to, że bierze winę na siebie. Przecież to ona powinna być tą, która kaja się i nie prosi, a błaga o wybaczenie.
Pociągnęła nosem i jeszcze raz popatrzyła na Seva, rejestrując fakt, że w końcu czuje spokój; nie ten, który sama wywoływała, aby po prostu zapomnieć, ani ten, który przychodził wraz ze zmęczeniem, ale taki, którego już nie pamiętała. Który zapewne czuła tylko wtedy, gdy miała Severina obok siebie.
Zdała sobie też sprawę z tego, że jej serce wcale nie rwało się w jego kierunku, przypominając o tym, jak bardzo go kocha.
Czy kochała?
Chyba przestała odróżniać miłość od cierpienia, a cierpienie od przyzwyczajenia.
- I tak byliśmy do dupy – stwierdziła cicho, zdobywając się na blady uśmiech. Kąciki ust Severina również się uniosły. – Przepraszam, że uciekłam, Sev. Po prostu… wiedziałam, że nie dam sobie bez ciebie rady. I nie dałam.
Pierwszy raz w życiu przepraszała kogoś w tak zupełnie szczery i wynikający z potrzeby sposób. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz przyznała się przed kimś do winy. Nie, nie przed kimś. Przed Severinem. Tylko przy nim potrafiła zdobyć się na coś tak ludzkiego.
- Najważniejsze, że nic ci się nie stało.
Pokiwała lekko głową, przez chwilę wodząc spojrzeniem po ich złączonych w uścisku dłoniach. Gdy znów popatrzyła na Severina, on posłał jej ciepły uśmiech.
- Czy ona kocha cię równie mocno, jak ty kochasz ją?
Freund początkowo posłał jej niezrozumiałe spojrzenie. Dopiero po chwili zrozumiał, bo na jego twarz po raz kolejny wkradł się lekki uśmiech.
Skinął głową.
- Tak.
- I przypomina ci o tym każdego dnia?
Przytaknął.
- To dobrze.
- Marion…
- Cieszę się – powiedziała szybko, choć bez przekonania. Wiedziała, że to wyczuł, sama ledwo powstrzymała się przed wykrzywieniem ust w grymasie niezadowolenia. Bardzo starała się przekonać go, ale przede wszystkim samą siebie. Chciała w to uwierzyć. – Naprawdę się cieszę.
- Doceniam to.
Uśmiechnęła się słabo i ścisnęła jego dłoń. A potem poczuła nieprzyjemne mrowienie w okolicach serca, podpowiadające jej, że to już czas, aby być dorosłą.
- Idź, Sev – szepnęła, czym sprowadziła na siebie jego zdumiony wzrok. – Musisz już iść.
- Nie rozumiem.
- Pozwalam ci odejść, tak, jak powinnam to zrobić już dawno temu.
Wyraz, jaki wstąpił na twarz Severina, był pierwszą oznaką protestu ze strony Freunda. Drugą było ściśnięcie drugą dłonią, dłoni Marion.
- Nie przyszedłem tutaj po to, aby się żegnać – powiedział mocnym, stanowczym głosem. – Nawet o tym nie myśl, Heinig. Tym razem nikt nie odejdzie i nikt nie ucieknie. Minęło zbyt wiele czasu, abym miał na to pozwolić.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?
Nie odpowiedział od razu. Zacisnął usta, ale wiedziała, że tak łatwo nie odpuści.
- Wiem, że z początku będzie cholernie trudno. Ale sobie poradzimy. Jakoś na pewno.
- Sev…
- Zamknij się chociaż raz, proszę – westchnął. – I w końcu we mnie uwierz. W nas, Marion. Tak jak wtedy, gdy mieliśmy siedem lat.
Poczuła pieczenie pod powiekami, więc tylko wzniosła spojrzenie do sufitu i roześmiała się z niedowierzaniem.
- Jestem na dnie, Sev, a ty chcesz znowu wciągnąć mnie do swojego idealnie ułożonego świata? To głupota.
- Nie, chcę ci pomóc odbić się od tego dna – zapewnił spokojnie. - To nie głupota, tylko rozsądek.
- Oszalałeś.
Roześmiał się.
- Nigdy nie byliśmy do końca normalni. Nie wyszło nam bycie razem… Ale przyznaj, byliśmy genialnymi przyjaciółmi.
Byli. Na swój własny, pokręcony sposób, który zderzał dwa, zupełnie odmienne, ale jakże doskonale uzupełniające się charaktery. Mówiono, że są najgorszym duetem na świecie, że on wiele traci przy niej, ale… O to właśnie w ‘nich’ chodziło. Bo Severin był jedyną osobą, która nie bała się zbliżyć do Marion. A Marion swoim usposobieniem nieświadomie wydobywała z Severina wszystko, co najlepsze, ukazując światu, jak wiele dobroci i ciepła może mieścić się w jednej osobie.
I może o to właśnie chodziło? O to, co było między nimi przez całe życie, a nie tylko w danym momencie ich relacji?
Czego ona tak właściwie się wystraszyła tych pięć lat temu?
Im dłużej patrzyła na Severina i czuła ciepło jego dłoni, tym głębiej rozumiała, że tu nigdy nie chodziło o ich ‘miłość’. Owszem, wkroczyli w ten niebezpieczny dla przyjaźni etap, ale czy to właśnie tego uczucia brakowało jej najbardziej za oceanem? Czy po prostu Severina? Tego Severina, który nawijał na każdy możliwy temat; który zawsze znajdował jakieś rozwiązanie nawet dla najgłupszego problemu; który po prostu był i nigdy jej nie odtrącił, choć miał ku temu wiele powodów? Związek, który zdawał się Marion być najbliższą relacją łączącą ludzi, rozpadł się, więc miała prawo sądzić, że cofając się o krok, nieuważnie wykonają jeszcze kilka kolejnych, coraz bardziej się od siebie oddalając. Poza tym zaistniała możliwość, że kiedyś w jego życiu pojawi się inna kobieta, a wtedy przestanie mieć Severina na wyłączność.
Przestraszyła się, że ktoś zajmie jej miejsce w życiu Seva.
Dlatego uciekła, aby nie musieć patrzeć na to, jak zostaje zastępowana przez kogoś, kto będzie potrafił go uszczęśliwić tak, jak nie potrafiła ona.
Nagle wszystko stało się takie logiczne.
- Myślisz, że znów możemy nimi być?
 Severin posłał jej szeroki, ciepły uśmiech, którym niegdyś potrafił przekonać ją do wielu rzeczy, choć nigdy się do tego nie przyznawała. Lubiła, gdy się uśmiechał. W ogóle wiele w nim lubiła.
- Musisz się tylko zgodzić.
Wzięła głęboki wdech.
Nie będzie tak, jak wcześniej. Nie będzie trzymał jej ręki podczas spaceru w parku, ani nie przypomni, że ją kocha. Ona nie zlekceważy jego wyznania i nie będzie mieć wyrzutów sumienia, że nie odpowiedziała tym samym. Bo nie będą już razem. Ożeni się z inną, ale będzie szczęśliwy, na co zasługuje jak nikt inny. I tego właśnie dla niego chce, bo sama była bardziej przyzwyczajona do tego, że kiedyś go kochała, niż faktycznie czuła to w momencie, gdy trzymał jej dłoń i oferował powrót do dzieciństwa. Będzie go mniej, ale będzie. Wypełni puste pięć lat. Pomoże jej? Nigdy nie rzucał słów na wiatr. Ufała mu. Przez dwadzieścia osiem lat swojego życia nigdy nie zaufała nikomu, poza nim.
Nie stracił tego, choć wydawało się, że tamtego wrześniowego dnia stracił Marion w każdym aspekcie.
A poza tym był Severinem.
Był wart wszystkiego.
Pokiwała lekko głową i zdobyła się na słaby uśmiech.
- Okej.

_________________



Chyba nie mam nic do powiedzenia na ten temat.